Reklama

Against monday football? Ale chyba nie po takim meczu!

redakcja

Autor:redakcja

23 lutego 2015, 20:39 • 2 min czytania 0 komentarzy

Against monday football – napisali dziś na jednym z transparentów kibice Bełchatowa. Słuszna idea. Na ogół poniedziałkowe mecze smakują jak przeterminowana o tydzień zupa. Ale nie dzisiaj. Przed momentem obejrzeliśmy w Gliwicach tak kapitalne widowisko, że – śmiało można tak napisać – w poniedziałek lepszego meczu już nie będzie. Bo tu było wszystko. Gole, piękne asysty, kapitalne dryblingi (Vassiljev i Badia!), czerwone kartki i – niestety – karygodne błędy sędziów. Piast rozjeżdża Bełchatów i wskakuje do grupy mistrzowskiej, a co my zapamiętamy z tego meczu?

Against monday football? Ale chyba nie po takim meczu!

a) ostateczne przełamanie Piecha. Słusznie podejrzewaliśmy, że po tym, jak snajper ze Świdnicy zlał lokalnego sanitariusza, wkrótce odbije się też w lidze. Nie spodziewaliśmy się jednak, że przy okazji powalczy o zabranie Andrzejowi Iwanowi tytułu „spalonego”. Druga kolejka wiosny, drugi gol Piecha z ewidentnego ofsajdu. Sędzia Marciniak powinien się zastanowić nad asystentami, bo ci nie zauważyli najpierw, że Arek był wysunięty o dobre dwa metry, a potem nie podnieśli chorągiewki przy golu na 3:1. Tam na spalonego dał się złapać asystujący Wilczek. To znaczy – dałby się złapać, gdyby liniowy założyli szkła.

b) świetne decyzje Pereza Garcii. Hiszpan pozwolił zadebiutować na lewej obronie Moskwikowi. Efekt? Brożek może zostać zluzowany na dłużej. No i Podgórski… Już po awansie Piasta do Ekstraklasy głowiliśmy się, dlaczego ten gość potrzebował aż tyle czasu, by przebić się na ten poziom i dziś można te pytania zadawać ponownie. Tomek zapisał sobie gola, asystę, ale każdy jego kontakt z piłką stwarzał zagrożenie. Podobnie zresztą, jak w przypadku Badii czy Vassiljeva. Momentami zagrania obu panów – nie, nie przesadzamy – to było czyste Primera Division.

c) kung-fu Telichowskiego, który zaprezentował wersję light słynnego ataku Erica Cantony na kibica. Bezpośrednia czerwona, kilka – jak podejrzewamy – meczów kary i lekki pożar w Bełchatowie, bo dziś po wyrzuceniu „Telicha” zrobiło się w obronie dość radośnie. Sam Baranowski wszystkiego nie załata, a taki Mójta gdyby w defensywie dawał tyle co w ataku, to dziś biłyby się o niego Legia z Lechem.

Powoli można też zacząć mówić o kryzysie GKS-u. Chwaliliśmy tę drużynę wielokrotnie. Często podkreślaliśmy też, że podoba nam się taki sposób budowania zespołu, ale ekipa Kieresia zacięła się już dość dawno. Wciąż trzyma kontakt z ósemką, ale na zwycięstwo czeka od 2 listopada. Bilans od tamtej pory? Dwa punkty w siedmiu meczach. Kto wie jednak, jak by się to skończyło, gdyby nie karate „Telicha”. Od początku śmierdziało jakimś 3:3 albo 4:4.

Reklama

3ozQJbx

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...