Dziewięć lat temu Bartosz Bosacki za porozumieniem stron rozwiązał kontrakt z niemiecką Norymbergą. Na Zachodzie nie przebił się z wielu powodów, choć wyjeżdżał jako reprezentant Polski. Nie nieopierzony młodziak, a piłkarz blisko trzydziestoletni, w pełni ukształtowany. Dzień po rozstaniu z Niemcami podpisał umowę z Lechem Poznań. Po dwóch raczej nieudanych latach w Bundeslidze historia zatoczyła więc koło.
To w ogóle były dziwne czasy. Za reprezentanta Polski i jednego z najlepszych stoperów Ekstraklasy, Niemcy zapłacili zaledwie ok. 150 tys euro. W ciągu dwóch sezonów w Norymberdze, Bosacki zagrał zaledwie siedemnaście meczów w Bundeslidze. Dlaczego się nie udało? Oddajemy głos samemu zainteresowanemu.
– Być może wyjechałem za późno, a być może wcześniej nie trzeba było zmieniać klubu na taki, czy na inny. Może w ogóle trzeba było inaczej pokierować swoją karierą. Mogę tylko żałować tego, że z powodu różnych zawirowań w Niemczech mi nie wyszło tak, jak się na początku zapowiadało. Teraz ktoś może powiedzieć, że polscy piłkarze zawsze mówią, że im nie wyszło, bo to albo tamto. Ale takie rzeczy się dzieją, to jest tylko sport. Dzisiaj wszyscy zachwycają się Robertem Lewandowskim i chwała mu za to – jest piłkarzem, który może osiągnąć bardzo dużo, bo ma wielkie umiejętności. Ale one też musiały być poparte szczęściem.
– Skończyło się tak, że wróciłem do Poznania, a tydzień później w Norymberdze poważnych urazów doznali obaj zawodnicy, którzy grali na mojej pozycji. Wróciłem do Lecha, żeby mieć okazję walki o miejsce w składzie reprezentacji na mistrzostwa świata, a kilka dni później okazało się, że w Norymberdze też pewnie bym grał i na wyjazd na mundial miałbym takie same szanse. No ale nie mogłem przecież wtedy z tego powodu płakać – mówił w wywiadzie udzielonym Weszło.
Na początku, zaraz po wyjeździe, rzeczywiście zapowiadało się obiecująco. Bosacki zagrał w pięciu pierwszych meczach sezonu, w jednym zaliczył nawet asystę. Nieźle wprowadził się do drużyny, tworząc parę stoperów z Tomaszem Hajtą. Potem przyplątał się jednak uraz, który raz a dobrze wyhamował jego postępy. Przyczyną bólu mięśni przywodziciela najpierw miał być kręgosłup, potem… zęby mądrości. Trafna okazała się pierwsza diagnoza. Długo pauzował, a w międzyczasie jego miejsce na środku obrony zajęli już inni, dystansując go w hierarchii. Ponownie na dłużej do składu już nie wrócił. W drugim sezonie zagrał ledwie w czterech meczach.
– Dzisiaj się z tego śmieję, ale kiedy pokazuję komuś zdjęcia z tamtego okresu i widzę, jak wyglądałem po tym usunięciu zębów lub opowiadam, jak podczas jedenastu wizyt u lekarza reprezentacji Niemiec dostałem pięćset zastrzyków w kręgosłup, to przypominam sobie, że wtedy zdecydowanie zabawnie nie było. A przez trzy miesiące od niemieckiej służby zdrowia trochę bólu wycierpiałem – mówił.
Z Norymbergi odszedł, bo chciał wywalczyć bilet na Mistrzostwa Świata w 2006 roku. Cel osiągnął jako piłkarz Lecha, choć więcej pieniędzy i dłuższy kontrakt oferowała Wisła Kraków. Bosacki śmiał się, że w Poznaniu, podczas półrocznej umowy zarobił mniej więcej tyle, co w dwa tygodnie w Niemczech. Potem mówił, że wyjazdu nie żałuje. Że miał okazję poznać inną kulturę, inne spojrzenie na piłkę, nauczyć się języka. Zawsze zostanie zapamiętany jednak jako jeden z tych, którzy przerastali Ekstraklasę, a po wyjeździe znaczyli niewiele.