Gdyby zapytać przeciętnego kibica, jaki poziom prezentują polscy sędziowie, moglibyśmy usłyszeć najwyżej tendencyjny stek wyzwisk – że słabi, że się mylą, że wypaczają wyniki i prawdopodobnie, tak jak nasi piłkarze, jeszcze długo nie dogonią europejskiej czołówki. Prawda to? Czy może tylko pułapka, w którą wpadają fani wszystkich lig świata? Bo przecież tak samo narzekają Anglicy, bez porównania częściej niż my swoich arbitrów gnębią Hiszpanie. Zbigniew Boniek przekonuje, że choć non stop mówimy o błędach i roztrząsamy kontrowersje, naszych rozjemców wcale nie zamieniłby na tych z Włoch, Niemiec, Hiszpanii czy Anglii. Tylko co na to UEFA? Czy jest szansa, że niebawem wrócimy na najbardziej prestiżowe imprezy?
Mówiąc o przeszłości, trudno dyskutować z faktami. Żaden z Polaków nie miał najmniejszej szansy zaistnieć na Euro 2012, ani na mundialu w Brazylii. We wszystkich globalnych rankingach nasi arbitrzy byli daleko za ścisłą czołówką. W latach 2009-2012 w piłce klubowej nie tylko nie było nas w Lidze Mistrzów, choćby w fazie grupowej. Nie gwizdaliśmy nawet decydujących rund kwalifikacyjnych!
A jednak ludzie, którzy sędziowaniem żyją na co dzień, nie mają wątpliwości, że sprawy powoli idą w dobrym kierunku. Co to konkretnie oznacza? Nie to, że od razu jest świetnie i za moment będziemy wyznaczać nowe trendy na świecie, ale że zwyczajnie doganiamy europejską czołówkę. – Widzę dużą szansę na to, że któryś z naszych sędziów zamelduje się już na Euro 2016 we Francji. A jeśli się sprawdzi, oczywiście może pojechać na mundial – uważa Michał Listkiewicz.
Eksportowa trójka: Marciniak, Gil, Borski
Najnowsze informacje są takiego, że w drugiej połowie listopada w Zurychu FIFA organizuje szkolenie dla sędziów, których wstępnie bierze pod uwagę pod kątem mistrzostw świata 2018. Z Europy wytypowała 24 osoby i znalazł się wśród nich Szymon Marciniak. Nie ma wątpliwości, że to właśnie on ma dziś w UEFA najwyższe notowania z wszystkich Polaków, a przy tym ciągle pnie się do góry. Dwa lata temu, w październiku 2012, debiutował w Lidze Europy spotkaniem Lazio – Maribor. Gdyby zawalił, mógłby skomplikować sobie karierę, zanim ta się na dobre zaczęła. Ale dał radę, został oceniony wysoko i już dwa miesiące później przeniesiono go do wyższej – drugiej – grupy sędziowskiej UEFA.
Grupy, czy inaczej mówiąc kategorie, łącznie są cztery.
Najwyższa – Elite liczy 24 arbitrów i na dziś nie ma w niej żadnego Polaka.
Do grupy pierwszej należą: Szymon Marciniak, Marcin Borski i Paweł Gil.
W drugiej znajdują się: Paweł Raczkowski oraz Daniel Stefański.
W trzeciej i ostatniej natomiast: Tomasz Musiał i Bartosz Frankowski.
Poszczególne grupy bezpośrednio przekładają się na rangę spotkań, jakie mogą prowadzić konkretni sędziowie. Idealnie pokazują to zarówno minione, jak i te najbliższe tygodnie.
Marciniakowi, który w tym sezonie ma najwięcej pracy z wszystkich Polaków (16 meczów od lipca), w listopadzie przypadną dwa spotkania międzynarodowe: Holandia – Meksyk i USA – Kolumbia. Gil zostanie wysłany do Tokio na mecz Japonia – Australia, a Musiał tymczasem będzie musiał zadowolić się rozgrywkami U-21 i starciem Szwajcarii ze Szwecją. Razem z Frankowskim znajdują się na razie najniżej z Polaków, ale to „pierwszoroczniacy”, którzy tyle co wskoczyli w miejsca wykluczonego Siejewicza i odchodzącego na emeryturę Małka. Zdaniem Zbigniewa Przesmyckiego, zbierają dobre oceny.
Czemu najlepszy, skoro… najsłabszy?
Największy paradoks dotyczy Marcina Borskiego, który w rankingach UEFA plasuje się wysoko, w trójce najlepszych, których wysyłamy “na eksport”. Niedawno prowadził na przykład mecz eliminacyjny Anglików na Wembley, a tymczasem w Polsce na odwrót – regularnie otwiera rankingi najsłabszych. Nie jest tajemnicą, że poza tym, iż popełnia błędy, piłkarze go zwyczajnie nie lubią i to też raz za razem przekłada się na wyniki notowań. W ostatnim głosowaniu, przeprowadzonym przez Canal+, Borskiego najsłabszym sędzią uznało 35% ligowców. Na przeciwnym biegunie znalazł się Musiał, który sędziuje w stylu trochę bardziej wyspiarskim. Nie jest drobiazgowy, daje pograć, a przy tym wzbudza u piłkarzy sympatię. Zebrał 66% głosów. Drugi był Marciniak – 23%. Nikt poza nimi już się nie liczył.
