– Dostałem zapewnienie od prezesa, że jeżeli pojawi się oferta nie do odrzucenia, klub ze swojej strony nie będzie mi robił problemów z odejściem. To dobre rozwiązanie dla obu stron – po słowach piłkarza można wywnioskować, że wkrótce może zrobić się dla niego za ciasno w Torino. Zaczynał z niskiego pułapu, Serie B, ale błyskawicznie się rozwinął. Awansował do ekstraklasy, został kapitanem drużyny, teraz zagra z nią w pucharach. W tym momencie wydaje się, że na więcej trudno będzie liczyć. Przynajmniej w Torino – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym o Kamilu Gliku, który właściwie w każdej chwili mógłby odejść. Cytujemy ten tekst, bo w sobotniej prasie ciężko znaleźć cokolwiek sensownego.
FAKT
W każdej gazecie znajdziecie dziś teksty o wczorajszym losowaniu. A więc w skrócie: Legia chce zemścić się na Trabzonsporze za poprzedni sezon, pomścić Ruch z Metalistem, marketingowo raczej słabo, jest szansa na awans… Będziemy taki materiał cytowali dziś dwa razy, z Super Expressu i Wyborczej (bo to prawie jedyne tam teksty). A co w Fakcie?
Skoro odpuszczamy tekst o losowaniu, to możemy spojrzeć na Mateusza Borka, który odpowiada na pytania czytelników.
Czy Maciej Skorża odmieni grę Lecha?
Wielu kibiców, słysząc nazwisko Skorży, od razu uszczypliwie wypomina mu porażkę z Levadią czy przegranie mistrzostwa Polski z Legią. Jednak prawda jest taka, że – jak na polskie warunki – to młody szkoleniowiec ze sporym doświadczeniem, który może się pochwalić całkiem niezłymi wynikami. Dwa mistrzostwa Polski z Wisłą, dwa krajowe Puchary z Legią, jeden z Groclinem, a na dokładkę całkiem niezła gra z klubem z Warszawy w Lidze Europy. To nie jest człowiek znikąd. Rozmawiałem na jego temat z kilkoma piłkarzami, którzy z nim współpracowali i wszyscy zgodnie podkreślają, że to jeden z nielicznych trenerów w Polsce potrafiący na treningu wypracować taktykę na najbliższe spotkanie. Dlatego na pewno w ciągu kilku tygodni zobaczymy Lecha grającego zupełnie inaczej w obronie.
Dalej sterta tekstów, z których… nie nadaje się do zacytowania prawie nic.
– Boguski się przełamał i przerwał passę GKS – oto relacja z wczoraj
– Fantastyczny mecz Jurado – jak wyżej
– Skorża bierze za asystentów Żurawia i Rząsę
– Glik zdradza, że Torino znowu chce walczyć o puchary, ale to bardziej zajawka Skarbu Kibica Serie A
Nie będziemy ukrywali: słaby numer, jest rozczarowanie. Jedziemy dalej, żeby zobaczyć, czy będzie lepiej.
RZECZPOSPOLITA
Tutaj tylko jeden tekst. Z Rzymu nadaje Piotr Kowalczuk – tematem Antonio Conte, nowy selekcjoner Włochów.
Po spokojnym i uprzejmym Cesare Prandellim reprezentację Włoch przejął wrzaskliwy i surowy Antonio Conte. 15 lipca, narzekając na stres i brak motywacji, niespodziewanie zrezygnował z prowadzenia Juventusu, a 14 sierpnia zgodził się objąć włoską reprezentację, co oczywiście budzi podejrzenia, że sprawa była z góry ukartowana. Pierwszy egzamin czeka Contego już 4 września w Bari, gdzie Włosi zagrają towarzysko z Holandią, a drugi – pięć dni później w Helsinkach w meczu o punkty w kwalifikacjach do mistrzostw Europy 2016. Włosi, wicemistrzowie Europy, ponieśli druzgocącą klęskę na mundialu w Brazylii. Po fatalnej grze polegli w meczach z Kostaryką i Urugwajem i nie wyszli nawet z grupy. W efekcie charyzmatyczny trener Cesare Prandelli wziął całą odpowiedzialność na siebie i złożył nieodwołalną rezygnację. W związku z tym, że Carlo Ancelotti trenuje Real Madryt, a Fabio Capello Rosję, kandydatów na następcę było dwóch: Conte i Roberto Mancini. Obaj ze znakomitą przeszłością piłkarską i trenerską. Futbolocentryczny naród i media przyjęły wybór Contego z entuzjazmem.
