Pamiętacie? Kiedyś czołowy piłkarz Ekstraklasy, z tlenionym jeżykiem jako znakiem rozpoznawczym. Nieźle rozwijającą się karierę zastopowały trzy rzeczy – kontuzje kolan, Antoni Ptak i imprezy. Jak sam jednak mówi: niczego nie żałuje, hołdując zasadzie „co się wybawiłem, to moje”. Zobaczcie co ciekawego słychać u Sergio Bataty.
Kiedy wspominałem znajomym, że do ciebie jadę, to mówili: Jezu, Batata, on jeszcze żyje? I gra w piłkę? Serio? Wcześnie zacząłeś. Teraz masz 36 lat, a człowiek ma wrażenie jakbyś dobijał do pięćdziesiątki.
Kazio Węgrzyn ostatnio napisał do mnie na Facebooku. „Kurwa, ty jeszcze grasz w piłkę?”. Dopóki będę mieć zdrowie i ciało nie będzie wołać pomocy, to będę się bawić. Po prostu to kocham. Nie patrzę na kasę. Tylko czasem, jak jestem na kogoś zły, to mówię: pierdolę, kończę grać, wracam do domu. Ale szybko się uspokajam.
Kibice z kolei wyliczali mi bary, w których miałeś platynową kartę stałego klienta.
Może są zazdrośni. Prawda jest taka, że wszędzie gdzie grałem, zawsze byłem tym ulubionym. Nie tylko dla kibiców, ale też kobiet. Z nimi nigdy nie było problemu. Trzy lata miałem nawet polską narzeczoną. A ogólnie trafiła się niejedna. Trzy miesiące, później zmiana, bo jednak nie w moim typie. Później następna. Trochę popróbowałem.
Sergio, wyjaśnijmy znaczenie twojej ksywki. Nikt cię o to nie pytał, a Batata to przecież pospolity ziemniak.
Kiedy grałem jeszcze w juniorach Atletico Mineiro, ciągle zamawiałem sobie frytki, czyli batata frita. W końcu zaczęli tak na mnie wołać, co niesamowicie mnie denerwowało. Chcieli zrobić mi na złość. Do mojego domu przyszedł kiedyś znajomy i pyta matki: jest Batata? A ona wielkie oczy: jaka batata? No, Batata, mój kolega i twój syn. W końcu dałem za wygraną i się przyzwyczaiłem. Nie miałem wyjścia.
Ostatni mecz w Ekstraklasie zagrałeś siedem lat temu. Nie szkoda ci, że tak szybko wylądowałeś w cieniu?
Szkoda, szkoda… Rzeczywiście. Odszedłem z Groclinu, grałem w klubach z pierwszej i drugiej ligi. Pomyślałem, żeby dać sobie spokój z poważną piłką. Że już nie dam rady grać tak dobrze, jak dziesięć lat wcześniej. Co innego gdybym był stoperem. Środkowy pomocnik musi zapieprzać. Szukałem klubów w niższych ligach, dla zabawy i dociągnięcia do końca kariery. Ekstraklasa i pierwsza liga mnie nie interesowały. Odbierałem dużo telefonów, ale za wszystko dziękowałem. W sumie to tylko moja wina. Moja i mojego lenia. Gdyby mi się chciało, to mógłbym dłużej pograć na wysokim poziomie.
Domyślam się, że to niejedyny powód. Sodówka, imprezki? Lała się kaszasa?
Imprezki… Były, były. I tak, dużo kaszasy. Był taki moment w Pogoni Szczecin, kiedy byłem w naprawdę dobrej formie. Wszyscy mnie chcieli. Groclin, Legia, Lech. W końcu wylądowałem u tych pierwszych i nie ukrywam: dali mi taką kasę, że zwariowałem. Gdybym lepiej się prowadził, to spokojnie mógłbym zrobić większą karierę w Ekstraklasie. Może nawet za granicą.
Mówisz, że korba odbiła ci dopiero w Groclinie. Miałeś wtedy jakieś 27 lat. Późno.
