Reklama

Magdziński z Angoli. Upał, gierki i hamak nad brzegiem oceanu

redakcja

Autor:redakcja

16 kwietnia 2015, 16:14 • 5 min czytania 0 komentarzy

Zabójcze komary, gdzieś w kącie jaszczurka, a za oknem ciemna noc i 25-stopniowy upał. Hm, ciekawe jak będę spał? Ta egzotyczna mieszanka nowości okazała się jednak niczym w porównaniu ze zmęczeniem spowodowanym długą podróżą na które organizm odpowiedział spokojnym nieprzerwanym snem. Pobudka o godzinie 7:00, promienie słońca od samego rana zaglądają do pokoju i zachęcają do wygrzebania się z łóżka. W perspektywie pierwszego treningu na Czarnym Lądzie nie musiały mnie długo namawiać. Szybki prysznic, lekkie śniadanie i o 8:00 ruszyliśmy we czwórkę na nasz stadion.

Magdziński z Angoli. Upał, gierki i hamak nad brzegiem oceanu

Ulice w Angoli? Przede wszystkim kobiety. Po drodze nie dało się ich nie zauważyć. W rożnym wieku, ale łączyło je jedno. Wszystkie nosiły na głowie bez trzymania rękoma wszystko, co można sobie wyobrazić. Zresztą, to czego nie można też. Niesamowite, przykuwające uwagę zjawisko. Wysiadamy z auta naszego kierowcy na którego wołamy „Jamajka”, a tam grupa około stu kibiców kręci się koło budynku klubowego. Trochę uśmiechów, pozytywnych gestów, przywitali nas po swojemu. Wchodzimy do szatni, a tam… prawie pusto. Okazało się, że tutaj, w Lobito, szatnia to taki typowy „changeroom”. Zmiana ciuchów na treningowe i na boisko.

52803DE4-1EFA-4A01-84AF-482801E158B9(1)

Już na trawie poznaliśmy wszystkich piłkarzy. Było ich blisko czterdziestu, większość przebywała na testach, kilkunastu zawodników reprezentowało barwy Academiki w poprzednim sezonie. O 9:00 rozpoczął się trening, któremu towarzyszyły niewielkie opady deszczu. Pogoda rewelacyjna do uprawiania sportu – ciepło, ale z lekkimi opadami, super. Konstrukcja treningu to żadna rewolucja w stosunku do tego, co mamy w Polsce. Po krótkiej rozgrzewce ustawiliśmy „dziadki”, jak zwykle przy tej grze było sporo zabawy i śmiechu. Już w tym podstawowym ćwiczeniu można było jednak zauważyć, że poziom czysto techniczny tutejszych zawodników jest – co dla niektórych może być niespodzianką – na dobrym poziomie. Żadnych drwali, ani sprinterów bez pojęcia o kopaniu piłki.

W międzyczasie zaczęło się wypogadzać – deszcz przestał padać i słońce wyszło zza chmur, a temperatura rosła wprost proporcjonalnie do zmęczenia treningiem. Przeszliśmy do gry na skróconym polu… No i zaczęły się schody.

Reklama

D948B5FE-6668-494B-B719-1D81D3504507(1)

To właśnie tutaj najbardziej widać różnicę klimatu. Po 15 minutach gierki nie miałem czym oddychać, nagle zrobiło się około 40 stopni, a ja przecież jeszcze dwa dni temu przebywałem w temperaturze poniżej zera. Szok to zdecydowanie mało powiedziane. Dopóki jednak były siły – strzeliłem 3 bramki i ten fakt pozwolił z optymizmem spojrzeć w przyszłość. W końcu kiedyś organizm musi się przyzwyczaić do tych upałów. Przez kolejne tygodnie było dość nudno. Szara (choć słoneczna) codzienność. Poranny trening, obiad, spanie, popołudniowy trening, spanie i tak w kółko.

Na początku ograniczałem się do spacerów do miejscowego supermarketu, żeby dać sobie czas na aklimatyzację i dużo odpoczynku. Przyjechałem tu grać w piłkę, więc podporządkowałem dzień treningom i regeneracji po wysiłku. Dość ciekawa przygoda przytrafiła się dopiero po jakimś tygodniu od przyjazdu, kiedy powoli przyzwyczajałem się do ciemniejszego koloru wszystkich otaczających ludzi, miejscowych kolorowych straganów, wiecznego upału i nadmiernego używania klaksonów przez kierowców. Nasz kierowca – wspomniany „Jamajka” – nie stawił się na umówioną godzinę, więc trener zdecydował, że pojedziemy busem. Zanim zdążyliśmy złapać transport, na drodze zatrzymał się jakiś pick-up który podwiózł nas na nasz stadion. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że 10-minutową trasę pokonaliśmy siedząc na pace owego auta i z wiatrem we włosach obserwowaliśmy Afrykę. Jak na safari!