Szef Kolegium Sędziów PZPN z oceną ligowców się absolutnie nie zgodzi. Zresztą na każdym kroku przekonuje, że po latach zaniedbań doganiamy najlepszych i ani wyników testów, ani systemu szkolenia już nie musimy się wstydzić. Mamy grono zawodowców, którzy non stop pracują pod okiem specjalistów, regularnie wyjeżdżają na szkolenia i wspólne obozy. Zimą 57 najlepszych polskich arbitrów przez 10 dni trenowało w tureckiej Antalyi. Do tego dochodzą kursy, które przeprowadza UEFA, zjazdy w Nyonie, specjalne programy Centrum Doskonalenia Sędziów (CORE).
– Jestem wręcz przekonany, że już w styczniu 2015 jeden z Polaków znajdzie się w grupie Elite. A to powinno przełożyć się na realne szanse na wyjazd na mistrzostwa Europy – podobnie jak Listkiewicz, przekonywał nas niedawno Przesmycki. Zresztą, sam Marciniak, który wydaje się być tej elity najbliżej, nie kryje, że nie zamierza oglądać kolejnych turniejów z kanapy.
Najbliżej elity...
No właśnie, tylko dlaczego miałby to być właśnie Marciniak?
Wskazuje na to kilka czynników. Po pierwsze – został dopuszczony do sędziowania fazy grupowej Ligi Mistrzów. Razem z asystentami Pawłem Sokolnickim i Tomaszem Listkiewiczem zaliczył już w tym sezonie dwa mecze grupowe: Juventus Turyn – Malmo i AS Monaco – Benfica Lizbona. Podczas gdy Gil oraz Borski regularnie biegają tylko na drugim europejskim poziomie (LE). Za moment pojadą na mecze: Rio Ave – Steaua Bukareszt oraz Karabach Agdam – Dnipro Dniepropietrowsk.
Co ciekawe, ich składy – zarówno w Lidze Mistrzów, jak i w Lidze Europy – często dopełniają wspominani już Frankowski czy Musiał, tyle że jako sędziowie bramkowi.
Po drugie – Marciniak, poza tym, że zaproszono go jako jedynego Polaka na szkolenie w Zurychu, został objęty również programem dla najlepiej rokujących arbitrów. UEFA wybrała siedmiu sędziów z Europy i przydzieliła im renomowanych mentorów. Tym sposobem – podczas gdy Marciniak gwizdał mecz Juventusu z Malmo, z trybun recenzował go nie tylko Pierluigi Collina, będący obserwatorem tego spotkania, ale też Frank De Bleeckere. To on od niedawna jest opiekunem Polaka z ramienia UEFA. – Dostaje płyty z moimi meczami. Później widujemy się, żeby je wspólnie analizować. Szukamy rozwiązań, przyglądamy się kontrowersyjnym decyzjom, a te dobre staramy się rozkładać na czynniki pierwsze – opowiadał nam Marciniak przy okazji swojego niedawnego debiutu w Lidze Mistrzów.
Odpływ “dużych nazwisk”
Ale jest i trzeci czynnik, który pozwala optymistycznie spojrzeć na nasze możliwości awansu do 24-osobowej elity. To znaczący odpływ najlepszych europejskich arbitrów, których kimś przecież trzeba będzie zastąpić. W sierpniu zakończenie kariery ogłosił Howard Webb, a niebawem jego śladem pójdą następni. Niewykluczone, że w pierwszej kolejności Jonas Eriksson, Pedro Proenca czy Stephane Lannoy. To samo zresztą dzieje się na innych kontynentach. Z gwizdania zrezygnował już Marco Rodriguez, który prowadził mecze na trzech kolejnych mundialach. W Brazylii – między innymi feralny półfinał Niemców z Brazylią i mecz Włochy – Urugwaj, w którym Suarez ugryzł Chielliniego. Podobnie Algierczyk Djamel Haimoudi, arbiter meczu o brązowy medal.
Od Marciniaka bije póki co ostrożny, ale jednak optymizm. – UEFA prowadzi politykę przygotowań sędziów na kolejne wyzwania. Stopniowo, krok po kroku, trafiały się nam mecze coraz ważniejsze, aż w końcu dostaliśmy Ligę Mistrzów. Taka kolej rzeczy – podkreśla, zaraz dodając, że mecze na tym szczeblu paradoksalnie sędziuje się łatwiej, bo „z reguły normą jest, że podający wie, gdzie poleci piłka. Jest bardziej przejrzyście – więcej podań, mniej walki wręcz”.
Swoich sędziów w elicie mają już – uwaga, bo to długa wyliczanka – Anglicy, Portugalczycy, Niemcy, Turcy, Szkoci, Szwedzi, Hiszpanie, Węgrzy, Czesi, Holendrzy, Francuzi, Serbowie, Norwegowie, Włosi oraz Słoweńcy. W sumie piętnaście różnych narodów. Pora osiągnąć normalność i do nich dołączyć.
PAWEŁ MUZYKA