GAZETA WYBORCZA
Jeśli chcemy zacytować cokolwiek, to musimy poruszyć temat losowania Ligi Europy. „Wiatr nie zawiał Legii w oczy” – komentuje Przemysław Zych.
Jeśli kumulacja nieszczęść doprowadziła do wyrzucenia Legii z eliminacji Ligi Mistrzów przez UEFA, to szczęście w losowaniu rywali w fazie grupowej Ligi Europy może pomóc jej wedrzeć się do LM już za rok. (…) Przy okazji również są większe szanse na to, by zebrać tyle punktów do rankingu klubowego, aby Legia wspięła się w rankingu i w kolejnych latach omijała trudniejszych rywali w decydujących rundach eliminacji LM. Tak jak Łudogorec Razgrad, który w zeszłym roku w grupie LE uzbierał aż 16 punktów, a w tym roku dzięki rozstawieniu w przedostatniej rundzie i zdobytemu doświadczeniu dostał się do LM. Nie wszyscy piłkarze Legii byli zachwyceni wynikiem losowania. Każdy deklarował, że chciałby trafić na Celtic Glasgow, aby jeszcze raz pokonać Szkotów, wielu z nich wolałoby zagrać po prostu z bardziej znanymi zespołami. Trener Henning Berg także liczył, że jego zespół sprawdzi się z Interem lub Tottenhamem. – To nie jest moja grupa marzeń. Chciałbym trafić na większe firmy i mocniejszych piłkarzy – powiedział lider drużyny Miroslav Radović. Ale z Trabzonsporem Legia grała rok temu w grupie LE i dwukrotnie poległa 0:2. W tamtym meczach mistrzom Polski zabrakło boiskowego sprytu oraz koncentracji. I dobrej pracy sędziego. W Trabzonie arbiter nie zauważył faulu na rzut karny dla legionistów, w Warszawie Turcy grali słabo przez 70 minut, ale skontrowali drużynę Legii. – Czuliśmy, że możemy pokonać Turków, i mam nadzieję, że teraz tego dokonamy. Trabzonspor będzie najgroźniejszym rywalem. Turcy mają nowego trenera Vahida Halihodžicia, który na mundialu prowadził Algierię. Wszędzie, gdzie pracował, potrafił poukładać zespoły – uważa kapitan Legii Ivica Vrdoljak.
SUPER EXPRESS
Łukasz Teodorczyk jedzie na wojnę. I ma tam strzelać – pisze Superak.
Łukasz Teodorczyk (23 l.) miał spore obawy przed transferem do Dynama Kijów, ale ostatecznie podjął decyzję na tak. Co go czeka na wschodzie? Wojna sprawiła, że ukraińska liga mocno się zmieniła. Konflikt ma duży wpływ na sporą liczbę klubów. Gdyby nie doszło do wojny, to “Teo” zagrałby na przykład wyjazdowy mecz na Krymie, bo tam ma siedzibę FK Sewastopol, do niedawna klub ukraińskiej ekstraklasy. W bieżących rozgrywkach ten zespół już jednak nie bierze udziału, bo podobnie jak kilka innych krymskich drużyn wystąpił z federacji ukraińskiej i przeniósł się do trzeciej ligi rosyjskiej. Teodorczyk nie zagra też na pięknej Donbass Arenie, czyli stadionie Szachtara Donieck. Ten region został opanowany przez separatystów i jest terenem walk. Szachtar przeniósł się do Lwowa i tam rozgrywa mecze. Jego potężny właściciel, Rinat Achmetow, oficjalnie jest proukraiński, ale nie brak głosów, że po cichu wspiera też separatystów. Jedno jest pewne: człowiek, który wcześniej miał w garści cały Donieck, już nie ma wielkiego wpływu na sytuację w regionie. Wojna oznacza też odejście niektórych zagranicznych gwiazd. Najwięcej stracił ich właśnie Metalist, bo czterech czołowych latynoskich piłkarzy już w tym klubie nie gra. Z kolei Szachtar Donieck opuścił Douglas Costa, a ochotę na rejteradę miało też kilku innych graczy na czele z Bernardem, Teixerą i Dentinho, ale klub zagroził złożeniem wniosku o ich dyskwalifikację do UEFA i gwiazdy się ugięły.
