– Wciąż jednak rywalizacja Legii i Lecha większe emocje wywołuje poza boiskiem. W sensie sportowym nie zbliżyła się do temperatury dawnych meczów Widzewa i Legii oraz Legii i Wisły. Mistrzowie Polski w ostatnich dwóch latach depczą marzenia kibiców z Poznania, wyprzedzając Lecha w tabeli i gładko ogrywając (kolejno: 2:0, 1:0, 1:1, 1:0, 3:1). Starcia na innych frontach nakazują się zastanowić, czy ligowy duopol nie przepoczwarza się w warszawski monopol. Legia próbuje sprowadzić Lecha do roli klubu, który kształci dla niej młodych piłkarzy – czytamy dziś w Gazecie Wyborczej. Sobotnia prasa żyje głównie dzisiejszym hitem, ale znaleźć można też sporo innych ciekawych tekstów.
FAKT
Dwie strony dziś o boksie, nawet tutejszy felieton Mateusza Borka traktuje o walce Włodarczyka. A w piłce…
Wielki Berg deklasuje trenerów. Chodzi o znakomity bilans szkoleniowca Legii.
Henning Berg (45 l.) wygrywa z Legią 73 procent spotkań. Na tle innych trenerów to wyśmienity bilans. Na boisku przegrał tylko trzykrotnie: po zdobyciu mistrzostwa Polski z Ruchem (1:2), w Superpucharze z Zawiszą (2:3), na początku sezonu z GKS Bełchatów (0:1) i ostatnio w lidze z Podbeskidziem (1:2). Dwukrotnie karano go walkowerem (Celtic, Jagiellonia). W Edynburgu zabierając wygraną (2:0), a w ekstraklasie przerywając mecz przy stanie 0:0. Zachowując wyniki z murawy wychodzi na to, że Henning Berg wygrywa 73 procent spotkań, w których prowadzi Legię. Na razie usiadł na ławce rezerwowych 34 razy, odniósł 25 zwycięstw. – Trener ma coś w sobie z Leo Beenhakkera. Pomysł, zaawansowanie taktyczne, no i oczywiście mówi po angielsku – mówi Jakub Rzeźniczak (28 l.). Berg ma jasno sprecyzowaną wizję gry drużyny, stąd choćby brak miejsca dla Orlando Sa (26 l.). I nawet jeśli wszystkim wokół to się nie podoba, bronią go wyniki. Co bardzo istotne, tylko w jednym meczu (nie licząc przerwanego z Jagiellonią) drużyna Norwega nie strzeliła gola (0:1 z Bełchatowem). W pozostałych 33 przynajmniej raz trafiała do siatki rywali.
Dodatkowe tematy związane z meczem Legia-Lech:
– Upływa właśnie dekada Rzeźniczaka w Legii
– Kownacki twierdzi, że Lech traktuje ten mecz jak mecz o mistrzostwo
Stilić mówi, że derby Krakowa są jak derby Sarajewa. To już o starciu Cracovii z Wisłą.
– Derby Sarajewa i te krakowskie mieszczą się w czołówce najbardziej szalonych derbów na świecie. Wiem, co mnie czeka w niedzielę i jestem gotowy – mówi rozgrywający Białej Gwiazdy. W Sarajewie o prymat w mieście Żeljeznicar, w którym grał Stilić, walczy z drużyną FK. – Rywale mieli wtedy o wiele bardziej doświadczoną drużynę, więc częściej przegrywaliśmy. Pamiętam, że nawet Edin Dżeko, z którym grałem w Żeljeznicarze, nie bardzo sobie z nim radził. Najlepiej wspominam wygraną 3:1 w Pucharze Bośni, bo wszystkie trzy bramki padły po moich asystach – wspomina Stilić.
Na kolejnej stronie Karl-Hainz Riedle przekonuje, że Lewy zapewnił sobie sukcesy transferem do Bayernu. Cytujemy tylko fragment o polskim napastniku – rozmowa bardzo przeciętna.
Jest pan w stanie już ocenić, czy Robert Lewandowski dobrze zrobił, przechodząc do Bayernu?
