Reklama

Wygrywasz czy przegrywasz, zwolnić mogą zawsze

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

28 kwietnia 2015, 12:25 • 13 min czytania 0 komentarzy

Perspektywa dłuższej pracy teoretycznie jest, choć wiadomo jak to w Polsce… mówienie o długofalowej wizji u nas trochę trąci myszką – przyznaje trener Jacek Zieliński, który w miniony poniedziałek przejął Cracovię od Roberta Podolińskiego. – Liczba argumentów „za” była jednak tak duża, że powiem szczerze – na rozmowy do Krakowa jechałem już z torbą pełną rzeczy. Byłem przekonany, że się dogadamy i finanse nie staną tutaj na przeszkodzie. 

Wygrywasz czy przegrywasz, zwolnić mogą zawsze

Pierwszej oferty pracy nie przyjął pan już trzy dni po zwolnieniu z Ruchu Chorzów, po czym na powrót do Ekstraklasy czekał przez 19 miesięcy. Możemy tak to ująć?

– W bardzo dużym uproszczeniu. Jedno i drugie się zgadza, choć to wcale nie oznacza, że nie miałem przez ten czas żadnych innych propozycji. Były takie.

Dlaczego ta pierwsza poszła do kosza?

– Uważałem, że przyjęcie jej byłoby mocno nieetyczne. Zwłaszcza, że w Chorzowie sam złożyłem rezygnację. Jeszcze gdyby mnie zwolniono, może byłoby inaczej. Ale podać się do dymisji w jednym klubie, który za moment może bronić się przed spadkiem i pójść do innego, który będzie walczył o to samo i teraz tam bronić Ekstraklasy? Jak to by wyglądało? Wszyscy dookoła mi tłumaczyli, że powinienem wziąć tę propozycję, ale tego nie zrobiłem.

Reklama

A jak to jest – ogólnie w Polsce – z etyką zawodową wśród trenerów, pana zdaniem?

– Różnie bywa. Zmierzamy w dobrą stronę, ale myślę, że jest to element, nad którym jeszcze musimy jako środowisko popracować. Z drugiej strony, trzeba mieć też na uwadze, czemu tak się dzieje. Rynek się bardzo kurczy, dochodzą trenerzy z zagranicy, coraz mniej miejsc pracy, przy centralizacji drugiej ligi zostaje ich naprawdę mało. A praca z młodzieżą w Polsce jest niestety głównie dla hobbystów, przynajmniej w większości klubów.

Szanujący się trener rozsyła CV? Pan wysyłał?

– Nie. Chociaż nie uważam, żeby była to jakaś ujma. Wiele firm w różnych branżach preferuje taki sposób zatrudniania ludzi. Nie widzę problemu w tym, żeby jakiś trener dał znać w ten sposób, że jest zainteresowany.

Myśląc o pracy za granicą, chyba nie ma wyjścia. Próbował pan już, prawda?

– Dawno temu. Szło to różnymi kanałami, powiedzmy, że z wykorzystaniem znajomości. Najpierw był temat na Cyprze, później drugi w Grecji. Prowadziliśmy rozmowy, byłem na liście kandydatów, ale kolejka była tam prawdopodobnie jak do wyjazdu na Kasprowy. Znacznie bliżej miałem do Kazachstanu, poleciałem tam nawet na rozmowy. Warunki – bardzo dobre. I finansowe, i jeśli chodzi o infrastrukturę. Chodziło o łączenie funkcji w reprezentacji młodzieżowej z pracą szkoleniową w jednym z klubów, w Astanie najprawdopodobniej. Ale nagle dostałem drugą propozycję – od Józefa Wojciechowskiego z Polonii Warszawa. Uznałem, że skoro chcą mnie w Ekstraklasie, i to w klubie, w którym można stworzyć zespół walczący o mistrzostwo Polski, to trzeba to brać i ryzykować.

Reklama

Trener, który poszedł w pana miejsce później przejał reprezentację Kazachstanu…

– Tak, Czech Miroslav Beranek. Ale generalnie, ja do pracy za granicą aż tak bardzo się nie palę. Trzeba mieć świadomość, że kiedy mówi o tym polski trener, to nie ma na myśli Zachodu, tylko Wschód i to najczęściej ten daleki. Czasami dobrze jest się zastanowić – warto czy nie warto? Nie ukrywam, że ja jestem trochę domatorem. Nie lubię się wybierać gdzieś daleko, dobrze czuję się w swoich stronach i chętnie popracuję w Ekstraklasie.