Fragment tekstu o losowaniu…
– Mogliśmy trafić dużo gorzej. Jeśli chodzi o Trabzonspor, to będziemy chcieli się zemścić za poprzedni sezon, pomścić Ruch Chorzów w meczach z Metalistem, ale Lokeren jak na razie jest dla nas niewidomą. Jeśli chodzi o marketing, to nie wylosowaliśmy zbyt dobrze, ale pod względem sportowym – już tak. Mamy duże szanse na wyjście z grupy – z nadzieją powiedział strzelec gola w meczu z Aktobe, Michał Kucharczyk. Zupełnie inne zdanie na temat losowania ma obrońca „wojskowych” Jakub Rzeźniczak, który liczył na ciekawszych rywali. – Szkoda też, że nie zagramy z Celtikiem. Jesteśmy jednak w gazie i jeśli nada będziemy w takiej formie, to będzie szansa na awans, a nawet na wygranie tej grupy – podkreślił.
SPORT
Dziś króluje siatkówka.
Poprzerzucaliśmy strony Sportu I tak naprawdę niewiele nadaje się do czytania i cytowania.
„Kilka minut od szczęścia”, czyli Ruch nie wykorzystał gigantycznej szansy…
Rozgorzyczenie Niebieskich potęgował też fakt, że naszpikowany obcokrajowcami i faworyzowany Metalist był zespołem, który przez 210 minut tak naprawdę nie zrobił Ruchowi krzywdy i był rywalem jak najbardziej do ogrania. – No i co z tego, że Metalist był do przejścia? – Marcin Malinowski pytał retorycznie pocieszających go dziennikarzy. – To trzeba było to zrobić, bo za miesiąc-dwa nikt nie będzie pamiętał, w jakim stylu odpadliśmy, że dobrze graliśmy, że w regulaminowym czasie nie przegraliśmy żadnego z sześciu meczów w Lidze Europy. Moglibyśmy ugrać coś spektakularnego dla Chorzowa i dla Polski – dodawał bardzo markotny kapitan Niebieskich, który podobnie jak Marek Zieńczuk czy Łukasz Surma czuł, że ulotniła się niepowtarzalna szansa, by u schyłku ich pieknej przecież przygody z piłką osiągnąć coś, co przed startem w europejskich pucharach nawet w marzeniach się nie pojawiało.
Dawna Żylina dochodzi coraz mocniej do głosu w Ekstraklasie.
Robert Pich, Roman Gergel, Robert Jeż… Co ich łączy? Sporo. Wszyscy byli swego czasu piłkarzami Żyliny i wszyscy dziś grają w ekstraklasie. Kto wie, czy teraz nie są najlepszymi Słowakami w naszej lidze. Dziś w komplecie wyjdą na boisko. Pich w drużynie Śląska, a Jeż i Gergel w Górniku. Co ciekawe, pomocnik Śląska z Jeżem w barwach słowackiego klubu o ligowe punkty nie grał. Kiedy w lutym 2011 roku Jeż, wtedy jedna z największych gwiazd tamtejszej ligi, trafił do… Górnika Zabrze, Pich krótko przed tym faktem pojawił się w klubie sprowadzony z Dukli Bańska Bystrzyca. Grał więc w Żylinie z Romanem Gergelem. Obaj są równolatkami. Urodzili się w 1988 roku, jeszcze w Czechosłowacji, krótko przed rozpadem kraju. Jeż odchodząc był liderem Żyliny, prowadził ją na boisku w meczach Ligi Mistrzów. Pich dobrego wejścia w zespół nie miał. Wiosną 2011 roku strzelił tylko jednego gola. Wystrzelił w kolejnym sezonie, regularnie zdobywając w okolicach dziesięciu goli. Sytuacja jest trochę podobna to tej, jaka miała miejsce we Wrocławiu, gdzie początki Słowaka były trudne. W pierwszych miesiącach pobytu w Śląsku Pich czuł się zagubiony i nic dziwnego, że w rundzie finałowej ekstraklasy był jedynie rezerwowym. – Mam cierpliwość do nowych piłkarzy w zespole. Zwłaszcza, jeśli chodzi o o obcokrajowców. Arsene Wenger każdemu zawodnikowi z zagranicy daje pół roku na aklimatyzację w nowym otoczeniu i ja kieruję się tą samą zasadą – mówi o Pichu trener Tadeusz Pawłowski. W tym czasie Jeż bardzo przeciętnie grał w Zabrzu, gdzie wrócił zimą po nieudanym pobycie w Lubinie. Wydawało się, że obaj Słowacy szybko opuszczą polską ligę, ewentualnie będą tylko tłem dla najlepszych w swoich drużynach. Jeż siedział na ławce, bowiem Robert Warzycha stawiał na innych. Kiedy jednak zaczął się sezon, 33-letni piłkarz zaczął wychodzić w pierwszej jedenastce. – Zawsze mówiłem, że Robert grać w piłkę potrafi. Problemem było to, że nie pokazywał tego na treningu i w meczu. Latem zmienił swoje podejście. Angażuje się w grę, walczy i daje drużynie jakość. Takiego Roberta potrzebujemy – mówi Warzycha.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce siatkarze. Po otwarciu gazety – też siatkarze. Jeśli chcecie natomiast poczytać tylko o piłce, to PS otwieracie dopiero na 12. stronie. To też o czymś świadczy…
Zaczynamy felietonem Stanowskiego jako, że fragment Borka cytowaliśmy w Fakcie.
