– Odczuwam i frustrację, i wściekłość. Ja z takimi ludźmi nie chcę mieć do czynienia, to nie są dla mnie prawdziwi kibice Legii. Nie wierzę też, że to zorganizowane działanie, premedytacja. Wydaje mi się, że gdy jeden – przepraszam za określenie – idiota zacznie się tak zachowywać, to jakaś grupka idzie za nim. A potem cierpią tysiące. (…) Powiem tak: jeden mecz bez kibiców to jeden Ondrej Duda mniej, bo przecież pozyskaliśmy go za mniej więcej taką kwotę. Ci ludzie muszą w końcu zrozumieć, że wydając pieniądze na kary, nie będziemy w stanie przeznaczyć odpowiednio dużo na pozyskiwanie piłkarzy – mówi dziś na łamach Super Expressu Dariusz Mioduski.
FAKT
Za gole w kadrze nikt mi się nie kłania – mówi Arkadiusz Milik. Na razie czytamy jednak nie o golach w kadrze, lecz o wyzwiskach pod jego adresem.
Obelgami polskich kibiców się nie przejął. Jesienią akcje Polaka wzrosły na tyle, że pytają o niego kluby Premier League. – Milik! Co? Ty kur… – krzyczeli z trybun Kyocera Stadion polscy kibice, którzy pojawili się na meczu ADO Den Haag – Ajax Amsterdam. Polski napastnik odciął się od tych zaczepek i zachował zimną krew. – Nie rozumiem takiego zachowania, ale zupełnie mnie to nie rusza. Po co przejmować się grupką kilkunastu dziwnych ludzi? – mówi nam napastnik reprezentacji Polski. Milk w niedzielnym meczu zaliczył asystę przy golu Davyego Klaasena. Rozegrał całe spotkanie, które Ajax zremisował 1:1. W Polsce większym echem niż występ naszego kadrowicza odbiło się zachowanie prawdopodobnie kibiców Legii Warszawa zaprzyjaźnionych z fanami Den Haag, którzy pojawili się na tym spotkaniu i wyzywali 20-letniego napastnika. W transmisji telewizyjnej było wyraźnie słychać wiązankę obelg. Milik machnął na to ręką. Wieczorem po meczu wrócił do Amsterdamu, usiadł przed telewizorem i obejrzał mecz Eintrachtu z Borussią. – Coś tam słyszałem, ale kiedy zaczął się mecz, zupełnie się od tego odciąłem. Nie obchodzi mnie, co krzyczy grupa dwudziestu osób. A że byli kibicami Legii? Nie mogę patrzeć na klub, który w ostatnich latach bardzo się rozwinął, przez pryzmat kilkunastu osób, które tak się zachowują. Oczywiście byłem zdziwiony. Nie rozumiem, jak można wyzywać kogokolwiek, tym bardziej swojego rodaka – mówi nam Milik. Piłkarz po meczu napisał na Twitterze, że wyzwisk nie słyszał, bo po co zaogniać sytuację.
Odkurzony z szafy zostaje Roger Guerreiro – deklaruje, że pokaże dzieciom Polskę.
Roger Guerreiro (32 l.) niebawem ponownie zostanie ojcem. Dużo gorzej wiedzie mu się pod względem piłkarskim. – Na początku stycznia urodzi mi się syn. Będzie miał na imię Lorenzo – informuje nas Roger. Będzie to drugie dziecko byłego reprezentanta Polski. Ma już dwuletnią córeczkę Laurę. – W przyszłości pokażę dzieciom Polskę. Dalej darzę ją dużą sympatią – zapewnia. Roger mieszka w Brazylii. Cieszy się życiem rodzinnym, ale nie ma powodów do radości ze swojej kariery. Nie ma klubu, w piłkę nie grał od marca. – W styczniu doznałem kontuzji kolana, pauzowałem do marca. Grałem wtedy w klubie Comercial (w lidze stanowej w Sao Paulo – red.). Wróciłem na dwa mecze, ale chyba za wcześniej, potem dalej leczyłem kontuzję. Teraz jestem jednak w pełni zdrowy. Pragnę pograć jeszcze trzy lata – mówi Roger.