– Z mojej perspektywy zrobił źle, bo ja mam w sercu Borussię i wolałbym, żeby Robert dalej grał dla BVB. Ale przechodząc do Bayernu, Lewandowski niejako zagwarantował sobie kolejne tytuły i sukcesy. Pod tym względem był to słuszny krok, choć jest jeszcze za wcześnie, żeby już teraz oceniać, czy w Monachium Polak sobie poradzi. Na pewno jest to świetny napastnik, ale też Bawaria to specyficzne miejsce.
RZECZPOSPOLITA
Tylko jeden tekst w Rzepie traktujący o tym, że Skorża wraca do Poznania. Zaczyna się tak…
W sobotę mecz Legia – Lech. Poznaniacy mieli walczyć z Legią o tytuł, a już tracą sześć punktów. Lech jest największą niewiadomą sezonu. Wydawało się, że jako jedyny klub w lidze ma realne szanse, by walczyć z Legią o tytuł. Tymczasem po fatalnym początku i zawirowaniach związanych ze zmianą trenera w zeszły weekend Kolejorz wygrał po raz pierwszy od pięciu kolejek. Strata drużyny Macieja Skorży do lidera z Warszawy, z którym zmierzy się w sobotni wieczór, wynosi już sześć punktów.
GAZETA WYBORCZA
Czy Lech podskoczy Legii? Zastanawia się nad tym Przemysław Zych w naprawdę niezłym tekście.
Poza boiskiem poznaniacy próbują się jeszcze mistrzom Polski odgryzać. Ale na nim nie wygrali z Legią już pięciu meczów z rzędu. Rywalizacja między Legią i Lechem (mecz w sobotę o 20.30 w Warszawie), do której większą wagę przykładają ponoć w Poznaniu, zaczęła się w latach 80. Ale dopiero w ostatnich sezonach oba kluby zaczęły się ścierać o mistrzostwo. W lidze pełnej narwanych właścicieli nie znajdziemy trzeciego klubu, który buduje pozycję równie cierpliwie jak Legia i Lech. Właściciel Lecha Jacek Rutkowski zapatrzony jest w niemiecki Werder Brema, najchętniej trenerom dawałby dziesięć lat na stworzenie zespołu. A triumwirat właścicielski w Legii patrzy tak daleko w przyszłość i tak często odmienia słowo “akademia” jak nikt wcześniej w lidze. Wciąż jednak rywalizacja Legii i Lecha większe emocje wywołuje poza boiskiem. W sensie sportowym nie zbliżyła się do temperatury dawnych meczów Widzewa i Legii oraz Legii i Wisły. Mistrzowie Polski w ostatnich dwóch latach depczą marzenia kibiców z Poznania, wyprzedzając Lecha w tabeli i gładko ogrywając (kolejno: 2:0, 1:0, 1:1, 1:0, 3:1). Starcia na innych frontach nakazują się zastanowić, czy ligowy duopol nie przepoczwarza się w warszawski monopol. Legia próbuje sprowadzić Lecha do roli klubu, który kształci dla niej młodych piłkarzy. Do stolicy coraz częściej kursują przekonani wyższymi kontraktami młodzi piłkarze z Poznania i choć w Wielkopolsce wzruszają na to ramionami, nie bez racji twierdząc, że najzdolniejszych – Dawida Kownackiego i Karola Linettego – jednak zatrzymali, to widać pierwsze oznaki paniki. Na wszelki wypadek w Poznaniu starają się wychowanków bardziej do siebie przywiązywać. Kolejny front warszawsko-poznańskiej walki to wydzieranie sobie najzdolniejszych dzieciaków z całego kraju. Tu jeszcze nie ma zdecydowanego lidera: bywa bowiem tak, że utalentowany 12-latek trenuje w Poznaniu, a potem parę dni w Warszawie, nie mogąc się zdecydować, które miejsce jest lepsze. W poznańskie serce najgłębiej sztylet wbił ostatnio Maciej Wandzel. Reprezentant Lecha w radzie nadzorczej Ekstraklasy SA, zaufany człowiek Rutkowskiego, jego przyjaciel i biznesowy partner, kilka dni temu stał się… współwłaścicielem Legii.