Dłużyło się to ostatnie półtora roku? Jak minęło?

– Jasne, że adrenaliny brakowało, ciągnęło do pracy, ale z drugiej strony czułem też duże zaległości w domu. Przed zwolnieniem z Ruchu miałem praktycznie 10 lat ciągłych „sesji wyjazdowych”. Wracałem po trzy, cztery razy w roku. Dlatego nie wybierałem się na żadne staże, poświęciłem czas żonie i rodzinie. Kilka razy byłem w Grodzisku na połączonym kursie PZPN i niemieckiego DFB. Jako członek Komisji ds. Kształcenia i Licencjonowania Trenerów PZPN jeździłem na szkolenia, egzaminy trenerskie…

Kto panu powierzył tę funkcję?

– Propozycja wyszła od Stefana Majewskiego. Jestem po prostu członkiem komisji. Zajmujemy się wydawaniem i przedłużaniem licencji trenerskich, organizowaniem kursów w poszczególnych związkach wojewódzkich, ich nadzorowaniem, egzaminowaniem.

ZGRUPOWANIE POLONII WARSZAWA W AUSTRII --- POLONIA WARSAW TRAINING CAMP IN AUSTRIA

Jasna sprawa. Pomówmy w takim razie o tych pozostałych propozycjach, skoro mówi pan, że po odejściu z Ruchu takie się pojawiały…

– Tak to jest w zawodzie trenera, że nieraz telefony dzwonią non stop, a nieraz odzywają się rzadziej. U mnie to było coś po środku.

Nie chciał pan być trenerem Siarki…

– Siarka zawsze była w moim sercu. To naturalne – mieszkam w Tarnobrzegu, kiedy mogę to pojawiam się na meczach. Z niektórymi ludźmi grałem jeszcze w piłkę, z Ryśkiem Kuźmą pracowałem w Lechu. Byłem namawiany, ale powiedziałem, że to jeszcze nie ten moment. Chciałem nadal pracować w wyższej lidze, a nie bardzo interesuje mnie przejmowanie drużyny na miesiąc, żeby coś komuś próbować udowodnić, za chwilę odchodzić…

W międzyczasie zaliczył pan też udany występ jako mundialowy ekspert TVP.

– To było raczej na zasadzie hobby. Pierwszą propozycję dostałem już przed Euro, później to zaproszenie zostało ponowione przed mundialem. Dobrze było spojrzeć na tę pracę z drugiej strony, bo wbrew pozorom nie jest taka prosta. 90 minut maksymalnej koncentracji, żeby nie pozwolić sobie na jakikolwiek błąd czy lapsus językowy – duży wysiłek psychiczny. Fajna jednorazowa przygoda, ale nie wiążę z tym przyszłości. Kusiłł mnie tylko powrót do trenerki, póki człowiek jeszcze ma siły popracować.

Mówił pan: „Pieniądze, które systematycznie odkładałem przez ostatnich 10 lat dają mi ten komfort, że nie muszę brać wszystkiego, co proponują”.

– Tak. Uważałem, że nie muszę łapać wszystkiego, co pojawi się na rynku. I nie chodzi o to, że wysoko noszę głowę – po prostu czekałem na propozycję z Ekstraklasy. Skoro miałem przekonanie, że chce i stać mnie jeszcze na to, to dlaczego nie podnieść sobie poprzeczki i nie poczekać? Wykorzystałem ten czas na zrobienie porządku z kontuzjowanym kolanem, poddałem się operacji, wyleczyłem i byłem gotowy, żeby wiosną wrócić do pracy.

Warto mieć tę poduszkę bezpieczeństwa i nie patrzeć non stop na telefon.

– Oczywiście. Nie powiem, że ta kupka oszczędności nie wiadomo jak urosła, w końcu do pracy trzeba wrócić. Jednak przez okres tych kilkunastu miesięcy miałem komfort, że na życie nie zabraknie.

„Józef Wojciechowski był kontrowersyjny, ale słowny i wypłacalny” – on też się trochę do tej kupki dorzucił.