Poza tym:
– Piszczek ma problem z udem, ale to nic poważnego
– Szymanowski apeluje do Nawałki, by rozwiązał problem w kadrze z opaską kapitana
– Łazarek twierdzi, że Egipcjanie sami zaproponowali, by przysłał CV
O Lechu możemy przeczytać, że Skorża ma do rozwiązania sprawę pierwszego bramkarza, o Legii – relacja z wczorajszego meczu. Wolimy jednak co innego: Wisła szykuje się na stratę Stilicia.
– Zatrzymanie tego piłkarza to dla nas konieczność. Jeśli będzie nas na to stać, musimy to zrobić. Semir to zawodnik wielkiej klasy, piłkarz, jakiego chciałaby każda drużyna. Co ważne, nic mu nie dolega. Jest z nami już rok i praktycznie nie miał żadnej kontuzji – mówi Smuda. Do Polski Štilić wracał po nieudanych przygodach na Ukrainie i w Turcji. Nie było pewności, czy w Wiśle zdoła wrócić do wysokiej formy, więc zaproponowano mu tylko 1,5-roczny kontrakt. Dziś w Krakowie tego żałują, bo umowa wygasa już za pół roku. W klubie widzą, że Bośniaka będzie trudno namówić na nowy kontrakt. – Pieniądze nie są najważniejsze. Najbardziej liczy się to, że w Krakowie czuję się bardzo dobrze – zapewnia piłkarz. Ale jednak kasa jest istotna, a Wisła ma problemy z płynnością finansową. Zdarzają się poślizgi w wypłatach, co nie wpływa dobrze na komfort psychiczny zawodników. W takiej sytuacji zimowe okienko transferowe będzie dla Wisły ostatnią okazją, by na sprzedaży Štilicia zarobić. Zapadła już decyzja, że jeśli nadejdzie atrakcyjna oferta, klub przystąpi do rozmów. To niemal konieczność, bo klubowy budżet jest w opłakanym stanie. Wisła przegrała niedawno proces z Adamem Mandziarą (musi zapłacić 723 tys. euro), a wkrótce może przegrać kolejne. Prokurent Lechii nie ma zamiaru zgodzić się na odroczenie płatności. Chce pieniędzy w terminie, zgodnie z zasądzonym wyrokiem. Jeśli Wisła nie spłaci tych zaległości, może nawet nie dostać licencji na grę w ekstraklasie. Być może Štilicia trzeba będzie po prostu poświęcić. Wisła szuka więc piłkarza, który byłby w stanie załatać dziurę po Semirze. W ubiegłym tygodniu wysłannicy klubu (Marcin Broniszewski, Zdzisław Kapka i Kazimierz Kmiecik) byli na meczu Pucharu Słowacji MSK Żylina – Spartak Trnava (1:1, 3:4 w karnych). Po raz kolejny przyglądali się grze Jana Vlasko z drużyny gości. 24-letni Słowak uchodzi na Słowacji za duży talent.
Śląsk ma natomiast pomysł, kim zastąpić Milę – Michałem Janotą.
Śląsk już teraz rozważa różne opcje transferowe, mimo że oferta, jaką w sprawie wykupu Mili złożyła Lechia Gdańsk, we wrocławskim klubie została wręcz wyśmiana. Nieoficjalnie mówi się, że nie przekroczyła nawet 50 tysięcy euro. Nie można jednak wykluczać, że w najbliższym czasie gdańszczanie skorygują proponowane warunki. Ważne jest również to, że sam Mila jest skłonny zmienić klub, bo zawsze marzyło mu się podpisanie ostatniego profesjonalnego kontraktu właśnie w Gdańsku. Możliwe też, że nadejdzie oferta z zagranicy. Śląsk nie chce tego bagatelizować, dlatego pojawił się temat sprowadzenia Janoty. – Na razie nie miałem żadnego sygnału, że interesuje się mną Śląsk, ale też Korona wciąż nie rozmawia ze mną o nowym kontrakcie. Przenosiny do Wrocławia? Chyba każdy chciałby grać w lepszym klubie od tego, w którym jest obecnie – mówi nam Janota.