SUPER EXPRESS
W ramach zapowiedzi ekstraklasowego hitu Superak rozmawia z jednym z piłkarzy Lecha. Chcemy utrzeć Legii nosa – zapowiada Pawłowski.
Bohater meczu z Wisłą jest więc gotowy na Legię?
– Żaden ze mnie bohater, kiedy drużyna wygrywa, nie jest ważne, kto strzela. Ale nie ukrywam, że to wyjątkowe spotkania dla nas oraz naszych kibiców. Na takie mecze nie trzeba się specjalnie mobilizować, Legia jest w formie, jest więc okazja, aby utrzeć im nosa.
Czeka nas ostre starcie?
– Mecze z Legią rządzą się swoimi prawami, zawsze jest ostro, jest też jakaś słowna rozgrywka już przed meczem. Na boisku nikt nie odstawia nogi, ale pomijając atmosferę, liczy się to co zwykle – zwycięstwo. W tych meczach zawsze pojawiają się małe boiskowe złośliwości, ale to też element gry psychologicznej.
Wyciągnęliście wnioski z ostatnich porażek z Legią?
– Wnioski? Tamte mecze to już historia. Na ten mecz mamy swój plan, zakładamy zwycięstwo i zrobimy wszystko, by tak się stało. Najważniejsze, że trener ma pomysł na ten mecz. My musimy go tylko zrealizować.
Taka krótka, szybka rozmówka – albo przez telefon w drodze na trening, albo po treningu przed szatnią. No nic, musi wystarczyć…
Jakub Birecki rzucił piłkę dla rapu i, jak się okazuje, była to jego świetna decyzja. Ale B.R.O to jednak duży zmarnowany futbolowy talent.
Jego historia mogłaby posłużyć za fabułę do dobrej powieści. Byłemu piłkarzowi Polonii Warszawa Jakubowi B.R.O Bireckiemu (22 l.) wróżono wielką karierę, jednak zrezygnował z niej na rzecz rapowania i podbił muzyczny rynek, w dwa lata zagrał ponad 150 koncertów. – Niestety, ale Kuba to kolejny zmarnowany talent polskiej piłki. Mógł zostać zawodnikiem na skalę europejską. Świetnie radził sobie jako skrzydłowy oraz rozgrywający. Imponował fantastycznym wyszkoleniem technicznym – wspominał Michał Janiuk, który grał z nim przez siedem lat m.in. w juniorach “Czarnych Koszul”. Głos w sprawie zabrał również szkoleniowiec, który prowadził “Birka” w Starcie Otwock. – Bez wątpienia miał papiery na poważną piłkę. Problemem Kuby była skromna budowa ciała. Gdyby grał w województwach, w których mocniej wieje, fruwałby po całym boisku. Miał głowę do futbolu. Pracuś jakich mało. Namawiałem go do powrotu. Bardzo go lubiłem, zresztą jak cała drużyna – ocenił Maciej Kędziorek, były trener trzecioligowego zespołu. (…) Jak pokazała przyszłość, wybór B.R.O okazał się strzałem w dziesiątkę. – Kuba podbił przebojem muzyczny rynek. Pojawił się znikąd. Inni raperzy latami pracowali na podobny dorobek. W zeszłym roku jego pierwszy, oficjalny album “High School” zadebiutował na trzecim miejscu wśród najlepiej sprzedających się płyt w Polsce. Nagrywał wspólnie z największymi legendami rapu. Jego teledyski śledzą miliony widzów na YouTube. W dwa lata zagrał ponad 150 koncertów. Śmiało mogę powiedzieć, że dla słuchaczy jest już wielką gwiazdą – komplementował go Krzysztof Tietz, który jest jego menedżerem i przyjacielem.
Zaniem tabloidu, Hajto zostanie trenerem Lechii. W najbliższych dniach.
