Za miesiąc skończy 30 lat, ale właśnie rozgrywa rundę swojego życia i z przewagą czterech trafień przewodzi klasyfikacji strzelców. Mateusz Piątkowski, czyli jeden z ostatnich przedstawicieli wymierającego już, niestety, gatunku piłkarzy bez świecących torebek zakładanych przez ramię, który bardzo lubi zapierdalać, ale nie tylko szybkim autem. Bo głównie po boisku, wzdłuż i wszerz.
Czemu na dobre usłyszeliśmy o nim dopiero w zeszłym sezonie, kiedy raz na jakiś strzelał gole dla Jagiellonii? To standardowe pytanie, zadawane w podobnych przypadkach, między innymi w Anglii i we Włoszech, gdzie media dokładnie analizują drogę „swojego Piątkowskiego”, czyli Graziano Pelle. Tamten to niedoszły stolarz lub sprzedawca kawy, nasz z kolei najpewniej pracowałby w rodzinnym gospodarstwie, a piłkarzem został z wyboru. Własnego. I wyłącznie dlatego, że chciało mu się chcieć, choć okoliczności z reguły mu nie sprzyjały, a on sam lubił wędrować własnymi ścieżkami.
Poniżej Mateusz Piątkowski rozłożony na czynniki pierwsze. Jedenaście – a więc tyle, ile goli skolekcjonował w dwunastu dotychczas rozegranych kolejkach.
1. Marzeniem był Śląsk Wrocław
Nigdy nie ukrywał, że to jest klub, któremu kibicował od dziecka. To zresztą logiczne – w końcu pochodzi z Bielawy, a piłkę kopał w kilku bardziej i mniej sensownych ośrodkach piłkarskich województwa dolnośląskiego. Co ciekawe, dekadę temu – w sezonie 2004/05 – gdy Piątkowski wchodził do seniorskiej piłki i szukał w niej swojego miejsca, Śląsk akurat kopał się w trzeciej lidze i wywalczył awans. Polar Wrocław Mateusza (bez Mateusza w meczach ligowych) był trzeci. Wtedy też „Wojskowi” postanowili wzmocnić kadrę przed kolejnymi rozgrywkami, a chcąc nie chcąc, dzięki występom na trzecim szczeblu, scouting mieli tydzień w tydzień. Sondowano pozyskanie każdego, kto się wyróżniał.
Ostatecznie sprowadzono na przykład Sebastiana Dudka z Promienia Żary, zdobywcę 12 bramek, wówczas od godziny 8 do 16 pracownika miejscowego urzędu, który po robocie lubił biegać za piłką. Mimo podchodów, nie udało się pozyskać Marcina Robaka, 23-letniego napastnika Miedzi Legnica, goli dziesięć. Poziom niżej wyróżniał się środkowy pomocnik Sparty Świdnica Janusz Gol, z kolei po A-klasowych wioskach biegał jego rówieśnik, 19-letni Piech, już po wyroku skazującym, ale jeszcze przed osadzeniem w więzieniu.
2. Gawin Królewska Wola wylęgarnią napastników
O rok młodszym od Piątkowskiego Piechu wspomnieliśmy nieprzypadkowo. Jesienią 2008 roku stworzyli bowiem przednią formację występującego na trzecim szczeblu Gawina. Pierwszy zgromadził osiem goli, drugi o jednego więcej, dlatego kiedy po zakończeniu rundy lokalny przedsiębiorca mebli i właściciel klubiku postanowił wycofać się z piłki i rozwiązać kontrakty ze wszystkimi zawodnikami, obaj poszli wyżej – do pierwszej ligi. Piech dołączył do Widzewa Łódź (gdzie spotkał Robaka), a Piątkowski podpisał kontrakt z GKP Gorzów Wielkopolski. Przy okazji warto zauważyć, że na koniec sezonu GKP grało baraż o utrzymanie. Rywalem – tak, tak – Gawin/Ślęza Wrocław, połączone pół roku wcześniej siły drużyny pana od mebli z zadłużoną Ślęzą. Zwyciężył bezapelacyjnie nowy zespół Piątkowskiego, a on sam strzelił gola.
Zanim jednak stworzył skuteczny duet z Piechem, w Królewskiej Woli poznał dwóch innych napastników – trzy lata młodszego Grzegorza Kuświka oraz pięć lat młodszego Patryka Tuszyńskiego, u boku którego występuje dziś w Jagiellonii. Prawdziwa wylęgarnia atakujących, chyba się zgodzicie z tym stwierdzeniem.
3. Studia i… trenerski staż w Legii
Piątkowski, grając w Gawinie, studiował wychowanie fizyczne na wrocławskiej AWF. Kłopot, głównie logistyczny, pojawił się za to, gdy zdecydował się na przejście do GKP. Raz, że płacili rzadko, dwa, że o wiele większy dystans, a trzy – do końca pozostało półtora roku. Ale uparł się, dzięki czemu dziś przed imieniem i nazwiskiem może sobie wpisywać magiczne trzy literki: „mgr”.