RZECZPOSPOLITA
Dziś tylko jeden tekst – o sprawie, która wraca właściwie co tydzień i kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może, to… jednak ciągle jest gorzej. Borussia Dortmund: gwizdy i nirwana.
Wicemistrzowie Niemiec sięgnęli dna, ale trener Juergen Klopp nie zamierza rezygnować ze stanowiska. Nie chcą tego też kibice i władze klubu. – Wierzę, że razem wyjdziemy z kryzysu. Juergen ma nasze stuprocentowe poparcie – mówi dyrektor sportowy Michael Zorc po najgorszym w tym sezonie tygodniu Borussii. Straciła ona w Londynie pierwsze punkty w Lidze Mistrzów, a w Bundeslidze przegrała 0:2 z Eintrachtem Frankfurt i spadła na ostatnie miejsce w tabeli. Tak nisko była poprzednio siedem lat temu, jeszcze przed przyjściem Kloppa.
Szału nie ma, ale to i tak lepiej niż w Wyborczej – w tym tytule dziś bez piłki.
SUPER EXPRESS
Spięty, Fosa i Góral. Kim są? Po samych pseudonimach można by pomyśleć, że członkami mafii, ale oni rządzą na innym polu – w pierwszej lidze. O piłkarzach Termaliki opowiada jej kapitan, Jakub Biskup.
Dalibor Pleva (30 l.). “Dali”, defensywny pomocnik. Wszechstronny, zagra na każdej pozycji w obronie i pomocy. Najszybszy, jeśli chodzi o przebieranie się i kąpiel po treningu. Niektórzy wchodzą dopiero do szatni, a on już jest w aucie i jedzie do domu.
Bartłomiej Smuczyński (19 l.). “Smoczek”, prawy pomocnik. Młodzieżowiec, najbardziej zwariowany, wniósł dużo pozytywnej energii. Nie da się go nie lubić. Nosi go, taki świr. Szkoda, że go straciliśmy, bo z powodu urazu nie zagra do końca sezonu.
Krzysztof Kaczmarczyk (34 l.). “Jogi”, defensywny pomocnik. Jeden z dwóch największych profesjonalistów, z którymi grałem. Zdrowie jak u 18-latka, nie męczy się w ogóle. Z Drozdowiczem robią wszystko tak samo. Nawet wózki ich synów są takie same.
(…)
Tomasz Foszmańczyk (28 l.). “Fosa”, rozgrywający. Iniesta z Niecieczy, bo kiedyś zauważył, że jest podobny do Hiszpana. Największy w drużynie kibic Barcelony.
Emil Drozdowicz (28 l.). “Spięty”, napastnik. Silny jak skała, wyrzeźbiony jak Superman. To ten drugi profesjonalista. Jak ma wolne, to idzie na siłownię. Wraz z “Jogim” mogliby tam mieszkać. To ich drugi dom.
Fajny pomysł i do tego dobrze zrealizowany.
Z kolei Dariusz Mioduski, główny właściciel Legii, po cichu liczy, że stadion nie zostanie zamknięty. Jak sam mówi, nie wie nawet, czy są to nadzieje uzasadnione.
No właśnie. Czy ludziom, którzy haniebnie się tam zachowywali, tak ciężko zrozumieć, że niszczą własny klub?
– Odczuwam i frustrację, i wściekłość. Ja z takimi ludźmi nie chcę mieć do czynienia, to nie są dla mnie prawdziwi kibice Legii. Nie wierzę też, że to zorganizowane działanie, premedytacja. Wydaje mi się, że gdy jeden – przepraszam za określenie – idiota zacznie się tak zachowywać, to jakaś grupka idzie za nim. A potem cierpią tysiące. Czekamy na monitoring z Lokeren. Jeśli tylko da się tych ludzi zidentyfikować, a są oni związani z Legią, to posypią się zakazy.
Ile tracicie na meczu bez kibiców?
– Co najmniej 1,5 mln zł. Do tego dochodzi odstraszenie potencjalnych sponsorów, straty wizerunkowe. Powiem tak: jeden mecz bez kibiców to jeden Ondrej Duda mniej, bo przecież pozyskaliśmy go za mniej więcej taką kwotę. Ci ludzie muszą w końcu zrozumieć, że wydając pieniądze na kary, nie będziemy w stanie przeznaczyć odpowiednio dużo na pozyskiwanie piłkarzy. Robimy wszystko, aby Legia była coraz lepszym klubem, ale po raz kolejny zadano nam cios, który hamuje nasz rozwój.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Oto okładka PS.