Jak ustalił “Super Express”, Tomasz Hajto (42 l.), mimo że nie zyskał aprobaty zarządu Lechii Gdańsk, najpóźniej do 6 października zostanie trenerem klubu z Wybrzeża. Były kapitan reprezentacji Polski we wtorek i w środę rozmawiał w Niemczech z właścicielem Lechii Josefem Wernzlem (65 l.) i jednym z udziałowców gdańskiego klubu Diethardem Wittmannem, znanym menedżerem piłkarskim (reprezentuje interesy m.in. mistrzów świata – Manuela Neuera i Philippa Lahma). Obaj byli pod wrażeniem planów, jakie roztoczył przed nimi, i szybko ustalono, że to “Gianni” będzie następcą zwolnionego w ubiegłą niedzielę Portugalczyka Joaquima Machado. Tomasz Hajto nie poprowadzi jednak biało-zielonych w najbliższym meczu ligowym z Górnikiem Zabrze, gdyż zarząd klubu pod naciskiem przeciwnych kibiców negatywnie zaopiniował jego kandydaturę. – To strasznie zdenerwowało pana Wernzla. On nie rozumie, jak ludzie, których powołał do zarządu, mogą kwestionować jego decyzje. Właściciele są zdecydowani na Hajtę. I prędzej zarząd zostanie odwołany, niż Niemcy zrezygnują z Hajty – powiedziała nam osoba, która ma kontakt z Josefem Wernzlem.
SPORT
Oto okładka.
Na Twitterze toczyła się ostatnio fajna dyskusja dotycząca Sportu. Że okładki robią tragiczne, że graficznie jest to naprawdę bardzo źle opakowane, a czasem można trafić na naprawdę niezłe materiały. I teraz pytanie: ilu z was wskazałoby, że na poniższej stronie jest… wywiad z Radosławem Osuchem? Całkiem ciekawy, dodajmy.
No więc Osuch mówi, że kibole to najliczniejsza, wewnętrzna armia w państwie.
Pana wojna z bydgoskimi kibicami może mieć negatywne implikacje w postaci wyników drużyny?
– Na pewno chłopakom, to nie pomaga, aczkolwiek ja bym nie demonizował akurat tego aspektu,. Przed bojkotem, gdy wszystko było jeszcze cacy, to frekwencja na stadionie w Bydgoszczy też była marna. Najsłabsza, obok Podbeskidzia, w ekstraklasie. Oscylowała wokół pięciu tysięcy, co chyba nie jest powalającą liczbą? A teraz dodatkowo nie pomaga nam w ściągnięciu kibiców na widownię nasza bardzo słaba gra.
Zdaje pan sobie sprawę, że tej wojny, toczonej w pojedynkę, pan nie wygra, a może skończyć jak Jacek Bednarz w Wiśle Kraków?
– I to jest właśnie dramat. To są rzeczy chore. Na zachodzie w pięć lat przegoniono tałatajstwo ze stadionów, tymczasem u nas kibole wciąż rosną w siłę. To obecnie najliczniejsza, wewnętrzna armia w państwie. Kiedyś taką siłę miały w Polsce związki zawodowe, tylko one potrafiły wyprowadzić ludzi na ulice. Dziś najmocniej zjednoczeni są chuligani, co jest rzeczą rzadko spotykaną w cywilizowanym świecie. Nigdzie na zachodzie tego nie widziałem, no ale w takim kraju żyjemy.
Nie traci pan powoli sentymentu do tego, co robi?
– Na pewno coraz mniej serca zostaje, gdy nie ma sukcesu, pieniędzy, za to jest coraz mniej radości.
Pod Osuchem wypowiada się Adam Marciniak i pyta: może jesteśmy po prostu słabi?
Dla was, obrońców, derby mogą być ciężkie, bo w defensywie wyglądaliście bardzo słabo. Zaczynacie się czuć lepiej w systemie 3-5-2?
