Reklama

Czy można czegoś zazdrościć Szkotom? Tak, Stevena Naismitha

redakcja

Autor:redakcja

13 października 2014, 20:32 • 8 min czytania 0 komentarzy

Czy możemy czegoś zazdrościć szkockiej reprezentacji? Jeszcze w sobotę popołudniu powiedziałbym: wyników. Zgrania. Organizacji gry. Gołym okiem widocznych postępów. Nie oszukujmy się jednak, mecz z Niemcami wziął te odpowiedzi w nawias; owszem, może wciąż są na czasie, ale może i nie, prawdę poznamy dopiero we wtorkowy wieczór. Dlatego dziś potrafię zazdrościć tylko Stevena Naismitha.

Czy można czegoś zazdrościć Szkotom? Tak, Stevena Naismitha

Jasne, podpora Evertonu, jednej z lepszych ekip Premier League, gdzie w tym sezonie strzelił już cztery gole, a w poprzednim wystąpił w 36 spotkaniach.

Jasne, wszechstronny, mogący grać praktycznie na każdej pozycji z przodu. Walczak, ale i bardzo często faulowany (wierzcie lub nie, w Lidze Mistrzów za sezon 10/11 miał najwyższą średnią meczową w tej kategorii).

Oczywiście, gość potrafiący ukłuć, świetnie czujący się w polu karnym, ale i pięknie zapieprzający w obronie. Niezmordowany fizycznie, po dziewięćdziesięciu minutach wygląda, jakby miał jeszcze siły na maraton.

Wszystko fajnie, ale dla mnie to i tak drugorzędne sprawy. Bowiem to wszystko mi imponuje, jednak najbardziej cenię go za charakter. To on sprawia, że o „Naisym” można powiedzieć: takiego faceta w szatni chciałby każda drużyna i każdy trener. Ludzi z takim podejściem do gry najbardziej szanują trybuny w każdym zakątku świata.

Reklama

Determinacja. Pracowitość. Głód sukcesu. Ciągła chęć rozwijania się – na te atuty Naismitha zwraca Bill Stark, który prowadził go w szkockiej młodzieżówce. Dostał się do niej z Kilmanrock, gdzie w 2006 został wybrany najlepszym juniorem ligi, choć Kris Boyd ładował gola z golem. Sieci na Naismitha zarzucili wówczas giganci, Arsenal, Rangers i Celtic. Pojechał na tygodniowe testy do Londynu, ale Wenger uznał, że Szkot ma zbyt ograniczony pakiet czysto piłkarskich umiejętności. Steven wybrał więc Ibrox za swój dom. Nie może to specjalnie dziwić: jeszcze jako junior jeździł na ich mecze, dojeżdżając do Glasgow autobusem z rodzinnego Stewarton.

Transfer opiewający na sumę dwóch milionów funtów dopięto na 19 sekund przed końcem okienka transferowego.

Image and video hosting by TinyPic

Rodzinne Stewarton. Mieścina mająca 7 tysięcy mieszkańców. Naismith zapowiedział, że po skończeniu kariery będzie chciał tu wrócić. Ciekawe prawda?

Z Rangersami zdobył trzy mistrzostwa, pograł w Lidze Mistrzów (debiut na Camp Nou, poza tym choćby zwycięski gol z Bursasporem). Znacznie więcej szacunku u mnie budzi jednak to, poradził sobie z kontuzjami. Dwukrotnie zerwał wiązadła krzyżowe, czyli przeszedł przez to, co zniszczyło choćby Essiena. Naismith jednak za każdym razem wracał mocniejszy, potrafił się odbudować.

Podczas drugiej, dziewięciomiesięcznej rehabilitacji, dostał list z Afganistanu. Wysłał go jeden ze stacjonujących tam szkockich żołnierzy.

Reklama

– Początkowo nie mogłem w to uwierzyć. Jako piłkarz, dostarczam tylko rozrywki, a tu ktoś z frontu, mogący każdego dnia zginąć, oglądający straszne rzeczy, przejmuje się moją operacją. Życzy mi szybkiego powrotu do zdrowia. To była dla mnie wielka inspiracja. Spotkałem się z nim, gdy wrócił do kraju i długo rozmawialiśmy o piłce. Uważam, że nasi żołnierze nie dostają dość wsparcia z kraju i staram się zmienić tę sytuację w takim stopniu, w jakim mogę.

Naismith nie rzucał słów na wiatr. Bardzo aktywnie włączył się w działania fundacji na rzecz weteranów, Help for Heroes. Pomagają oni aktywizować zawodowo, choćby poprzez darmowe kursy pozwalające uzyskać nowe umiejętności i uprawnienia. Mądra pomoc, dawanie wędki, a nie ryby.