No właśnie, to co z tą Anglią? Spójrzmy na inny fragment tekstu o Miliku.
Dlatego chyba najlepszym krokiem dla obiecującego snajpera byłoby pozostanie w Amsterdamie. Na razie jest wypożyczony na rok z Bayeru Leverkusen, ale wszystko wskazuje na to, że Holendrzy zdecydują się na jego wykupienie. Po kilku miesiącach gry w Eredivisie już wiedzą, że mogą ubić dobry interes dzięki perspektywicznemu myśleniu i zapisowi w kontrakcie, który gwarantuje opcję pierwokupu Polaka za blisko 3 mln euro, czyli tyle, ile dostał Górnik Zabrze od Aptekarzy. Ci drudzy mogą sobie jedynie pluć w brodę, bo na koniec 2014 roku akcje zawodnika poszły ostro w górę. Mówi się, że Polak jest wart już ok. 10 mln euro. Milikowi nie grzeje nawet głowy zainteresowanie klubów z Premier League. Według naszych informacji jego agent Przemysław Pantak jest w kontakcie z czołowymi zespołami z Wysp Brytyjskich, które pytają o status zawodnika. Ten prawdopodobnie najchętniej przez rok lub dwa nie ruszałby się spod opieki de Boera, dyrektora Marca Overmaarsa i trenera napastników Denisa Bergkampa.
Opaska kapitańska to honor, ale i snobizm – mówi Antoni Szymanowski.
– Dzisiaj jest to wyjątkowo prestiżowa funkcja. To już jest nawet kwestia snobizmu. Piłkarz sobie myśli: „Oto jestem kapitanem reprezentacji” i z tym myśleniem czuje się wspaniale.
To źle?
– Nie mówię, że źle. Sęk w tym, że jeśli dla piłkarzy to aż tak niesamowicie ważne, tym bardziej trzeba jasno określić, komu przysługuje ten zaszczyt. I żeby było jasne – dla mnie noszenie opaski kapitańskiej też było wielkim honorem. Powierzenie mi tej funkcji w jakiś sposób było dowodem na to, że coś ważnego dla naszej reprezentacji zrobiłem.
Andrzej Iwan powiedział kiedyś, że tak bardzo zależało panu na opasce, że… przyszył ą pan sobie do rękawa. No i już nikt nie mógł jej przejąć.
– Bzdury. Proszę pana, to co mówi Andrzej Iwan, zawsze dzielę przez cztery, wyciągam z tego pierwiastek, odejmuję i wychodzi zero. Wiem, że raczy wszystkich niezwykłymi bajeczkami, jednak ja się nie dam nabrać. Przykro mi, ale ta historia z przyszytą opaską brzmi fajnie, ale się nie wydarzyła.
Tutaj, podobnie jak i w Superaku, głos zabiera Mioduski. Idioci zniweczyli miesiące współpracy.
Dzisiaj przedstawiciele UEFA podejmą decyzję w sprawie kary dla Legii za incydent podczas meczu z Lokeren. Czego się pan spodziewa?
– Nie zamierzamy uciekać od odpowiedzialności. W pełni zgadzamy się z polityką europejskiej federacji w kwestiach podejścia do rasizmu. Mamy zamiar udowodnić, że odkąd przejęliśmy władzę w klubie, nasza postawa w tej sprawie jest jasna. Z trybun naszego stadionu przejawy zachowań rasistowskich udało się praktycznie całkowicie wyeliminować. Nie byliśmy przygotowani na zdarzenie, do którego doszło w Belgii. Jest mi bardzo przykro, że po raz kolejny grupka idiotów zniweczyła miesiące naszej współpracy ze środowiskiem kibiców.
Sami zaproponowaliście dobrowolne poddanie się karze. Taka taktyka ma jakiekolwiek szanse powodzenia?