Głośno nie zadeklarował, że po zakończeniu gry w piłkę zostanie trenerem, natomiast wiele na to wskazuje. Podczas pobytu w Polkowicach, dodatkowo udzielał się, szkoląc juniorów, zaś już w Dolcanie – na wieść, że cały sztab szkoleniowy wybiera się na staż do Legii – stwierdził: jestem w tym. – To było za trenera Urbana. Zapytał, czy go weźmiemy, więc zrobiłem to z miłą chęcią. Jechało nas kilka osób, a Mateuszowi zależało, aby zobaczyć, jak taki klub funkcjonuje z bliska – wspomina Podoliński.
4. Kontrakt? Poproszę na rok
Tutaj odpowiedni będzie fragment z naszego wywiadu z Piątkowskim, gdzie dokładnie tłumaczy motywy postępowania. – Wiesz jak wyglądały moje negocjacje? – pyta retorycznie. I od razu przywołuje dialog, który męczył go kilka razy.
– Chcę kontrakt na dwa lata.
– Nie, bo jak będziesz słabo grał, to trzeba będzie ci płacić i nie odejdziesz bez kasy.
– No to skoro tak, to podpisujemy na pół roku. Bez ryzyka.
– Nie, bo jak odpalisz, to nic na tobie nie zarobimy.
Czytając ten fragment, pewnie wielu zawodników z pierwszej, drugiej czy trzeciej ligi właśnie się uśmiechnęło. A Piątkowski kontynuuje: – I tak w kółko. Poza tym mnie też nie interesowało wiązanie się na dłużej. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której klub jest ze mnie niezadowolony, a ja siedzę w nim na siłę, bo mam ważny kontrakt. Męczyć tylko dla kasy? Po co mi to? Jak coś nie pasuje, to rozwiązujemy i po sprawie. A jeśli obie strony są na „tak”, to w każdej chwili możemy usiąść, porozmawiać i umowę przedłużyć.
5. Menedżer? Raczej nie, dziękuję
W pewnym sensie sam jest sobie winien, ponieważ postanowił nie wiązać się z menedżerem. W Polsce mamy takie realia, że na scouting brakuje pieniędzy, więc ewentualna lista zakupów składa się z graczy reprezentowanych przez zaprzyjaźnionego z klubem agenta.
– Miałem w pewnym momencie jednego, z którym bardzo fajnie mi się współpracowało, ale dwa-trzy lata temu przyszedł moment, w którym nasze drogi się rozeszły. Stwierdził, że w moim wieku na Ekstraklasę jest już za późno, więc mu grzecznie podziękowałem, bo w pierwszej lidze nie potrzebowałem agenta, żeby znaleźć sobie pracodawcę. Jak potrzebowałem nowego klubu to sam bez problemów docierałem do trenerów i prezesów.
6. Podoliński, czyli ktoś wreszcie go za sobą pociągnął
Oddajemy głos szkoleniowcowi Cracovii, który w podwarszawskich Ząbkach zrobił Piątkowskiego czołowym napastnikiem zaplecza Ekstraklasy. Ciężko pracującego faceta, który do przemierzanych kilometrów wreszcie zaczął dodawać gole. – To nie do końca tak, że ja zobaczyłem Mateusza i stwierdziłem, że on u mnie zawsze będzie grał. Przede wszystkim bardzo ceniłem go i cenię dalej za to, jaką jest osobą – tłumaczy, po czym przywołuje ich rozmowę sprzed kilku lat.
– Powiedział mi, że całkowicie rozumie sytuację, w której siedzi na ławce, bo widzi, że występujący jego kosztem Tataj był w lepszej formie. I co? Zakasał rękawy, zasuwał na treningach, aż poprawił się i dostał szansę. Takie podejście u zawodników wcale nie jest codziennością, lecz wiele mówi o tych, którzy w ten sposób postępują – zaznacza Podoliński. Piątkowskiego nie może się nachwalić, zresztą w pewnym sensie sam stał za jego transferem do Białegostoku, o czym zaraz.
7. Zadecydowała karteczka z nazwiskami
Raz jeszcze Podoliński: – Przed początkiem poprzedniego sezonu udałem się do Białegostoku na casting, bo tak to wyglądało. Casting na trenera. A że gębę mam niewyparzoną, to wypisałem kilka nazwisk, którymi w przypadku zatrudnienia planowałem wzmocnić drużynę – opowiada. I był na niej Piątkowski? – upewniamy się. – Był, zresztą akurat jego najłatwiej było podpisać, gdyż wygasła mu w Dolcanie umowa. Napastnik na już, na poziom Ekstraklasy, do tego całkowicie za darmo, wyjątkowo pozytywna postać… Wiedziałem, że sobie poradzi i czas pokazał, że pan Kulesza bardziej zaufał tej mojej karteczce niż mojemu trenerskiemu warsztatowi – śmieje się trener Pasów.