Skończył się bojkot w krakowie, na trybuny wracają rozśpiewani kibice. Pod wieloma względami warto wymienić jednego nielubianego działacza na pięć tysięcy klientów, którzy zakupią bilet, a może i coś jeszcze. Jednak sposób, w jaki zimna wojna przy Reymonta została zakończona, napawa mnie obrzydzeniem. Kibice – co wielokrotnie podkreślałem – to grupa ludzi, którzy wręcz uwielbiają być oszukiwani, mamieni słodkimi słówkami, nawet oczekują, że będzie się ich nabijało w butelkę. Wiadomo, te wszystkie zapewnienia piłkarzy o miłości do klubu, całowanie herbu, sztuczna wrogość względem innego miasta – zwykły teatrzyk, przez wielu pożądany. Fani Wisły nie różnią się w tym względzie od innych. Tym razem dali sobie sprzedać oczywisty kit: Jacek Bednarz samodzielnie prowadził akcję przeciwko nim. Oni naprawdę chcą wierzyć albo raczej nie chcą słuchać, że przecież gdzieś na samej górze od początku siedział sobie Bogusław Cupiał. Wygodnie jest myśleć, że Cupiał przez pół roku nie zauważył pustych trybun, albo że miał ważniejsze sprawy na głowie, wyjechał do Australii i siadła mu kablówka. W każdym razie: trzeba naprawdę ogromnej naiwności, by uznać, że Jacek Bednarz działał wbrew poleceniom, jakie regularnie otrzymywał. Że właściciel klubu mu mówił: „Chcę kibiców z powrotem!”. A Bednarz mu na to krótko i stanowczo odpowiadał: „Nie!”.
Mamy już dość poruszania tematu losowania Ligi Europy, a i w PS nic odkrywczego nie ma. Omijamy więc ten temat, tak jak i sprawozdania z piątkowych meczów Ekstraklasy. Ciekawą historię Tadeusza Pawłowskiego prezentuje natomiast Michał Wyrwa.
Pawłowskiego w Zabrzu przyjęto… pod ziemią. Piłkarz zawitał do kopalni Makoszowy, a poważniejsze rozmowy odbyły się kilka pięter niżej. Nikt się o nich nie mógł dowiedzieć. O powadze sytuacji niech świadczy, że negocjacje prowadził ówczesny minister górnictwa w rządzie Piotra Jaroszewicza, Jan Mitręga. – Do gry w Górniku przekonała mnie między innymi perspektywa tworzenia duetu napastników z Włodzimierzem Lubańskim. Aby dopiąć ostatnich szczegółów, działacze wysłali mnie i żonę na „wczasy” do Szczyrku. Dwa tygodnie mieliśmy nie opuszczać hotelu, by przypadkiem nie podebrał mnie jakiś inny klub – wspomina Pawłowski. Tajemnica skrywana była tak głęboko, że nawet w szatni Górnika nikt nie podejrzewał transferu.
„Glik i długo nikt” – tak wygląda polska rzeczywistość w Serie A.