– Nie będę ukrywał, że jak na trenera klubu Ekstraklasy, zarabiałem w Polonii bardzo dobrze, ale to też była specyficzna praca. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Raz wyleciałem z klubu będąc na trzecim miejscu w lidze, drugi raz na piątym. Takie życie trenera. W Lechu zwalniano mnie po dwóch zwycięstwach 4:1, więc niewiele jeszcze w tym zawodzie mnie zaskoczy. Wychodzę z założenia – czy wygrywasz, czy przegrywasz, zwolnić mogą zawsze.

Nawet dzień przed meczem z Manchesterem City, jak w przypadku Lecha.

– To mnie niestety mocno zabolało. Oglądałem ten mecz siedząc na trybunach, ale chyba nie wszystko wtedy do mnie docierało, bo niewiele pamiętam. Musiałem drugi raz obejrzeć na wideo. Zespół był praktycznie mój, jeszcze chwilę wcześniej z nim pracowałem, ale wyniku już w CV sobie nie zapiszę.

Wojciechowski zginął w piłce od swojej rozrzutności?

– Pieniądze wydawał trochę na wyrost, to na pewno, ale moim zdaniem to nie jedyny powód. Prezes Wojciechowski miał przede wszystkim całą armię podpowiadaczy, którzy stale się przy nim kręcili i przy każdej możliwej okazji robili ferment. Żadnemu z trenerów to na pewno nie pomogło.

Zabawne, bo przecież o Cracovii mówi się to samo…

– Niby coś się mówi…. Ale miałem już okazję współpracować i z prezesem Drzymałą w Grodzisku, i z panem Wojciechowskim w Polonii. I mimo że w Warszawie rozstawaliśmy się w nerwach, to każdą z tych prac wspominam bardzo dobrze. Wierzę, że Cracovię i prezesa Filipiaka również będę.

To jakie konkretnie były te rozstania?

– Z panem Wojciechowskim kiedy było dobrze, to było, ale gdy kończyliśmy współpracę, to iskry się sypały. Nie było to takie normalne pożegnania… Raczej w wielkich nerwach ze strony prezesa.

Nie odpowiadał mu pan?

– Nie, ja już podchodziłem do tego spokojnie. Skoro i tak zostałem zwolniony, to czym więcej mogłem się denerwować? Sprawy były przesądzone.

Pan się przychyla do tej powszechnej opinii, że napięcie jakie tam panowało w klubie było niszczące dla wielu piłkarzy? Działało na nich destrukcyjnie?

– W mediach było ciągłe parcie, cały czas ukazywały się wywiady. Zespół był poddawany analizie ze strony różnych osób, z panem Wojciechowskim włącznie. Nie miało to dobrego przełożenia na drużynę. Niektórzy byli tak zestresowani, że nigdy w życiu nie mogli pokazać na boisku tego, co potrafią.

W Ruchu, dla odmiany, to pan podał się do dymisji, co nie jest dziś szczególnie popularne.

– Mogłem dalej udawać, że się nic nie dzieje i w końcu postawić Ruch pod ścianą. Tylko że to wiązałoby się z wypłaceniem mi dużego odszkodowania za zerwany kontrakt. Skoro uważałem, że coś się wypaliło, ewidentnie nam nie idzie, to uznałem, że nie ma sensu się dalej męczyć, ani narażać tego klubu, który od dawna był targany problemami, na dalsze straty finansowe. Podałem się do dymisji, rezygnując z wszystkich zobowiązań finansowych. Podaliśmy sobie ręce bez żadnych roszczeń z mojej strony.

A miał tam pan jeszcze parę złotych do odebrania…

– Dziewięć miesięcy kontraktu.

I co, za moment pojawił się trener Kocian… I pewnie pan też się odrobinę zdziwił, jak my wszyscy.

– Trudno mi powiedzieć, co dokładnie zmienił. Może coś w szatni, może coś w treningu. Na pewno strzałem w dziesiątkę było przesunięcie Malinowskiego na środek obrony. Mi też chodziło to po glowie, ale niestety nigdy tego pomysłu nie wdrożyłem. Personalnie u trenera Kociana grali niemal ci sami zawodnicy, a jednak odpalili…

Co pan sobie myślał, widząc jak walczą o Ligę Europy?

