Jesteśmy świadkami jednego z rzadkich jak przelot komety dni czy tygodni, kiedy Włosi z rozkoszą śmieją się w twarz Anglikom. Powód? Mohamed Salah. W Chelsea był zaledwie rezerwowym, a do zostania rewelacją Serie A wystarczyło mu zaledwie kilka udanych meczów. Włoska prasa właśnie przeżywa zbiorowy orgazm. Po dwóch bramkach wciśniętych Juventusowi w Coppa Italia Egipcjanin wylądował na okładce “La Gazzetta dello Sport”.
Kapitalna forma. Sześć goli w siedmiu spotkaniach. Jeden, we wspomnianym meczu z Juve – drużyną niepokonaną u siebie od 26 miesięcy – naprawdę szczególny, bo poprzedzony 60-metrowym, samotnym rajdem a’la Maradona. Jego już od kilku lat nazywa się jednak Messim. Egipskim Messim. Włoscy dziennikarze już teraz okrzyknęli go transferem roku. O Juanie Cuadrado we Florencji właściwie nikt już nie pamięta. Nawet trener Vincenzo Montella stwierdził, że Salah piłkarsko jest na tym samym poziomie, ale dostarcza bonus w postaci większej liczby goli.
Do Fiorentiny został jednak jedynie wypożyczony. Na maksymalnie dwa sezony, z opcją wykupu za 16 milionów euro, czyli dla włoskiego klubu kwotę przyprawiającą o zawrót głowy. Niecałe cztery lata temu, jeszcze jako piłkarz egipskiego Arab Contractors, był do wzięcia za 75 tys. euro. Taką cenę wynegocjował… polski agent, Rafał Żurowski.
– Zajmowałem się wtedy kilkoma piłkarzami egipskiej młodzieżówki, która przebywała na zgrupowaniu w Portugalii. Wcześniej, oglądąjąc mecze tamtejszej ligi, wpadł mi w oko między innymi Salah. Gość kompletnie nieznany, z żadną reputacją. Jadąc na spotkanie w hotelu poprosiłem moich zawodników, żeby wzięli go ze sobą – mówi nam Żurowski.
Na miejscu to właśnie ten “przybłęda” okazał się najbardziej rozgarnięty. Najbardziej dojrzały mentalnie i przede wszystkim bardzo zdeterminowany do wyjazdu. Niedługo później, podczas mistrzostw świata U-20, za wspomniane 75 tys. został zaproponowany Legii. W dzień, kiedy Egipt grał z Argentyną i gdzie sam Salah wciągał nosem Erika Lamelę.
Salah jeszcze w lidze egipskiej
– Do Polski przyszedłby z pocałowaniem ręki i grałby za 2 tys. euro miesięcznie. Sto procent. Mało tego. Sam dzwonił do prezesa klubu, żeby nie robił problemów z transferem. Być może zaproponował, że w jakiejś tam części, jeśli będzie taka potrzeba, spłaci się sam. Tak podejrzewam. Był bardzo nakręcony na wyjazd.
Problem w tym, że mail z propozycją utonął w morzu innych. Legię, przynajmniej częściowo, trzeba jednak rozgrzeszyć. Dyrektor sportowy podobnych ofert dostaje kilkanaście na dzień, więc, mimo wszystko – bardziej niż niekompetencją – należy nazwać to zwykłym pechem. Fakt, że cena Salaha przez wiele kolejnych miesięcy była tak samo śmieszna. Że Legia miała mnóstwo czasu na podjęcie decyzji, na refleksję. Wystarczył telefon i przelew na frytki. Cóż, było, minęło. Mówi się trudno.
Niecały rok później, już za 2 miliony, trafił do FC Basel.
W oko wpadł im podczas sparingu z olimpijską kadrą Egiptu. Wszedł w drugiej połowie i walnął dwie bramki, którymi otworzył sobie drzwi do Europy. Drzwi, pod którymi ślęczał już od wielu miesięcy. W Bazylei od razu musiał zmierzyć się z wysoko zawieszoną poprzeczką. Za zadanie postawiono mu zastąpienie Xherdana Shaqiriego, który właśnie pożegnał Szwajcarię na rzecz Bayernu Monachium.
Początki oczywiście nie były łatwe. Chłopak z wioski między Kairem i Aleksandrią znalazł się w kompletnie nowym środowisku, o zupełnie innym kształcie kulturowym. Szok był nieunikniony. Na początku bał się używać swojego nieperfekcyjnego angielskiego. Jedynymi miejscami jakie znał, nie licząc stadionu, były kawiarnia oraz meczet. Wystarczyło jednak kilka meczów i kilka goli, żeby znalazł się na odpowiednim torze. Torze prowadzącym do kolejnego kroku, bo już w pierwszym udzielonym w Szwajcarii wywiadzie otwarcie powiedział: spokojnie, to tylko przystanek.
Normę wyrobił z nadwyżką. Stał się gwiazdą. Do Chelsea odchodził jako najlepszy piłkarz ligi, budzący zainteresowanie połowy klubów Premier League i Serie A. Najsprytniejszy okazał się Jose Mourinho, któremu zaimponował w bezpośrednim starciu, w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Basel pokonało The Blues dwukrotnie, przy wielkiej pomocy Salaha. Egipcjanin trafił w obu meczach.