Wolny czas? Nagrodą za cały tydzień ciężkiej pracy na treningach były cztery wolne niedziele z rzędu. Spędzałem je na plaży nad Atlantykiem przy restauracji Cafe Alfa z moimi współlokatorami. Na słońcu nie można było wytrzymać za długo ale ta miejscowa kafejka… Cudowna. Schowana pod palmami, które dają mnóstwo cienia gdzie można rzeczywiście wspaniale odpocząć. Hamak. Szum oceanu.

4BA18E53-8314-4CC8-AB23-06868E167999(1)

Wracając jednak do piłki nożnej. Na treningach dużo gierek na utrzymanie, za którymi mówiąc delikatnie nie przepadałem. Pisze w czasie przeszłym bo już je polubiłem. Albo raczej: zmuszono mnie, bym je polubił. Nasz trener to bardzo specyficzny i wymagający gość, u którego panują określone zasady. Jedna z nich: „nie można nie lubić gierek na utrzymanie”. No to musiałem je pokochać…

Reklama

Pierwszy miesiąc był dla mnie bardzo udany, na treningach wychodziło wszystko, co chciałem. Ogromna koncentracja, odpowiednie nastawienie i dużo potreningowego odpoczynku dawały porządny efekt. W pierwszych czterech sparingach w których zagrałem po 45 minut ustrzeliłem 5 bramek, w tym jedną z zespołem z Giraboli. Było idealnie. Później entuzjazm troszkę opadł przez nawarstwiające się zmęczenie i ogromną ilość treningów bez wolnych dni. Zdarzyło się nawet raz że trener widząc brak zaangażowania wyrzucił mnie z treningu i kazał biegać dookoła boiska. Oczywiście nie byłem pierwszy, taka sytuacja była normą, ale przez to na treningach po jakimś czasie wszyscy pracowali jak mrówki.

Wspominałem o zasadach? Punkt pierwszy, jeszcze przed wymogiem miłości do gierek na utrzymanie: trener ma ZAWSZE racje. Punkt drugi na pewno znacie, jeżeli uważasz, że nie ma racji – patrz punkt pierwszy. W kolejnych sparingach wychodziłem w pierwszej jedenastce i mogłem z optymizmem patrzeć na występy w lidze. Tydzień przed pierwszym meczem mój niemiecki kolega nabawił się dość poważnej kontuzji przywodziciela a że w Afryce przy takich urazach stosuje się terapię o nazwie „czas leczy rany” – postanowiłem pomóc. Skontaktowałem się z moim Medycznym Guru – Piotrem Aleksandrowiczem ze Szczecina który jest najlepszym fizjoterapeutą, jakiego poznałem – po prostu ma talent do tej roboty.

DAD0FDF9-A8DD-4960-8BD1-A469C0C634F9(1)

Piotrek po raz kolejny potwierdził, że ma ręce które leczą, nawet na odległość. Przez Skype zbadaliśmy naszego rannego Niemca, Guru pokazał jak wykonywać masaż, jak często i jakie ćwiczenia wykonywać aby wzmocnić kontuzjowany mięsień. Po dwóch tygodniach Daniel wrócił na boisko po naderwaniu przywodziciela a ja utwierdziłem się w przekonaniu, że znajomości, które zdobywam po drodze mojej piłkarskiej przygody są bezcenne i jeszcze nie raz zaprocentują w przyszłości.

W kolejnym odcinku zaczniemy oddychać Girabolą, opisze wam pokrótce nasze spotkania i opowiem o tutejszych zwyczajach związanych z meczami o punkty. Tymczasem zapraszam was na mojego Facebooka, gdzie znajdziecie mnóstwo zdjęć i informacji na temat afrykańsko-piłkarskiego życia.

JACEK MAGDZIŃSKI

Najnowsze

Niemcy

Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Damian Popilowski
1
Oficjalnie: Julian Nagelsmann nie dla Bayernu. Niemiec zostaje w reprezentacji

Komentarze

0 komentarzy

Loading...