To zresztą nie jedyna akcja charytatywna, w której Naismith się udziela. Jako dzieciak był dyslektykiem, sam przyznaje, że w dzieciństwie był to dla niego poważny problem. Dziś jest ambasadorem fundacji na rzecz osób dotkniętych tą przypadłością. Poza tym wspiera bezdomnych w Glasgow i Liverpoolu, a sporym echem rozeszła się akcja, w której kupił roczne karnety na Goodison PArk” grupie bezrobotnych kibiców „The Toffees”.

Image and video hosting by TinyPic

Podczas świątecznej kolacji dla bezdomnych w Glasgow nie ograniczył się do roli fundatora, został też kelnerem

Image and video hosting by TinyPic

Tu z weteranami. Naismith uważa, że już akcja informacyjna może wiele dla nich zdziałać, że trzeba uczulać ludzi na problemy powracających ze służby żołnierzy. Do takiego celu jako znany piłkarz nadaje się idealnie

Bardzo ważna kwestia: to nie są gesty pod publiczkę. W przypadku wspomnianych karnetów, włożył wysiłek, by trafiły one we właściwe ręce. Zależało mu, by otrzymali je ludzie, którzy stracili pracę nie ze swojej winy, a cały czas mocno walczą o znalezienie etatu. Chciał dać im w ten sposób pozytywnego kopa. Jak mówi, w jego rodzinnej miejscowości też nie było lekko o pracę, więc stąd inspiracja. Ojciec był pracownikiem socjalnym, matka pracowała w supermarkecie.

Kolejny raz mierzył się z wyzwaniem, gdy zjawił się w Evertonie. Fani nie byli zachwyceni jego transferem, choć przychodził za darmo. Mówili, jak kiedyś Wenger, że nie reprezentuje sobą dość, by grać na wysokim poziomie w Premier League. Naismith dziś sam przyznaje, że nie spodziewał się jak wielka jest różnica w umiejętnościach pomiędzy ligą szkocką a angielską. Początek miał słaby, ale jak całe piłkarskie życie, walczył o swoje, wkładał serce w każdy trening i udało się. Rozwinął się piłkarsko, zyskał pewność siebie, teraz jest ulubieńctem trybun. Człowiekiem, bez którego trudno wyobrazić sobie jedenastkę Roberto Martineza.

Tu Naismith gratulujący De Gei interwencji. Sympatyczny gest wobec kolegi po fachu. Takie detale też swoje pokazują

Najbardziej kontrowersyjnym momentem jego kariery było odejście z Rangers. Klub właśnie przechodził likwidację, miał wylądować w czwartej lidze. Każdy zawodnik wskutek powstawania nowej spółki mógł skorzystać z okazji i odejść za darmo. Trybuny uznawały jednak takich piłkarzy za zdrajców. Decyzje niektórych nie bolały tak bardzo, bo postrzegano ich jak najemników. Ale Naismith, który jeździł za dzieciaka na mecze Rangers? Mówił, że chętnie skończy tu karierę i nie czuje potrzeby nigdzie odchodzić? „Ich człowiek” w szatni? Nóż w plecy.

Nie chodziło o to, by Naismith został w klubie i tłukł się po pastwiskach czwartej ligi szkockiej. Liczono, że zgodzi się na przetransferowanie kontraktu z upadającego Rangers do nowej spółki, Sevco, dzięki czemu będzie można na jego sprzedaży zarobić. Nikt by nie miał pretensji, więcej, wszyscy byli przygotowani, że w obliczu problemów, nie uda się Stevena zatrzymać na Ibrox. Kilka miesięcy wcześniej „Naisy” zgodził się na 75% obniżki płac między innymi dlatego, że w zamian wpisano mu w umowę klauzulę odejścia, jeśli ktoś latem zapłaci za niego dwa miliony funtów. Grosze, biorąc pod uwagę, że za tyle dawniej Rangers kupowali go z Kilmanrock, kiedy był jeszcze tylko dobrze zapowiadającym się grajkiem, a nie etatowym reprezentantem Szkocji.

Wybrał ostatecznie rozwiązanie kontraktu. Klub w trudnej godzinie nie zarobił na nim ani grosza. Co więcej, fani „The Gers” mają mu za złe też ówczesne wypowiedzi. Próbował bowiem tłumaczyć swój ruch, ale zrobił to w najgorszy sposób z możliwych: „nie mam żadnej więzi z nowym tworem. Nie jestem mu winny żadnej lojalności”. Rozumiecie? Cios w serce każdego bywalca Ibrox. Rangers umierało, ale próbowało powstawać z popiołów. Naismith, gwiazdor, ulubieniec, dyskredytował jedyną nadzieję, jaką mieli fani. Odmawiał historii podnoszącemu się NewCo, wcierając tym samym sól w ranę. Wypowiadał słowa w tonie retoryki uprawianej do dziś przez kibiców Celtiku.