Tak, teraz mogę wszystko opowiedzieć. Zacząłem pić właśnie wtedy. Zwariowałem. Wcześniej nie lubiłem alkoholu. Inni pili, bawili się. Nie ukrywam. Wiesz jak to jest z piłkarzami. Po meczu, w autokarze czy w restauracji. Ja jak najszybciej chciałem wrócić do domu. Ani nie piłem, ani nie mówiłem dobrze po polsku. Jak już gdzieś wychodziłem z chłopakami, to zamawiałem colę. Nie zostawałem z nimi do piątej rano. Kładłem się spać, rano wstawałem, szedłem na trening i byłem w formie, bo większość nie miała siły.
Kasyna?
Do tej pory nie umiem grać w kasynie. Czujesz? Przez dwadzieścia lat byłem może trzy razy. Rzuciłem sto złotych, ale kompletnie mnie to nie bawiło. Wolałem siedzieć w dyskotekach, drinki, dobre szampany, bawić się, niż bez sensu rozwalać pieniądze.
Brazylijczyk kojarzy się z dobrą zabawą, a ty – z tego co mówisz – do pewnego momentu byłeś typowym no-lifem.
Chyba dlatego udało mi się zrobić jakąś karierę. Byłem nastawiony na sukces, karierę. Ludzie nie wierzyli, że 20-letni Brazylijczyk nie pije, nie bawi się. Wtedy naprawdę byłem spokojny. Przed przyjazdem do Polski powiedziałem rodzicom, że będę im pomagać i robić karierę, a bawić zacznę dopiero wtedy, kiedy dojdę do jakiejś stabilizacji.
Dobra, a co się stało, kiedy puściły ci hamulce?
Straciłem głowę. Popełniłem masę błędów. Wydawałem furę pieniędzy na rzeczy, które były mi niepotrzebne. Mogłem wrócić na wakacje do domu, do Brazylii. Słońce, piękne plaże. Ale ja wolałem szastać forsą i latać na przykład na Ibizę. W Pogoni, Groclinie czy ŁKS-ie za Antoniego Ptaka zarabiałem naprawdę dobre pieniądze. Jak na tamte czasy to była bajka. I oczywiście moje błędy, ale mimo wszystko zostawiłem po sobie jakiś znak. Do dziś ludzie rozpoznają mnie na ulicach i mówią: o, ty jesteś ten Batata, grałeś tu, tu i tu. Niczego nie żałuję.
Nie wierzę.
Może inaczej: nie żałuję tego, co robiłem, ale mam do siebie trochę pretensji. Mogłem zajść dalej, a olałem sprawę. Trudno. Teraz jestem spokojny. Gram w Polonii Piotrków Trybunalski. Mieszkam sam, bo była żona z córeczką wyjechały do Brazylii. Na szczęście mamy dobry kontakt.
Musi ci być cholernie ciężko. Zostałeś sam jak palec.
Aż tak, to nie, bo dwa razy w roku jeżdżę do domu. Już nie mogę doczekać się czerwca. Są jednak chwile, kiedy nie jest lekko. Miałem już rodzinę, stabilizację… Przyzwyczaiłem się do obecności córeczki. Zawsze było do kogo wracać. Teraz mieszkam w hotelu, zupełnie sam. Nie można dać się złamać, bo bym zwariował i znowu zaczął robić głupoty.
Takie jak podczas gry w Groclinie.
Drzymała długo na mnie czekał. Przez lata za mną jeździł, namawiał. Mówił, że dostanę ile tylko zapragnę. I rzeczywiście, miałem tam taki kontrakt, że wystarczyło na wszystko. Robiłeś, co tylko chciałeś. Miałeś ochotę poimprezować za granicą? Kupowałeś bilet i leciałeś. Na Ibizę, do Hiszpanii… Wsiadaliśmy w samolot w sobotę po meczu, a wracaliśmy w poniedziałek o dziewiątej, godzinę przed treningiem.
Trener musiał widzieć, że jesteś wczorajszy.
Coś tam widział, ale grałem i byłem w formie, to przymykał oko. Dwa razy nawet poleciałem sobie na Ibizę sam. Jestem osobą, która szybko znajdzie kontakt. Wiesz: siadaj tu, napijemy się, pogadamy. Do tej pory mam całą masę znajomych w Hiszpanii czy we Włoszech. Nawet ostatnio miałem zaproszenie na imprezę, ale podziękowałem. Teraz już żyję spokojniej. Chyba się zestarzałem.