– Trudno powiedzieć coś na przekór faktom, a one są takie, że w ostatnim meczu ligowym straciliśmy cztery bramki. Słabo gramy w obronie – indywidualnie i jako cała formacja. Jestem też jednym z głównych winowajców tego stanu rzeczy. Mam nadzieję, że w derbach wreszcie zaczniemy grać jak prawdziwa obrona, a nie będziemy tylko udawać, że bronimy. Ja wcześniej nigdy w życiu nie grałem trójką w obronie. Nawet w trampkarzach zawsze grałem czwórką. W 3-5-2 na mojej pozycji gra się zupełnie inaczej. Przy czwórce obrońców, grając po lewej stronie, jestem przy samej linii i często wychodzę do przodu, gram ofensywnie. Tu ofensywnie nie gram w ogóle i właściwie jestem środkowym obrońcą. Jest to różnica, ale trener tłumaczy nam, że ten system ma dużo zalet. Kwestia tego, żebyśmy wreszcie zaczęli je pokazywać. Po naszych ostatnich występach pojawiła się opinia, że gramy systemem Pilarz-5-2. Nie sama opinia boli, ale to, że taka jest prawda. Krzysiek broni dobrze, pomoc gra jako tako, atak też, a my jesteśmy najsłabszą formacją w naszej drużynie. Teraz pytanie – skąd to się bierze? Czy jesteśmy po prostu słabi i tyle czy… może nie do końca sobie radzimy w całym funkcjonowaniu drużyny? Każdy chce dobrze, ale może czasem brakuje nam umiejętności.
A w Górniku – uwaga, uwaga – problemy z płatnościami. Cóż za niespodzianka.
Piłkarze Górnika mieli w tym tygodniu dostać pensję za wrzesień. Nie dostaną… Jeszcze kilka tygodni temu gracze Górnika dostali zapewnienie, że do końca roku będą regularnie dostawać bieżące pensje. Na razie deklaracja właściciela skończyły się na… jednej, czyli sierpniowej. Stąd opisywana przez nas dwa dni temu wizyta rady drużyny u prezydent Zabrza, Małgorzaty Mańki-Szulik, która sama wyszła z inicjatywą spotkania z piłkarzami. Klub oficjalnie nie chce rozmawiać na tematy związane z finansami. Z naszych informacji wynika, że piłkarzom zaproponowano wypłacenie dwóch pensji 15 października. Wrześniowej i październikowej. Decyzję miała jednak podjąć cała drużyna, która zdecydowała, że im szybciej na konta wpłynie wrześniowa wypłata, tym lepiej… Im szybciej, czyli najlepiej w przyszłym tygodniu. Od pewnego czasu mówi się coraz głośniej, że kwestią kilku najbliższych tygodni jest pojawienie się w Górniku nowego sponsora, którego nazwa miałaby zająć główne miejsce na meczowych koszulkach. Być może zwłoka w kolejnej wypłacie związana jest z finalizacją tych rozmów i oczekiwaniem na pojawienie się pieniędzy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka skupiona na sobotnim hicie.
Gówniarzu z Łodzi, do Legii się nie odchodzi – taki tytuł ma historia Jakuba Rzeźniczaka. Spojrzymy z zaciekawieniem.
Wcześniej, w Widzewie, proponowali mi 5-letni kontrakt. Miałem zarabiać 400 czy 500 złotych miesięcznie. Decyzja mogła być tylko jedna. W Łodzi zbierałem obelgi, ale do tego się przyzwyczaiłem. Kiedyś przyjechałem samochodem służbowym i kilku karków groziło, że mnie z niego wysadzą. Wiadomo, że w grupie każdy jest silny, ale do żadnych większych incydentów nie doszło. Przechodząc do Legii byłem bardzo młody, ale odpowiedzialny. Mam dużą rodzinę, to ukształtowało mój charakter. Nigdy nie byliśmy bogaci, żyliśmy na styk. Rodzice wpajali mi, że trzeba twardo stąpać po ziemi. Dzięki temu nie zwariowałem po przyjeździe do Warszawy. Na początku połowę pensji zostawiałem sobie na życie, a drugą przesyłałem do domu. Władze Legii próbowały mnie zakwaterować z którymś z piłkarzy, ale chciałem mieszkać sam i postawiłem na swoim. Rodzice nie obawiali się, że sobie nie poradzę. Bardziej niż debiut ligowy (0:0 z Zagłębiem Lubin) wspominam wyjazd na mecz z Pogonią do Szczecina. Wygraliśmy 2:1, kiedy wracaliśmy, doszło do zadymy na peronie z kibicami. Marek Saganowski i Łukasz Surma szarpali się z nimi. Wtedy po raz pierwszy siedziałem na ławce rezerwowych. System premiowania był taki, że rezerwowi za wygraną też dostawali dodatkowe pieniądze. Chłopaki wygrali, a ja zgarnąłem kasę, dodatkowo 3/4 mojej pensji. Najpierw zadebiutowałem w europejskich pucharach, z FC Tbilisi (6:0). Jak ja wtedy wyglądałem, z tą bujną fryzurą… Podpatrywałem zawodników z Serie A, Alessandro Nestę czy Paolo Maldiniego, podobne uczesanie mieli Marek Saganowski i Wojtek Szala. Na boisku nie przeszkadzało, ale poza nim już tak, bo o włosy trzeba było dbać.