– Nasza historia w UEFA jest dramatyczna, zdajemy sobie z tego sprawę. Mamy do czynienia z recydywą, dlatego z pewnością nie unikniemy poważnych konsekwencji. Osoby, które intonowały na trybunach te okrzyki, nie zdają sobie sprawy z tego, na jak ogromne straty naraziły klub. Przed nami bardzo ważne spotkania w Lidze Europy, które miały być wielkim świętem dla całej legijnej rodziny. Teraz zapowiada się na stypę. Liczymy się z wielkimi stratami finansowymi. Mamy tylko nadzieję, że przedstawiciele UEFA wezmą pod uwagę naszą argumentację i kara będzie możliwie jak najmniejsza.
Harówka na całego – oto, co czeka piłkarzy Widzewa, u trenera Stawowego.
Stawowy jest trzecim trenerem Widzewa w tym sezonie. Jego poprzednikami byli Włodzimierz Tylak i Rafał Pawlak. Wydaje się, że ten szkoleniowiec na dłużej zwiąże się z zespołem z alei Piłsudskiego. Przynajmniej tak wynika z umowy, którą zawarł – obowiązuje do końca czerwca 2018 roku. – Czasami pracuje się w zespołach, których sytuacja jest ustabilizowana. Pracuje się tam łatwo, ale czasami w karierze trenerskiej trzeba objąć drużynę, w której sytuacja jest trudna. Jeśli tylko mogę mu pomóc Widzewowi, chcę to zrobić. Mógłbym siedzieć w domu i patrzeć z boku, ale mam odwagę, by zmierzyć się z tym wyzwaniem – mówi Stawowy. (…) Zawodnicy przy nowym trenerze nie mogą liczyć na taryfę ulgową. – Czeka nas ciężka praca. Piłkarze chyba jeszcze o tym nie wiedzą, jak ciężka. To będzie harówka od rana do wieczora. Tylko tak możemy uratować pierwszą ligę. Cieszę się, że przerwa między rundami jest długa. Każdy dzień musimy odpowiednio wykorzystać – twierdzi. W poniedziałek Stawowy spotkał się z piłkarzami, ale treningu nie było.
A na koniec felieton Dariusza Dziekanowskiego o Polakach na tle gwiazd futbolu.
W weekend mieliśmy kolejną okazję obejrzeć w akcji kilku reprezentantów Polski z europejskimi gigantami. Tydzień temu mogliśmy popatrzeć na Grzegorza Krychowiaka w konfrontacji z gwiazdami Barcelony, teraz z wielkim zainteresowaniem przyglądałem się grze Kamila Glika w starciu z Juventusem. Niestety, kapitanowi Torino nie udało się zatrzymać mistrza Włoch i jednocześnie lokalnego rywala. Dostał kolejną solidną lekcję futbolu, ale na pewno tego typu starcia naszych kadrowiczów będą procentować. Takie doświadczenia są szkołą, w której lekcje zazwyczaj drogo kosztują. Często uczymy się na podstawie błędów. To, czy te lekcje docenimy i wyciągniemy wnioski, czy też podetną nam skrzydła, zależy od charakteru człowieka. Niestety, w niedzielę Kamil był częściowo winny utraty obu goli.(…) Dlaczego w ogóle opisuję dziś to spotkanie? Bo widzę analogię między Krychowiakiem i kapitanem Torino. Obu w kilka tygodni po meczach reprezentacji kibice wywindowali na piedestał. Uznano ich za narodowych bohaterów. I podobnie, jak to miało miejsce w przypadku Grześka, uważam, że tego typu opiniami możemy zrobić krzywdę również Kamilowi. Obaj piłkarze są kluczowymi graczami naszej narodowej drużyny – to nie podlega przecież dyskusji. Daleki jestem jednak od zachwytów nad ich grą. Mecze z Barceloną i Juventusem pokazują ich miejsce w szeregu, uczą pokory zawodników, ale tez powinny uczyć kibiców. Nie jest dobrze, kiedy w opiniach odbijamy się od ściany do ściany. A mam wrażenie, że równowaga między gwiazdorstwem i solidnością została w obu przypadkach dość mocno zachwiana. Nie róbmy z Krychowiaka Sergio Busquetsa i nie traktujmy Glika jak legendarnego Franza Beckenbauera.