Może gdyby nie to faux paus, miałby lżejsze życie. Bo w innych wywiadach wypadał znacznie rozsądniej: – To była najtrudniejsza decyzja w mojej karierze. Spędziłem tu wspaniałe lata, ale piłkarz ma krótką karierę i nie może sobie pozwolić na to, by pewne świetne okazje przeszły mu koło nosa, bo drugi raz mogą się nie pojawić. Futbol to moja praca, swoją decyzją zaważę też na przyszłości mojej rodziny.

Tu żona Naismitha w Ice Bucket Challenge, pomagający oczywiście Steven

Brzmi lepiej? Zdecydowanie. Pewnie dzięki „ucieczce” dostał więcej kasy od Evertonu. Kasy, której jak wiemy, nie przepuszcza w kasynie, tylko wykorzystuje choćby do akcji charytatywnych. Piłkarsko też bezdyskusyjnie zyskał, w Evertonie zrobił dwa kroki do przodu.

Pozostaje temat reprezentacji. Pięć raz był w większym bądź mniejszym stopniu uwikłany w eliminacje, za każdym razem bez sukcesu. Co ciekawe, ostatnie finały z udziałem Szkotów, oglądał na trybunach: – Moi rodzice wtedy w 1998 we Francji na wakacjach, więc udało mi się załapać na niektóre mecze. Miałem tylko jedenaście lat, ale naprawdę mocno to wszystko przeżywałem. I byłem dumny, jak zagraliśmy z Brazylią.

Obecnie oczekuje się, że Naismith będzie ciągnął ten wózek w ofensywie. Póki co, według szkockiej prasy, nie daje jej tyle, ile powinien. On sam zresztą co istotne ma to samo zdanie: – Krytyka mojej osoby jest sprawiedliwa. Również spodziewam się po sobie większej ilości bramek. Jestem rozczarowany swoim bilansem – Cały Naisy. Wymagający przede wszystkim od siebie.

Widać jednak, że jest ważną postacią drużyny i wierzy w nią. – Mamy doświadczony zespół. Wszyscy gracze są w najlepszym piłkarsko wieku. Jesteśmy gotowi, by odegrać ważną rolę na międzynarodowej scenie – przekonywał. Ale spokojnie, to nie facet od rzucania oklepanych formułek, lubi też pożartować: – Wystarczy, że zagram jak Di Maria, a powinno być dobrze – mówił przed starciem z Niemcami.

Naismith pokonujący Szczęsnego w lidze. Everton – Arsenal 3:0, Szkot schodząc z boiska zebrał owacje na stojąco

Trudno go nie szanować. Milioner z Premier League, a kompletnie niezmanierowany. Zamiast do kasyna, pójdzie na spotkanie z weteranami, zamiast zmieniać panienki co tydzień, woli spędzić czas z rodziną. Nie oparł swojego sukcesu na talencie, ale na pracy, pracy i jeszcze raz pracy. I bez względu na to jak daleko zachodził, nigdy pod względem pracowitości nie zwalniał. Determinacja i walką o swoje znalazł się tak wysoko.

Trafiał na przeciwności losu, czy to w postaci ciężkich kontuzji, czy ogromnej konkurencji do składu. I zawsze tylko go motywowały. Nie dał się złamać ani razu, kłopoty zawsze przezwyciężał. To inspirujący gość, posiadający siłę charakteru, którą doceni każdy. Piłkarz przykład, taki do załadowania na pakę i wożenia po wioskach, niech młode chłopaki mają wzór. Choć oddajmy naszym co ich: podobne cechy widać też u Kuby Błaszczykowskiego. Mogliby stworzyć fajny duet!

Kuba jednak nie zagra jutro, a jutrzejszą przeszkodą do przezwyciężenia przez Naismitha będziemy my. Rybusa i Grosickiego zjada na śniadanie, obaj mogliby się tylko uczyć od niego zapieprzania w tyłach. Miejmy nadzieję, że tak jak padła wczoraj passa Niemców, teraz padnie passa Naismitha jeśli chodzi o realizowanie wyznaczonych sobie celów. A po wyjeździe z Warszawy, śmiało Steven, powodzenia.

Leszek Milewski

Najnowsze

Piłka nożna

Widzimy się za rok. Wisła Kraków przywraca wiarę w mit o wielkości

Jan Mazurek
0
Widzimy się za rok. Wisła Kraków przywraca wiarę w mit o wielkości

Komentarze

0 komentarzy

Loading...