Nie masz mieszkania, nie masz samochodu. Z boku twoja sytuacja wygląda – mówiąc delikatnie – nieciekawie. Masz z czego żyć?
Dobrze, że miałem głowę pośrodku ramion i trochę kasy udało mi się odłożyć. W kilku klubach zarabiałem bardzo dobrze, więc część pensji wysyłałem na lokaty w Brazylii. Trochę się tego uzbierało. Miałbym jeszcze więcej, gdyby nie rozwód. Wiesz, podział fifty-fifty. Trochę musiałem odpalić żonie.
Bez sensu. Skoro masz kasę, to dlaczego mieszkasz w hotelu?
Bo tak jest wygodniej. Należy do naszego sponsora. Dla mnie to super opcja. Mam śniadanie, obiadek, kolację. Nie muszę martwić się rachunkami za prąd, internet czy sprzątaniem. Niczego mi nie brakuje. Kiedyś Ptak oferował mi mieszkanie, ale nie chciałem. W Katowicach to samo. Wolałem inwestować w Brazylii, gdzie mam ich pięć. W jednym mieszkają rodzice, w drugim żona z córeczką. Resztę wynajmuję.
Widziałem, że podwiózł cię kumpel. Nie masz samochodu. Słyszałem, że to efekt poważnego wypadku.
Nie mam nawet prawa jazdy. Byłem już w trakcie kursu, ale potem powiedziałem, że nie ma szans. Do tej pory mam traumę. Jak jedziemy autostradą, to muszę siedzieć z tyłu. Ptak mi mówił, żebym zrobił sobie prawko. Że ma dla mnie samochody. Zawsze odmawiałem. Wolę zamówić taksówkę czy nawet przejechać się autobusem.
Myślałem, że nie żyję. Potem widziałem ten samochód, który nadawał się tylko do kasacji. Z momentu samego wypadku nic nie pamiętam. Zamknąłem oczy i obudziłem się w szpitalu. Kojarzę tylko prostą drogę i to, że mój kumpel strasznie zapieprzał. Mówiłem, żeby zwolnił. Przez tydzień nic nie pamiętałem. Lekarze pytali gdzie jestem, a ja odpowiadałem, że chyba w domu. Pytali ile mam lat, a ja: coś tam mam. Pytali czy chcę zadzwonić do rodziny, a ja mówiłem, że jej nie mam. Masakra. Czułem się tak, jakbym dopiero co przyszedł na świat. Czysta kartka. Nie pamiętałem nawet, że gram w piłkę. Dopiero po tygodniu zacząłem kontaktować.
To było jakieś dwa lata po przylocie do Polski. Trafiłeś tutaj z dwudziestoma dwoma brazylijskimi kumplami.
Tak, na mróz w krótkim rękawku. Wysiedliśmy z samolotu na lotnisku w Warszawie i mówimy: kurwa, gdzie oni nas wywieźli? Dobrze, że czekali z grubymi kurtkami. Przeklinaliśmy Polskę, bo było cholernie zimno. Pamiętam, że tydzień po przylocie graliśmy sparing z młodymi chłopakami z ŁKS-u. A śniegu po kolana. Co chwilę padaliśmy na glebę. Nogi zmarznięte, ręce zmarznięte. Jeden chłopak przemroził sobie dłonie i w przerwie włożył je do gorącej wody. Zrobił się purpurowy i zaczął płakać. Bo niby skąd miał wiedzieć, że tak nie wolno?
W jednym z później udzielonych wywiadów Ptak mówił, że wielu ze sprowadzonych Brazylijczyków kompletnie nie potrafiło grać w piłkę.
Tak było. Jego człowiek chodził na mecze jakichś amatorów. Gość myślał, że ktoś jest dobry, bo strzelił ładną bramkę czy zaliczył udane dalekie podanie. Nieważne, że mogło mu wyjść pierwszy raz od dziesięciu lat. A on podchodził i proponował wyjazd. Siedmiu czy ośmiu w ogóle się nie nadawało. Musieli czuć się, jakby wygrali na loterii. Przylecieli do Polski, dostali niezłą kasę. Facet, który ich sprowadzał, w ogóle nie znał się na piłce. Mecze oglądał co najwyżej w telewizji.
