Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

11 listopada 2014, 17:30 • 5 min czytania 0 komentarzy

Za nami piętnaście spotkań ekstraklasy, czyli w normalnych warunkach – runda. Jak to się kiedyś ładnie mówiło: półmetek. Na pierwszym miejscu Legia, która zrobiła bardzo wiele, by wcale pierwszą nie być. Ale się nie udało! Szalone wręcz rotacje były ni mniej ni więcej jak proszeniem się o porażki, cztery razy udało się nawet łomot wyprosić, ale już taka Korona Kielce czy Ruch Chorzów najwidoczniej musiałyby zmierzyć się z zespołem U-12, by z Łazienkowskiej wywieźć punkty. Tabela pokazuje, że chyba nie pomyliłem się w prognozach przed sezonem. Napisałem wtedy, że nasza ekstraklasa przeobrazi się w ligę szkocką, ale tę bez Rangersów, a z samym Celtikiem (mistrz 2012, 2013, 2014). Aktualnie przewaga sportowa warszawian nad resztą jest dość duża, ale… nie jest tak duża jak przewaga finansowo-organizacyjna. I kiedy sportowo Legia będzie tak mocna jak w innych aspektach, to dopiero zrobi się nudno i przewidywalnie.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Liga rozjeżdża się więc w dwóch kierunkach. Ledwie punkt przewagi Legii nad Śląskiem daje złudne wrażenie wyrównanych sił. Tymczasem to są coraz bardziej dwa różne światy. Dla reszty ekstraklasy jakikolwiek transfer jest fanaberią, sporym wysiłkiem finansowym, tymczasem Legia sprowadza sobie piłkarzy tylko z jednego powodu: bo może. Bierze takich jak Szwoch, Lewczuk, Piech czy wcześniej Broź tylko po to, by byli „na w razie czego”. OK, Szwoch to niespecjalnie ryzykowna inwestycja, bo mogą być z niego ludzie, a może też nie wypalić – ale wtedy i tak się go odda z zyskiem. W każdym razie, kiedy masz pieniądze, to wszystko wydaje się takie proste. I wtedy pieniądz robi pieniądz. Kiedy nie oglądasz każdej złotówki po pięć razy, to chwytasz okazje i w dłuższej perspektywie liczysz zyski.

Warszawski klub nigdy w historii nie zdobył trzech mistrzostw kraju z rzędu (wykreślam, zgodnie z kronikarskim obowiązkiem, rok 1993), a teraz jest na dobrej drodze, by to uczynić. Byłby to ewenement, gdyby Bogusław Leśnodorski w trzy lata urzędowania sięgnął po trzy tytuły, co nie udało się nikomu wcześniej, łącznie z generałami przyspawanymi do stołka na całe dekady (aż mi się przypomniał tekst o nim z „Przeglądu Sportowego” – że Legia to „wielki blef”, a Leśnodorski nadaje się na komiwojażera). 22-letni Michał Żyro może mieć za moment trzy mistrzostwa i trzy puchary (albo nawet trzy mistrzostwa i cztery puchary), co czynić go będzie jednym z najbardziej utytułowanych zawodników w dziejach. A już z pewnością najbardziej efektywnym, biorąc pod uwagę liczbę sezonów w Legii i ogólny dorobek. Wniosek: jesteśmy świadkami historycznej transformacji klubu z Łazienkowskiej, który jednocześnie zbiegł się z kryzysem konkurentów. Kto się na ten statek załapał, ten teraz płynie z maksymalną prędkością, pije szampana i uzupełnia wikipedię.