Co można natomiast zacytować z wywiadu ze Stiliciem?
Pański tata występował w Bośni i w drugiej lidze portugalskiej. Można powiedzieć, że syn zdołał wyjść z cienia ojca?
– Jeszcze do niedawna w wakacje graliśmy z tatą w piłkę. Ale zauważył, że nie jest już w stanie mnie złapać i musiał się z tym pogodzić. Prawie wszystkie cechy piłkarskie odziedziczyłem po dziadku. Tata był defensywnym pomocnikiem i grał prawą nogą, a dziadek był ofensywny i lewonożny, czyli tak jak ja. Masz wszystko po mnie, a nic po tacie – cieszył się dziadek.
To oni nauczyli pana wykonywać rzuty wolne?
– Wiadomo, że najważniejsze są umiejętności, ale jest jeszcze coś, co może dać przewagę nad innymi. Tata dał mi pewną radę, która zwiększa o 10-20 proc. szansę na zdobycie bramki.
Zdradzi pan, co to za rada?
– W sumie mogę to zrobić, choć nie do końca. Otóż podchodząc do wolnego, w ogóle nie patrzę na bramkarza, na bramkę, tylko na mur. Liczę, ilu piłkarzy w nim stoi, a potem… reszty nie powiem, bo rywale z pewnością by to wykorzystali. Jeśli piłka poleci w odpowiednie miejsce w murze, mogę mieć pewność, że trafi również we właściwy punkt bramki.
Poza tym:
– Smuda zamiesza w składzie na derby
– Kocian nie dostał ultimatum
– W Lechii zaczynają normalny dialog
– Garuch (154 cm wzrostu) z Miedzi jest szczęśliwy, że nie urósł
Przerzucamy kolejne strony i zatrzymujemy się jeszcze przy felietonach. Można tu przeczytać m.in. tekst Krzysztofa Stanowskiego, w którym krytykuje Smudę.
Polska piłka to jednak permanentna zagadka. Nie można jej po prostu zrozumieć, ponieważ każdy tydzień przynosi trudne do ogarnięcia, zupełnie nowego rodzaju zdarzenia. Na przykład – Franciszek Smuda oddał walkowerem awans do kolejnej rundy Pucharu Polski, a mimo to znalazł cały chór pochlebców, takich, którzy bronią go zawzięcie i krzyczą: Dobrze zrobił, bardzo dobrze, jedyny rozsądny!. Otóż moim zdaniem wcale nie jedyny rozsądny, lecz jedyny, który w tej fazie rozgrywek działał na szkodę własnego pracodawcy. O ile więc – nazwijmy to łagodnie – oryginalność działań Smudy mnie nie dziwi, o tyle rzesza jego adwokatów, tak wśród dziennikarzy, jak wśród kibiców – zdecydowanie. W moim idealnym świecie kibice jednak pragną zwycięstw swojej drużyny, a nie porażek, natomiast dziennikarze starają się wyłapywać dziury w logice, zamiast bezmyślnie iść za lubianym trenerem. O co chodzi w piłce nożnej? W tej zawodowej – żeby coś wygrać, wstawić do gabloty i pokazać przyszłym pokoleniom. Po drodze fajnie jest kogoś wyszkolić, zarobić pieniądze, a do tego dać radość ludziom. Franciszek Smuda gabloty już dawno przestał zapełniać. Od ostatniego mistrzostwa Polski, które zdobył, minęło właśnie piętnaście lat. W tym czasie, jako trener Lecha, raz zdołał sięgnąć po Puchar Polski. Mówimy więc o chudym piętnastoleciu, szkoleniowych sukcesów Franza szukać należy w rozgrywkach poprzedniego wieku. Teraz też zapowiada mu się pusty sezon. Na mistrzostwo Polski szans wielkich nie ma, a z Pucharu Polski