8. Mógł być Balaj, ale Probierz wybrał inaczej
Przypomnijmy, że wtedy angaż w Jadze otrzymał Piotr Stokowiec, a karierę ledwo co zakończył idol trybun, Tomasz Frankowski. U niego Piątkowski grał mniej więcej tyle, co Bekim Balaj, choć to młodszy siedem lat Albańczyk częściej zaczynał w wyjściowej jedenastce. Gdy w drugiej części sezonu Jagiellonię przejął Michał Probierz, jeśli chodzi o obsadę ataku, najczęściej zgadzał się z poprzednikiem. Dopiero po jakimś czasie przekonał się do Polaka, który ujął go swoim podejściem. Była opcja, aby Balaj pozostał w Białymstoku, jednak podjęto decyzję, że nie ma takiej potrzeby.
Czy Piątkowski złapał pana Boga za nogi? – To jest niezłomny chłop. Jak coś mu nie sprawia przyjemności, to tego nie ukrywa. Nie musi grać w piłkę, stać go na to, a gra, bo bardzo to lubi. Gdyby nagle orzekł, że czegoś w Jagiellonii ma dosyć, poszedłby na górę i rozwiązał kontrakt. Nie miałby z tym najmniejszego problemu, nie zawahałby się nawet chwili. Nie znosi gadania jeden na drugiego, lansu i wywyższania się, aczkolwiek – jak mogłoby się wydawać – nie należy do smutnych gości. Przeciwnie, jego specjalnością są żarty, a w szatni należy do najbardziej lubianych piłkarzy – charakteryzują go ludzie z najbliższego otoczenia.
9. Grzybobranie, ciągnik i uszkodzone auto…
Nam z kolei kiedyś powiedział, że jak się wkurzy, to idzie na grzyby. Znów odchodzi więc od przyjętego i hołubionego stereotypu piłkarza. No to poczęstujmy anegdotą, która dowiedzie, jaki z niego prawdziwek. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
– Pojechaliśmy na grzyby z Krzyśkiem Baranem i jak zwykle chciałem podjechać pod sam las. Zawsze tak robiłem, ale tym razem… zakopaliśmy się w jakimś błocie. Nie przejęliśmy się tym zbytnio i stwierdziliśmy, że najpierw pójdziemy na grzyby, a dopiero później będziemy się martwić, jak z tych grzybów wrócić. Na szczęście rolnik, któremu zakopałem się w polu, pomógł ciągnikiem nas wyciągnąć. Zdarzyło się jednak nieszczęśliwie, że zahaczył o szybę i uszkodził mi samochód, co bardzo zresztą później przeżywał, chociaż ja się z tego po prostu śmiałem. Co ciekawe, Krzysiek uwiecznił to trochę niechcący na swoim telefonie, więc mamy pamiątkę – opowiadał zimą zeszłego roku Piątkowski.
10. Lenistwu mówi nie, więc z Hiszpanem miał nie po drodze
Przodownik pracy – taki obraz 30-letniego lidera klasyfikacji strzelców wyłania się z tego tekstu. I jest to sto procent prawdy. Warto jednak zauważyć, że Piątkowski zawsze ma swoje zdanie. Nie lubi, jak ktoś nie angażuje się maksymalnie w treningi i mecze lub kiedy widzi, że jeden z jego partnerów z zespołu zamiast gry drużynowej, forsuje grę indywidualną, ewidentnie pod siebie. Z tego względu nie przepadał za Danim Quintaną, który w Jagiellonii rządził się swoimi prawami, a po jego odejściu atmosfera poprawiła się. Spadku jakości sportowej – póki co – nie odnotowaliśmy, wręcz przeciwnie.
11. Rodzina to jego rodzina, więc tajemnica
Informacji strzeże za wszelką cenę. Poza tym sympatyczny, pogada chętnie, byle o piłce i tym, co wokół niej. Na temat jego życia poza boiskiem wiadomo tyle, co kot napłakał. Że w przyszłości planuje wrócić do gospodarstwa, jeżeli rzecz jasna nie zostanie trenerem. Że nie ma żony ani narzeczonej. Także drogie panie z Podlasia, kto wie – być może przyszły król strzelców wciąż szuka tej jedynej!
Strzela jak dziki, nie jest podatny na niczyje wpływy i gra dla zabawy. Skoro w Ekstraklasie debiutował, mając 28 lat, a zaistniał w niej rok później, to – siłą rzeczy – natury nie oszuka. Ciężko przypuszczać, by błyszczał dłużej niż dwa-trzy lata. – Nie chcę w przypadku Mateusza posługiwać się jakimiś granicami czasowymi. On będzie grał w piłkę, dopóki będzie czerpał przyjemność i miał poczucie, że swoją grą nikogo nie oszukuje, a gdy uzna, że już wystarczy, to podziękuje. Może sobie na to pozwolić – podsumowuje Podoliński.
A na koniec krótki apel od nas: młody piłkarzu z torebką na ramieniu i spodniach tak ciasnych, że ledwo krew przepływa: nie gadżety, lecz chęć szczera zrobi z ciebie bohatera. Weź przykład z Piątkowskiego, bo warto.
Fot. FotoPyK