A propos Antoniego Ptaka. Zauważyłem, że do tej pory wypowiadałeś się o nim bardzo dyplomatycznie. U nas możesz pojechać po bandzie.
Z jednej strony naprawdę dużo mi pomagał, szczególnie po kontuzjach. Załatwiał wizyty za granicą, operacje, zabiegi, rehabilitację. Z drugiej natomiast mocno utrudniał. Chciałem stabilizacji, a on rzucał mnie na półroczne wypożyczenia. Tysiąc razy mógł sprzedać mnie za granicę, zarobić i mieć święty spokój. Słyszałem tylko: jeszcze nie teraz, jeszcze nie teraz… I tak był bogaty, więc pieniądze za mój transfer nie byłyby dla niego fortuną. Był moim menedżerem, właścicielem mojego klubu. A ja byłem jak jego dziecko. Nic nie mogłem zrobić.
Słyszałem o ofercie z Fortuny Duesseldorf. Chcieli ciebie i Marka Saganowskiego.
Byli na mnie strasznie napaleni. Obiecywali piętnaście razy więcej pieniędzy, mieszkania, samochody. Zwariowałem. Mówię: dawać mi tu umowę, podpisujemy. A oni: nic z tego, najpierw musimy dogadać się z menedżerem. Byłem spokojny, bo oferowali naprawdę grubą kasę. Wszyscy byliby zadowoleni, a tu nagle słyszę: nic z tego, pakuj się i wracaj do Polski. A ja cały czerwony… Taka kasa… Nie mogłem tego przetrawić. Do tej pory zastanawiam się, dlaczego tak było. Ptak za wszelką cenę chciał zatrzymać mnie dla siebie. Kartę zawodniczą dał mi dopiero, kiedy chciałem wracać do Brazylii. Tam pograłem chwilę i dostałem pismo, że muszę wracać do Polski. Inaczej albo kara, albo deport.
Właśnie, panie Polaku, hymn pan zna?
Znam, znam… Chłopaki w klubach ze mnie żartowali, dopytywali. Nauczyłem się.
“Nie ukrywa, by paszport przyjął tylko w jednym celu – by otworzyć drogę do naszej kadry” – cytat, zdaje się że z Przeglądu Sportowego.
Nigdy nikogo nie prosiłem o polski paszport. To raczej wszyscy wokół prosili o to mnie. Przyszli, zapytali, a ja na to: dlaczego nie? Dobrze się tutaj czułem, mieszkałem ponad pięć lat. Nie musiałem nic załatwiać, wszystko zrobili za mnie. Komentarze były różne. Że Batata chce się wcisnąć do reprezentacji, że coś tam. Prawda jest taka, że mnie to było właściwie obojętne.
W tamtym momencie wiedziałeś, że stracisz obywatelstwo brazylijskie?
Nie, dowiedziałem się dopiero dwa lata później. Wiesz, byłem młody, głupi. To była sprawa Ptaka i jego prawników. Mocno się wkurzyłem. Nie mogłem zostać w Brazylii dłużej niż trzy miesiące. W swoim własnym kraju. To było nienormalne. Kiedy wracam do siebie, na lotnisku muszę przechodzić przez kontrolę dla turystów. Kiedy powiedziałem rodzicom, że mam tylko polskie obywatelstwo, to uznali, że jestem nienormalny. Że jakim cudem nie dowiedziałem się, że to działa w taki sposób. A ja byłem młody, o nic nie pytałem. Dali papierki to podpisałem i tyle.
Ale w pewnym momencie temat ciebie w kadrze istniał naprawdę.
Jasne, że tak. Nie doszło do tego wyłącznie z powodu kontuzji. Byłem na treningu, nie raz rozmawiałem z Pawłem Janasem. Powiedział, że jeśli będę zdrowy, to mnie powoła. A ja się rozsypałem i zgubiłem formę. Dziś mogę powiedzieć, że dobrze się stało. Wiesz jak to jest. Może cała Polska miałaby do mnie pretensje. Jeden gorszy mecz i od razu zaczęliby mówić.
Że farbowany lis. I mieliby rację.