sam zrezygnował. Dlaczego to zrobił? Rzekomo dlatego, że ma wąską kadrę. Z kilku względów ten argument mnie nie przekonuje. Zacznijmy od tego, iż Puchar Polski to rozgrywki, które w 2014 roku wymagały od Wisły rozegrania zaledwie dwóch dodatkowych meczów. Jednego teraz, we wrześniu, oraz jednego pod koniec października. Krakowski zespół nie uczestniczy w europejskich zmaganiach, w związku z czym zaledwie dwa razy w rundzie musiałby zagrać w środku tygodnia. Nie wydaje mi się, by miała to być zabójcza dawka dla piłkarzy – zwłaszcza, że za każdym razem dosłownie chwilę po meczach pucharowych jest dwutygodniowa przerwa na rozgrywki reprezentacyjne. A że Wisła reprezentantów Polski w zasadzie nie ma – więc wszyscy mogą wtedy odpocząć. Ale nie, zdaniem Smudy, jego zawodnicy nie są na taki wysiłek przygotowani, co najwyraźniej oznacza, że sam Smuda podważa swoje umiejętności przygotowania zespołu. Wysyła dość klarowny sygnał: jestem dupa, a nie trener.
I jeszcze Mateusz Borek o Lechii na wariackich papierach.
Mam wrażenie, że w Lechii wszystko działa na wariackich papierach. Klubem zarządza kilku właścicieli i każdy z nich stara się przyciągnąć kołdrę na swoją stronę. W ten sposób trudno o sukces. Tomasz Hajto poleciał do Niemiec i w kilkugodzinnej rozmowie przekonywał Rogera Wittmanna oraz Franza Wernze do swojej wizji rozwoju klubu, po czym jego kandydaturę zablokował… zarząd biało-zielonych. Nie wyobrażam sobie, by szefowie jakiejkolwiek korporacji nie zaakceptowali decyzji kogoś, kto ich opłaca. Najwyraźniej w polskiej piłce wszystko jest możliwe. Ofiarą tego bałaganu jest Hajto. Kibice Lechii są przeciwko niemu, mimo że nigdy nie wypowiadał się negatywnie ani o klubie, ani o fanach. Że mało wygrał jako trener? Przecież szkoleniowcem jest dopiero od kilkudziesięciu miesięcy. Poza tym, mimo wszystko osiągał niezłe wyniki w Jagiellonii, a do tego wypromował kilku piłkarzy. Gdyby nie on, mało kto słyszałby o Macieju Gajosie, Macieju Makuszewskim, Adamie Dźwigale czy Jonathanie Strausie. Ktoś musiał im dać szansę i tym kimś był Hajto. To on dostrzegł w nich coś, czego inni nie widzieli, dzięki czemu Jaga zarobiła. Ponadto to Gianni sprowadził do Polski Daniego Quintanę. Nie wiem, czy Hajto będzie wielkim trenerem, ale jeśli nie będzie pracował, nigdy tego nie zweryfikujemy. Trudno powiedzieć, kto zostanie szkoleniowcem Lechii, ale pierwszym krokiem nowego trenera powinno być selekcja. Podczas zajęć nie może być ponad 30 zawodników, bo w takich warunkach nie sposób cokolwiek przećwiczyć. W międzynarodowej szatni dobrze odnalazłby się właśnie Hajto, który biegle włada językiem niemieckim i serbskim, więc odpada problem bariery komunikacyjnej, z którym borykał się Joaqium Machado. Portugalczyk komunikował się z zespołem za pośrednictwem tłumacza, a to zawsze utrudnia porozumiewanie się. Zresztą wydaje mi się, że Portugalczyk nie był odpowiednią osobą do prowadzanie trudnego projektu, jakim obecnie jest Lechia.
Fot.FotoPyk