W Chelsea jego rywalami do gry w pierwszym składzie byli jednak Oscar, Willian czy Eden Hazard. Zadanie przebicia się przez tak wyrafinowane towarzystwo okazało się karkołomnym. Mourinho miał ból głowy. Salaha z przyjemnością komplementował, ale jednocześnie sadzał na ławce. W Londynie po prostu byli od niego lepsi, a we Florencji od razu poczuł ogromne poparcie i zaufanie. Trafiając tam wiedział, że jest materiałem na gwiazdę. Że wskoczy do pierwszej jedenastki i wszystko będzie wyłącznie w jego nogach. Jak na razie idzie mu znakomicie i ma szansę stać się pierwszym od wielu lat Egipcjaninem, który w końcu osiągnie w Europie coś szczególnego.
Bo który z jego poprzedników wykorzystał maksimum potencjału? Znalazłby się chociaż jeden? Wierzcie nam lub nie, ale talentów w tamtejszej piłce na przestrzeni ostatnich lat naprawdę nie brakowało. Problem tkwi nie w nogach, a głowach. – Kiedyś na treningu Zamaleku podszedł do mnie obrońca, który sporą część kariery spędził w Grecji. Uznana marka. Powiedział mi, że przychodzenie na treningi jest bez sensu. Ze powinienem bardziej skupić się na innych sprawach. Zwrócić uwagę na to kto przychodzi przed treningiem, a kto na ostatnią chwilę. Poszedł do restauracji i zobaczył co jedzą. Umiejętności to ostatnia rzecz, na którą trzeba tam patrzeć, bo piłkarsko każdy jest lepszy niż przeciętny europejski piłkarz. Problem w tym, że w głowie poukładane ma jeden na stu – ciągnie Żurowski.
Rzeczywiście. Im wyżej docierali i im intensywniej ich głaskano, tym bardziej razili brakiem ogłady i profesjonalizmu. Ostatni przykład to Amr Zaki. Do grającego w Premier League Wigan trafił jako gwiazda Zamaleka i reprezentacji. Pierwszy sezon? Bardzo, bardzo dobry. Jedenaście bramek, masa pochwał. Śmiałe porównania do Alana Shearera. Przymiarki do Realu Madryt czy Manchesteru United były oczywiście mocno naciągane, ale wystarczyło, żeby sięgnęła po niego Aston Villa – która rzeczywiście była zainteresowana – a stałby się najdroższym w historii egipskiej piłki.
Amr Zaki
Skończyło się na tym, że Steve Bruce – ten sam, który wcześniej wychwalał go pod niebiosa – oficjalnie określił najgorszym profesjonalistą z jakim przyszło mu pracować. Dlaczego? Zaki uprawiał kompletną samowolkę, na przykład biorąc sobie niezapowiedziane urlopy. Z meczów reprezentacji wielokrotnie wracał z opóźnieniem. Wigan nie zdecydowało się na transfer definitywny i to był właściwie koniec jego przygody z wielką piłką, a niedługo później z futbolem w ogóle. Ostatniego gola zdobył w 2013 roku, a teraz jest piłkarzem… pierwszego klubu Salaha – Arab Contractors.
Pamiętacie Mido? Ten akurat dotarł najdalej. W pewnym momencie trąbiono o nim na całym świecie, ale karierę skończył w wieku trzydziestu lat. W Ajaksie tworzył kiedyś duet ze Zlatanem Ibrahimoviciem, dopóki pewnego razu mu nie odbiło i rzucił Szweda nożyczkami. Niebywale wybujałe ego połączone z – a jakże – chroniczną nadwagą i kontuzjami. Należy jednak dodać, że w jego przypadku problem był bardziej złożony, związany z problemami zdrowotnymi.
Oprócz ich dwóch w ostatnim czasie przez najlepsze europejskie ligi przewinęło się jeszcze kilku. Przykładowo Hossam Ghaly, Eman Meteb… Wszyscy, prędzej czy później, z hukiem – często na własne życzenie – z hukiem wylatywali z karuzeli. Wielkim talentem miał być też Mohamed Ibrahim.
– Był lepszy niż Salah, zdecydowanie, ale miał kompletnie inną mentalność. Tłukłem mu do głowy, żeby uczył się angielskiego. Minął rok, potem dwa, a on? Ani be, ani me. Miałem dla niego ofertę ze Sportingu Lizbona. Był do wzięcia za darmo, bo Zamalek nie płacił od kilku miesięcy, ale on… nie chciał odejść. Stwierdził, że byłoby głupio wobec klubu, wobec rodziny… I że pójdzie, ale jak Sporting zapłaci milion euro. Brzmi jak absurd, ale takie właśnie mają tam nastawienie. Mogą odchodzić za darmo, a mimo wszystko zostają. Z Salahem było inaczej, bo nie grał w potentacie, a klubiku na styl Groclinu – kończy.
Dziś we Włoszech za nim szaleją. Tak samo jak w Egipcie, gdzie prasa już obwieściła narodziny nowej, jasnej jak chyba nigdy dotąd arabskiej gwiazdy światowego formatu. Nawet prezes jego pierwszego klubu za pośrednictwem mediów społecznościowych podziękował Bogu, że podjął decyzję, o puszczeniu go do Europy. Trochę w tym wszystkim przesady i pompowania balonika, ale jednego możemy być właściwie pewni. Z tym podejściem i tą odpowiednią mentalnością zwycięzcy Salah ma szansę zajść naprawdę daleko i w końcu spełnić marzenia rodaków o piłkarzu najwyższej próby.
PIOTR BORKOWSKI