Marek Zub to dla nas prawdziwa trenerska zagadka. Jako drugi trener się sprawdzał, jako pierwszy – zawodził. To, że jego sukcesy z Żalgirisem na Litwie były wiele warte, miał udowodnić teraz, wracając do pracy w Polsce. Idzie mu bardzo opornie…
Dwa mistrzostwa, jedno wicemistrzostwo, trzy puchary kraju i jeden superpuchar. Marek Zub w ekspresowym tempie zyskał uznanie i szacunek na Litwie, wygrywając właściwie wszystko, co się dało. A gdyby tego było mało, to dołożył świetny – jak na tamtejsze warunki – wynik na międzynarodowej arenie. Wyeliminowanie Lecha Poznań i IV runda eliminacji Ligi Europy to historyczne sukcesy Żalgirisu.
– Zdaję sobie sprawę, gdzie spędziłem ostatnie lata, że lepiej byłoby pracować w bardziej istotnym piłkarsko kraju. Przychodząc do Żalgirisu, określiłem pewne cele i po ich realizacji odszedłem. Mógłbym zostać, zyskałbym spokój, ale kolejny sukces i kolejne mistrzostwo nie dają już takiej satysfakcji – mówił Zub w dużym wywiadzie dla Weszło (TUTAJ). I dodawał, że chce coś wszystkim udowodnić.
Rzecz właśnie w tym, że samodzielna praca Zuba w profesjonalnej piłce to istna tragedia. Jako że on sam ligę na Litwie nazywa półprofesjonalną, spoglądamy jedynie, jak szło mu w Polsce:
2005/06 – Świt Nowy Dwór Mazowiecki, II poziom rozgrywek – 20 pkt. w 17 meczach
2007-08 – Widzew Łódź, I poziom rozgrywek – 19 pkt. w 20 meczach
2014/15 – GKS Bełchatów I poziom rozgrywek – 2 pkt. w 6 meczach
Trzy kluby – nie licząc przygód w niższych klasach rozgrywkowych – i trzy rozczarowujące wyniki. Co więcej, Świt w sezonie, w którym prowadził go Zub, spadł ligę niżej. Widzew również. I to samo stanie się z GKS-em, jeśli ten utrzyma obecną sytuację w tabeli. Sam Zub na dwóch najwyższych poziomach rozgrywkowych w Polsce ma paskudny bilans: 9-14-20. Czyli średnio 0,95 pkt. na mecz.
Gratulujemy sukcesów na Litwie, sami chwaliliśmy Zuba za tamte wyniki, ale gdyby zaliczył spadkowego hat-tricka, pracując z trzema polskimi klubami, byłby to wyczyn niebywały.