Kapitan Torino najpierw awansował ze swoim klubem do fazy grupowej Ligi Europy (zagra w grupie z Kopenhagą, Club Brugge i HJK Helsinki), a w niedzielę zmierzy się z Interem Mediolan. Polak z tym rywalem jeszcze nie wygrał. W poprzednim sezonie dwukrotnie pauzował za kartki, natomiast dwa lata temu raz przegrał i zremisował. – Jestem wielkim optymistą przed rozpoczęciem tego sezonu. Oczywiście, odszedł od nas jeden z czołowych piłkarzy, czyli Ciro Immobile (do Borussii Dortmund – przyp. red.), ale odpowiednio wzmocniliśmy zespół. Uważam, że śmiało możemy walczyć na trzech frontach: w Serie A, Pucharze Włoch i Lidze Europy. Chciałbym żebyśmy znowu zagrali w europejskich pucharach – komentuje Glik. Ten sezon może być dla naszego obrońcy przełomowy. Interesuje się nim wiele klubów, m.in. Borussia Dortmund. We włoskich mediach często przewija się również temat jego przenosin do Milanu. Kontrakt Glika obowiązuje do czerwca 2017 roku. – Dostałem zapewnienie od prezesa, że jeżeli pojawi się oferta nie do odrzucenia, klub ze swojej strony nie będzie mi robił problemów z odejściem. To dobre rozwiązanie dla obu stron – po słowach piłkarza można wywnioskować, że wkrótce może zrobić się dla niego za ciasno w Torino. Zaczynał z niskiego pułapu, Serie B, ale błyskawicznie się rozwinął. Awansował do ekstraklasy, został kapitanem drużyny, teraz zagra z nią w pucharach. W tym momencie wydaje się, że na więcej trudno będzie liczyć. Przynajmniej w Torino. Liga Mistrzów wydaje się dla tego zespołu nieosiągalna, a apetyt Glika rośnie. – Na siłę szczęścia nie będę szukał, ale w przyszłości chciałbym trafić do jeszcze lepszego klubu. Umowę mam skonstruowaną tak, że… cały czas wszystko się może wydarzyć – kontynuuje. Pozycja Glika jest niepodważalna. Niestety tylko jego. – Na pewno trafię do klubu Serie A. Jestem pewien, że wszystko pójdzie po mojej myśli – mówił kilka dni temu Rafał Wolski. Przeliczył się. Fiorentina wypożyczyła go do drugoligowego Bari.
Mamy też rozmowę z Janem Urbanem, chociaż w ostatnich dniach czytaliśmy takie już – jeśli nas pamięć nie myli – w Super Expressie i Gazecie Wyborczej.
Ma pan takie same warunki pracy jak w Legii?
– Nie możemy pozwalać sobie na wszystko, a tak było w Legii. Skład jest bardzo okrojony, na mecze jeździmy autobusem albo pociągiem – w zależności od połączeń. Nie ma mowy o samolotach. W klubie nie ma codziennych śniadań i obiadów, nie jeździmy też na przedmeczowe zgrupowania. Jeśli gramy u siebie, spotykamy się w klubie kilka godzin wcześniej, jemy obiad i przygotowujemy do meczu. Cóż, czasy są trudne i trzeba oszczędzać tam, gdzie można. Nie jest to jakaś uciążliwa niedogodność, po prostu tak jest. Ale za to jeśli chodzi o warunki do trenowania, bazę, liczbę i stan boisk, to jesteśmy daleko przed klubem z Łazienkowskiej.
Osasuną rządzi zarząd komisaryczny.
– We wrześniu mają być wybory nowego prezydenta. Nie wiadomo jednak, czy zgłoszą się jacyś chętni. Osasuna nie jest spółką akcyjną, oprócz niej w Hiszpanii są jeszcze trzy takie kluby: Real Madryt, FC Barcelona i Athletic Bilbao. Zadaniem nowego prezydenta byłoby uporządkowanie spraw organizacyjno-finansowych, żeby wszystko funkcjonowało na zdrowych zasadach, długi nie rosły, tylko malały. Jeśli nie znajdzie się kandydat, klubem do końca sezonu będzie rządził zarząd komisaryczny. Ale moją sprawą jest przede wszystkim gra zespołu.
Czy sprawa transferu Jakuba Koseckiego z Legii jest aktualna?
– Rozmawialiśmy, to przecież normalne. Za chwilę Kuba skończy 24 lata i nie jest już futbolowym młodzieńcem jak Rafał Wolski, Michał Żyro, Dominik Furman czy Ondrej Duda. To ukształtowany piłkarz. Zaproponowaliśmy Legii roczne wypożyczenie, na którym, moim zdaniem, skorzystaliby wszyscy. Mógłby się tutaj wypromować i za niezłe pieniądze trafić do Primera Division. Jeśli nie, wróciłby do Legii. W Osasunie miałby gwarancję gry. Ale sprawa chyba upadła.
PS wypada dziś najlepiej, ale szału nie ma.