Liga Europy – z czterema zwycięstwami w grupie – to już jest żyła złota, a myślę, że wielkimi krokami zbliża się też awans do Ligi Mistrzów, który dopiero wystrzeli finansowo Legię w kosmos. Nawet jednak bez tego awansu, 10-procentowy wzrost przychodów w skali roku (co wydaje się realne), oznacza, że legioniści będą pod tym względem nie do dogonienia. Bo jeśli Legia rośnie o 10 procent rocznie, to znaczy, że rośnie o 10-12 milionów, podczas gdy inni żeby tylko utrzymać obecny dystans musieliby rosnąć o 30-50 procent. A przecież nie rosną w ogóle, albo rosną zdecydowanie wolnej, a czasami wręcz idą w dół. Naprawdę, jeśli nie pojawi się nagle w lidze jakiś nowy kapitał – jeśli ktoś o mocnej, piłkarskiej zajawce nie zainwestuje w Lecha, Wisłę czy Śląska – to jeśli w ciągu najbliższych dziesięciu lat Legia zdobędzie dziewięć mistrzostw, wszyscy będziemy dociekać, co stało się w tym jednym, feralnym sezonie.

Oczywiście, to tylko piłka, wiele się może zdarzyć, a za chwilę powiecie, że przecież Borussia potrafiła przełamać Bayern i że Liverpool był w poprzednim sezonie o krok od tytułu. Ba, Atletico powaliło i Barcelonę, i Real, i przy okazji pół Europy. Ale to jednak są kluby, które dysponowały środkami na całkiem swobodne funkcjonowanie i mocne transfery. Nie tak spektakularne jak konkurenci, niemniej trenerzy mieli komfort pracy i mogli budować drużynę tak, jak chcieli (nie musieli się kisić z zastanymi zawodnikami i po prostu trwać). Bo przecież Klopp kupował piłkarzy i za 25 milionów euro, a Rodgers wydawał jak opętany. U nas sytuacja jest inna: cała konkurencja Legii wegetuje, a nie inwestuje. Jeszcze Lech czasami podziała na rynku transferowym, ale i tak wiadomo, że chętniej sprzedaje niż kupuje. Za darmo umarło, a w naszej lidze „za darmo” to wciąż jedyny sposób na wzmocnienie (albo raczej: poszerzenie) drużyny.

Reklama

Słabość ligi pozwoli Legii dość szybko zapełnić gabloty kolejnymi trofeami i w ciągu kilku lat stać się najbardziej utytułowanym klubem w Polsce, ale może być jej wielkim problemem – tak jak słabość ligi szkockiej stała się problemem dla kolekcjonującego mistrzostwa Celtiku. Dzisiaj Henning Berg nie traktuje rozgrywek ekstraklasy do końca poważnie, bo jak to robić, jeśli zdarzają się właśnie takie mecze, jak z Koroną czy Ruchem – gdy po trzy punkty sięga nawet głęboka rezerwa. Rundę jesienną udało się zakończyć na pierwszym miejscu, mimo koncentracji na europejskich pucharach – a przecież pamiętamy z przeszłości tłumaczenia, jak trudno połączyć jedno z drugim. Dzisiaj Legii już nie tak trudno, właśnie dlatego, że sama jest mocna, ale i rywale nie naciskają. Można przegrać z Piastem, Podbeskidziem, Bełchatowem i Pogonią – i wciąż być pierwszym. Ten brak rywalizacji na najwyższym poziomie nie służy podnoszeniu umiejętności i w pewnym momencie będzie dławił rozwój zespołu.

Na dziś ten sezon wygląda – dla obserwatora z zewnątrz – dość smutny. Zespół grający słabszą nogą prowadzi, inni są czasami chwaleni, ale gdyby się głębiej zastanowić – to raczej za byle co, pojedyncze zrywy, akcje ładniejsze dla oka niż ktokolwiek by się spodziewał. Ale na pewno nie za regularność i wyniki. I jako fan polskiej ligi boję się, że to początek bardzo długiego okresu, w którym rzeczywisty bój będzie się toczyć o drugie miejsce. Jedyna nadzieja na inspirującą wszystkich walkę – przynajmniej moim zdaniem – w Lechu Poznań, ale nie jest to nadzieja zbyt wielka, za dużo tam stagnacji, za mało szaleństwa, jakby pogodzenie się z obecną hierarchią. A przecież wszystkie piłkarskie rewolucje brały się ze stanowczej niezgodny na zastany porządek.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

Niższe ligi

Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Szymon Piórek
2
Mata spotkał się z Davidem Alabą. Austriak pozostał z koszulką Tajfunu Ostrów Lubelski

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
7
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?
1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
3
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
17
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...