Curacao. Nazwa, która bardziej kojarzyć może wam się z drinkiem niż z piłką. Ale w myśl idei “dziś nie ma już słabych drużyn” i tutaj postanowiono dokonać piłkarskiej ofensywy. I trzeba przyznać – to naprawdę może wypalić. Jakkolwiek taki Bhutan czy Gibraltar zawsze pozostaną jednak tylko ciekawostką i pewnego poziomu nie przeskoczą, tak Curacao – nie żartujemy! – pewnego dnia może pojechać na mundial. Jesteśmy śmiertelni poważni.
Z cyklu “gdzie to w ogóle do cholery jest?!”
Typowo holenderska architektura na Karaibach? Związek naturalnie nieprzypadkowy
Curacao to jedna z wysp, które przez lata wchodziły w skład Antyli Holenderskich. W 2010 jednak rozpisano referendum i mieszkańcy wysepki postawili na nowy ład. Curacao wciąż pozostaje w bliskich kontaktach z Holandią, ma europejski protektorat, ale odcięło się od wyspiarskich sąsiadów i może liczyć na większą niezależność. Między innymi ma możliwość wystawiania swojej reprezentacji w piłce nożnej, z którego to prawa tubylcy skwapliwie korzystają.
Dziś w nocy od zwycięstwa zaczęli drugie eliminacje MŚ w swojej krótkiej historii. Pierwsze zakończyli szybko, bo w fazie grupowej obejrzeli plecy Angui i Barbudy, a do tego lepsze od nich okazało się także Haiti. Tym razem wydaje się, że ich przygoda potrwa dłużej, a być może nawet: znacznie dłużej. Holendrzy objęli ich dyskretnym patronatem, a w dodatku na pomoc wysłany został Patrick Kluivert, którego matka pochodziła z wyspy.
Stadion narodowy delikatnie mówiąc nie rzuca na kolana
Kluivert przekonuje, że wciąż liczy na pracę w europejskim klubie, póki co więc zatrudniony jest wyłącznie jako “doradca”, ale i tak stał się głównym ambasadorem tej reprezentacji. Sygnując ten projekt swoim nazwiskiem ma skłonić Holendrów o karaibskich korzeniach do gry dla Curacao. Czy potencjał jest dość duży, by przed MŚ w Rosji Holendrzy zastanawiali się czy los pozwoli na “holenderskie derby” w finałach?
Brzmi to absurdalnie, ale pamiętajmy, że chodzi o CONCACAF, czyli bynajmniej nie najmocniejszą federację. Tymczasem Curacao może liczyć na liczne posiłki z Europy, już teraz w drużynie są niemal sami zawodowcy. Goście kopiący w Eredivisie, ekstraklasie Rumunii, angielskiej Championship. To jak na Amerykę Północną przyzwoita paczka, która może namieszać. Z góry na takie reprezentacje jak Kostaryka czy Honduras z pewnością spoglądać by nie mogła, ale nawiązać walkę jak najbardziej może.
Szczególnie, że póki co chodzi o pierwszą rundę i dwumecz z Montserrat (pierwsze starcie wygrało Curacao 2:1). Nie każdemu chciało się na taki hit przyjeżdżać. Gdy stawka pójdzie w górę, być może kolejni dadzą się skusić Kluivertowi, a który pukał do drzwi między innymi Leandro Bacuny z Aston Villi. Umówmy się: w CONCACAF mieć piłkarza z Premier League to naprawdę coś. A jeszcze gdy da się go otoczyć sensownymi zawodnikami Eredivisie i innych przyzwoitych lig? Moc.
A przecież optymalna kadra, najmocniejsza możliwa, włączałaby zawodników o europejskiej klasie. Jetro Willems, Hedwiges Maduro, Ricardo van Rhijn, Leroy Fer – dajcie spokój, to goście dość dobrzy, by grać dla pierwszej kadry Oranje albo przynajmniej pozostawać w orbicie zainteresowań. Talentów futbolowych wyspie nie brakuje i naprawdę nie zdziwimy się, gdy już teraz Curacao dojdzie do finałowej części eliminacji. Szczególnie, że Holendrów skusić może do przyjazdu na Karaiby nie tylko granie i potencjalne wypromowanie nazwiska…
Curacao to turystyczny raj. Co ciekawe, drugim fundamentem ekonomicznym jest bankowość
Jedna z ostatnich miss Curacao, panny tutaj niebrzydkie. Prostytucja jest legalna jak w Holandii