– Kibicowałem im, rzecz jasna, ale to też pokazało, że wszystkie opowieści o złym przygotowaniu fizycznym drużyny, którą prowadziłem, trzeba schować do szuflady. Pod tym względem było bardzo dobrze. Przypadek trenera Kociana pokazuje, że w piłce nie ma jednej recepty na sukces. W Chorzowie był noszony na rękach, za jakiś czas zwolniony, przyszedł do Pogoni, jeszcze dobrze się jego praca nie zaczęła i już go znowu nie ma.

Ale ma pan poczucie zawodowej porażki po tamtym epizodzie?

– Jak to w pracy, czasami coś wychodzi, czasem nie. W Chorzowie nie wyszło ewidentnie. Wydawało mi się, że po zmianie oblicza zespołu, postawieniu na młodszych chłopaków i bardziej polski skład, wreszcie ruszymy. Wywalczyliśmy remisy z Lechem, z Lechią i Górnikiem – samymi zespołami z czołówki, wygraliśmy z Legią, ale do tego doszły pechowa porażka z Cracovią, porażka z Zagłębiem Lubin, na koniec to feralne 0:6 z Jagiellonią…

…i to ono ostatecznie przesądziło?

– Plus bardzo nieprzyjemny odbiór ze strony kibiców, z którymi generalnie w Chorzowie miałem bardzo ciężko. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego tak się dzieje i do dzisiaj nie wiem. Była jakaś grupa. której nie pasowałem. Na każdym meczu dostawałem tego nieprzyjemny wyraz.

MECZ 3. KOLEJKA GRUPA A LIGA EUROPY SEZON 2010/11 --- MATCHDAY 3 GROUP A EUROPA LEAGUE MATCH: MANCHESTER CITY FC - LECH POZNAN 3:1

Trener Michniewicz mówi, że na bezrobociu nieraz brał kartkę i rozkładał na części pierwsze całą swoją pracę, wzloty i upadki, analizował. A pan?

– Chyba każdy trener ma takie momenty, kiedy może obejrzeć się za siebie i przeanalizować, co się udało, a gdzie coś się zawaliło. Ja też próbowałem to sobie poukładać, posegregować, ale szczerze – uważam, że te wyniki były całkiem niezłe. We wszystkich klubach poza Ruchem.

Mówi pan w wywiadach, że nie chce się rozmieniać na drobne poprzez kojarzenie z nieciekawymi wynikami. Skąd to przekonanie, że w Cracovii one będą?

– Ja tak powiedziałem?

W kontekście tego, że nie zamierzał pan łapać pierwszej lepszej oferty.

– Nie uśmiechała mi się praca w klubie, w którym na szybko, trochę na wariackich papierach próbuje się coś stworzyć. Albo na zasadzie strażaka, który ma tylko coś ugasić, a później już nieważne. Cracovia na pewno jest ryzykiem. Sytuacja jest nieciekawa, ale też nie przesadzajmy, bo nie beznadziejna. Mówimy o poukładanym klubie, który ma kibiców, bazę finansową, fajny stadion. Perspektywa dłuższej pracy teoretycznie jest, choć wiadomo jak to w Polsce… mówienie o długofalowej wizji u nas trochę trąci myszką.

Jak to pan mówił – „czy wygrywasz, czy przegrywasz, zwolnić mogą zawsze”?

– No tak. Chociaż w przypadku Cracovii liczba argumentów „za” była tak duża, że naprawdę nie miałem się nad czym zastanawiać. Powiem szczerze, że na rozmowy do Krakowa jechałem już z torbą pełną rzeczy. Byłem przekonany, że się dogadamy i finanse nie staną nam tutaj na przeszkodzie.

Kilka lat temu szedł pan do skazywanej na porażkę Odry. Dziś, jak pana słucham, mam wrażenie, że tamtej propozycji by nie przyjął.

– Nie wiem tego. Szedłem do drużyny skazywanej na porażkę, ale widziałem w niej potencjał – to jest najważniejsze. Miałem kilku dobrych chłopaków, z którymi zrobiliśmy kawał wyniku. Ustukać 28 punktów w rundzie, wygrać sześć meczów z rzędu to był wtedy wyczyn – i naprawdę fajny zespół.

A ten dzisiejszy, Cracovii? Co pan zastał w szatni?

– Przy pierwszym wejściu do szatni zobaczyłem atmosferę wyczekiwania, niepewność, pospuszczane głowy. Drużynie nie idzie, zmiana trenera, trudno się chłopakom dziwić, że byli trochę zdezorientowani.