Też jestem zdania, że reprezentacja powinna składać się wyłącznie z zawodników stąd. Wcześniej nawet nie przeszło mi to przez myśl. Że ja i Polska. Nie mówię, że nie chciałem, bo kto nie chciałby grać w kadrze. Tym bardziej, że mówiłem po polsku, znałem realia. Ale jakby ktoś powiedział: „dobry ale jednak Brazylijczyk”, to nie widziałbym w tym problemu. Mam podobne zdanie.
Tak z innej beczki – kojarzysz Pawła Zarzecznego?
Dziennikarz, tak? Chyba z Warszawy, z Przeglądu Sportowego.
No, prawie. Teraz ma u nas program i ostatnio przypominał anegdotę o tym, jak w ŁKS-ie sprytnie wykręcałeś się od zrzutek na mecze. Ponoć mówiłeś, że nie znasz polskiego.
To dobry temat rzucił, ale nie do końca tak było. Nie pamiętam zrzutek. Mecze rzeczywiście były ustawiane, ale z góry. Jeśli o czymś rozmawiali, to tam gdzie akurat mnie nie było. Może pomyśleli: młody Brazylijczyk, i tak nie ogarnie. Tak naprawdę dopiero po latach dowiedziałem się o tym wszystkim. Było kilka dziwnych meczów, w których grałem i myślałem: kurwa, co jest grane? Wtedy niczego się jednak nie domyślałem. Innych ścigali po prokuraturach, a ja miałem i mam czyste sumienie. Wychodzi na to, że ja i Julcimar byliśmy chyba jedynymi czystymi.
Oceń swoją karierę w skali od jednego do dziesięciu.
Dziewięć i pół.
Serio? Myślałem, że dasz maksymalnie cztery.
Co chciałem robić, to robiłem. Zostawiłem po sobie jakiś znak. Przeszkadza mi tylko to, że nie pograłem za granicą, ale poza tym miałem wszystko.
Zostanie w Brazylii nie wyszłoby ci na lepsze?
Wtedy trudniej było się wybić. Można gdybać. Albo zrobiłbym lepszą karierę, albo zostawiłbym piłkę i poszedł do roboty, jak wielu moich kumpli. Futbol się zmienił. Teraz nie musisz być wybornym technikiem. Wystarczy siła i celne podanie.
Gdybyś przyjechał do Polski teraz i znowu miał piętnaście lat, osiągnąłbyś więcej?
Na pewno. Teraz piłkarze są gorsi. Grają przede wszystkim ci, którzy mają dobrych menedżerów. Dziś w pierwszych składach ekstraklasowych klubów gra wielu, którzy parenaście lat temu nie łapaliby się na ławkę. Układy, układziki… W moich czasach musiałeś po prostu zapieprzać. Takie rzeczy nie miały znaczenia. Mój menago był niezły, tylko mnie hamował. Pamiętam, że miałem ofertę testów z Galatasaray. Byłem w formie. Pewnie podpisałbym kontrakt. Teraz nie rozmawialibyśmy, bo na pewno nie byłoby mnie w Piotrkowie.
Pewnie na plaży w Monte Carlo.
Albo na Ibizie.
Widzę, że ta Ibiza ciągle chodzi ci po głowie.
Fakt, mam stamtąd masę pozytywnych wspomnień.
Daj spokój, co z ciebie za patriota. Tam nawet polskiej wódki się nie napijesz.
To akurat dobrze, bo nie lubię. Tylko whisky i piwo. Na wódkę nie ma szans. Nie smakuje, od razu robi mi się słabo, pali w gardło. Jeden kieliszek i mnie nie ma.
Tak sobie pomyślałem, że mieszkanie w hotelu obok Piotrkowa to celowy zabieg. Żeby nie ciągnęło do imprez.
No tak, gdybym mieszkał w dużym mieście, to pewnie byłoby grubo. W Lublinie miałem pięć klubów obok bloku. Po 23 wychodziłem z domu i kursowałem między jedną a drugą. A teraz? Telewizorek, małe piwko i spać. Niby czwarta liga, niby nie trzeba się tak bardzo pilnować, ale wolę posiedzieć w domu. Impreza – tak, ale od czasu do czasu. Chyba się starzeję, nie mam już tyle siły. Swoje już się wybawiłem.
Rozmawiał PIOTR BORKOWSKI