Mimo wszystko, oni też powinni poczuć się współodpowiedzialni. Nie może być tak, że winny na końcu jest wyłącznie trener, a piłkarze zadowoleni dalej robią swoje.

– I ja powiedziałem im to już na wejściu. Nie może być tak, że całą winę ponosi zwolniony trener, a wy sobie tu siedzicie i wszystko jest OK. Trzeba się uderzyć w pierś i coś jeszcze zaprezentować. Trener Podoliński was dobrze przygotował, to teraz zagrajcie tak, żeby to potwierdzić.

Przygotowanie fizyczne faktycznie jest tak dobre, jak zapewnia prezes Filipiak?

– Dobre, nie ma żadnych zastrzeżeń. Spotkaliśmy się zresztą z Robertem po tym, jak został zwolniony, przegadaliśmy wiele sytuacji, z którymi tutaj się borykał. Ta rozmowa była naprawdę fajna i rzeczowa.

Z zawodnikami poznawaliście się już właściwie w drodze do Bydgoszczy.

– Niektórych znałem już całkiem dobrze. Krzyśka Pilarza na przykład miałem w Odrze, z częścią spotykaliśmy się wielokrotnie na boiskach, chociaż po dwóch stronach barykady. Z większością starałem się przeprowadzić indywidualne rozmowy, żeby coś niektórym odblokować w głowach. Chociaż nie ukrywam, że na gruntowne zmiany czas będzie dopiero w przerwie letniej. Teraz ani nie można przesadzić z akcentami w treningu fizycznym, bo zaraz zacznie się gra co trzy dni, potencjału ludzkiego też nie zmienię…

Czyli zostaje kosmetyka?

– Personalnie, tak. Można coś porobić w temacie taktyki, no i przede wszystkim w głowach.

Mityczny efekt nowej miotły?

– Pyta pan czy wierzyć, czy nie wierzyć? Zwykle, kiedy przychodzi nowy trener, w pierwszym, drugim, trzecim meczu coś się dzieje. Ale też nie ma tu reguły. Są tacy, jak Czesiek Michniewicz, który po wejściu wygrał od razu trzy mecze z rzędu, mi udało się w pierwszym, jest wszystko OK, ale na przykład Marek Zub trzy mecze przegrał.

A już w środę zrobicie wszystko, żeby przegrał czwarty…

– To swoją drogą. Ale nie widzę tu złotego śrofka. Przychodzę i coś będę starał się zrobić. Spróbujemy uwolnić jakieś pokłady, których nie udało się poprzednikowi. Coś poprzestawiamy, niektórych zawodników może trzeba będzie nastawić na trochę inne schematy w grze.

Ta drużyna ma odpowiedni potencjał ludzki czy latem wymaga wietrzenia?

– Mamy jeszcze czas. Trudno, żebym po jednym meczu i paru treningach mówił, czego wymaga latem ta drużyna. Wszyscy mają czystą kartę. A ja nie jestem wcale zwolennikiem tego, żeby ciąć jak leci, wypalać i robić rewolucje.

Jest jakaś długofalowa wizja, dokąd ta drużyna zmierza? Rozmawialiście z władzami, co chcecie osiągnąć w dłuższej perspektywie?

– Ustaliliśmy, że bieżąca sytuacja jest ciężka, więc najpierw skupimy się na tym, żeby zrobić parę kroków w kierunku utrzymania. Później usiądziemy i będziemy się zastanawiać, jak ma dalej wyglądać Cracovia. Kontrakt mam podpisany do czerwca 2016 roku. Chciałbym, żeby w przyszłym sezonie ten zespół grał już o coś więcej niż tylko utrzymanie.

Jakieś konkretne deklaracje?

– Na tę chwilę tylko taka, że chcemy jak najszybciej zapewnić sobie utrzymanie. To jest konkretna deklaracja. Póki co narzuciliśmy sobie takie tempo, że ledwie się zdążyłem zorientować, że ten pierwszy tydzień minął. Paradoksem jest to, że kiedy w sobotę Cracovia przegrała z Pogonią, ja byłem w Krakowie na egzaminach trenerskich. Egzaminowałem młodych adeptów na kursie UEFA B i jakoś tak to się dziwnie potoczyło, że dwa dni później znów wróciłem do Krakowa, tylko już w trochę innej roli.

Rozmawiał PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...