Ile kilogramów pan zrzucił? – Dziesięć. Pracowałem z panią dietetyk z klubu. Wysyłała mi menu na każdy tydzień. W każdym tygodniu miałem nowe i nadal stosuję się do zaleceń. W ogóle diety, właściwe odżywianie zainteresowało mnie. Przyznam jednak, że pierwsze trzy, cztery tygodnie były bardzo trudne. Moja narzeczona Ula całymi dniami siedziała w kuchni. Od rana do wieczora, bo jadłem sześć posiłków dziennie – opowiada na łamach Przeglądu Sportowego Sebastian Mila, który jak przystało na zawodowca i czołowego piłkarza ligi, w którymś momencie spasł się niemiłosiernie. Zapraszamy na nasz przegląd najciekawszych artykułów w dzisiejszej prasie. Od razu uprzedzamy: cudów nie ma.
FAKT
Poniedziałkowe wydanie Faktu zaczyna się od wyczynu Marka Saganowskiego. Strzelił setną bramkę, jubileuszowym golem przypieczętował zwycięstwo w mocno rezerwowym składzie, OK, ale szczerze – nie ma sensu tego tekstu cytować. Sami wiecie więcej niż zostało w nim napisane. Na Sagana zresztą jeszcze przyjdzie kolej. Póki co idźmy dalej: szejkowie dają pół miliona za Quintanę.
Po sobotnim spotkaniu Jagiellonii ze Śląskiem Wrocław powtarzano plotkę, że do białostockiego klubu wpłynęła oferta od jednego z arabskich klubów, który jest w stanie wyłożyć 450 tysięcy euro za hiszpańskiego pomocnika. Taką propozycją szefowie Jagi z pewnością by nie pogardzili, lecz na razie odmawiają komentarzy na ten temat (…) Spodziewano się, że może odejść już w zimowym oknie transferowym, lecz chętnych nie było widać. Co prawda w Białymstoku zarabia najlepiej z całego zespołu – około 40 tysięcy zł miesięcznie, ale wyjazd do bogatej arabskiej ligi wiązałby się z solidną podwyżką.
W ramkach:
– Zagłębie Lubin wciąż się kompromituje
– Chmiel w końcu odpalił
– Kamiński i sędzia w Chorzowie w rolach głównych.
Dużo dziś takiej drobnicy. Na przykład: Lewandowski testuje audi.
Klawe jest życie piłkarza Bayernu Monachium. Robert Lewandowski (26 l.) wraz z kolegami z zespołu odwiedził tor wyścigowy i zasiadł za sterami wypasionego audi. Takie samochody zrobiły wrażenie nawet na piłkarzach, którzy zarabiają przecież prawdziwe fortuny. „Lewy” nie mógł odkleić wzroku od wyścigowego audi. Reprezentant Polski jest prawdziwym maniakiem motoryzacji, samochody zmienia jak rękawiczki. Kiedyś zdradził, że jego pierwszym samochodem był daewoo matiz. Teraz jednak w jego garażu stoją takie fury, jak lamborghini gallardo czy ferrari f12 berlinetta. – Kupno takiego auta było moim marzeniem z dzieciństwa. Zawsze miałem hopla na punkcie motoryzacji. Ferrari? Nie będę narzekał, bo to wspaniały samochód. Cieszę się za każdym razem, gdy do niego wsiadam – mówił w jednym z w wywiadów. Nic dziwnego, że na torze wyścigowym czuł się jak w domu. Piłkarze mieli szansę, by sprawdzić się za kierownicą wyścigówki. Przeszli także kurs bezpiecznej jazdy. Prowadząc tak szybkie samochody, trzeba mieć nerwy ze stali i oczy dookoła głowy.
Łukasz Fabiański jest chwalony za weekendowy mecz z Burnley, w Bundeslidze padła najszybsza bramka w historii (w 9. sekundzie), a piłkarz Ruchu zagrał w lidze albańskiej.
Pomocnik Sabien Lilaj, który podpisał kontrakt z chorzowskim klubem, w sobotę wystąpił w meczu ligi… albańskiej. Piłkarz wszedł w drugiej połowie w spotkaniu jego Skënderbeu Korçë z Elbasani (1:0). Przedstawiciele albańskiego klubu twierdzą, że Lilaj ma wciąż ważną umowę z nimi. – Lilaj miał tak skonstruowany kontrakt, że wygasł mu, kiedy drużyna odpadła z eliminacji Ligi Mistrzów. Dokładnie to sprawdzaliśmy. Jest naszym zawodnikiem – przekonuje Mariusz Klimek, doradca zarządu.
Idziemy dalej, bo w Fakcie dzisiaj słabo.
RZECZPOSPOLITA
Na łamach Rzeczpospolitej w poniedziałek naprawdę sporo tematów sportowych, ale są ciekawsze rzeczy niż piłka nożna. W tej kategorii mamy tylko podsumowania weekendu. W Polsce:
Nowobogaccy z Gdańska pokonali Zawiszę w Bydgoszczy 2:0 i przynajmniej chwilowo tlący się już powoli pożar został ugaszony. Lechia to zagadka. Tak naprawdę do dziś nie wiadomo, kto jest właścicielem klubu. Oficjalnie dziennikarzom jako taki został przedstawiony Franz Josef Wernze, ale niemiecki biznesmen przyznaje, że właścicielem klubu jest konsorcjum, w skład którego wchodzą podmioty z Niemiec, Szwajcarii, Hiszpanii i Portugalii. Ponieważ konsorcjum zostało założone na mocy prawa szwajcarskiego, nie ma obowiązku podawać jakichkolwiek informacji o udziałowcach. Na swojej pierwszej konferencji prasowej w Gdańsku Wernze przyznał, że o losach klubu decydować będą ludzie znający się na piłce i z futbolu żyjący. Innymi słowy menedżerowie oraz agencje menedżerskie. Jak działa Lechia, mogliśmy się przekonać w tygodniu poprzedzającym mecz z Zawiszą. W Bydgoszczy w barwach Lechii debiutowało trzech piłkarzy – lewy obrońca Miranda, skrzydłowy Filip Malbasić oraz napastnik Antonio Colak. Brazylijczyk pojawił się w klubie dziesięć dni przed meczem z Zawiszą, Malbasić osiem, a chorwacki napastnik w pierwszym treningu z nowymi kolegami wziął udział trzy dni przed ligowym meczem. Portugalski trener Joaquim Machado jednak uznał, że to wystarczający czas, by nowi zawodnicy zostali rzuceni na głęboką wodę. Jak się szybko okazało, musiał wycofywać się z tych koncepcji. Miranda został wypożyczony do końca sezonu z Sao Paulo FC, a w życiorysie 21-letniego Brazylijczyka widnieją nawet trzy występy w młodzieżówce Canarinhos. Przywitanie z polską ligą było jednak dość okrutne, a młody Brazylijczyk popełniał błąd za błędem. W 33. minucie ten eksperymentalny debiut został więc zakończony, a Miranda opuścił boisko i zastąpił go Mateusz Możdżeń.
I za granicą:
Trener Juergen Klopp tylko się uśmiechnął i pokręcił głową, kiedy jego piłkarze już w 9. sekundzie meczu pozwolili sobie wbić bramkę. Wystarczyły cztery podania gości, by Karim Bellarabi dał Bayerowi prowadzenie. Nie przeszkadzał Łukasz Piszczek, nie przeszkadzali inni obrońcy. Padły rekordy Giovane Elbera, Ulfa Kirstena i Paula Freiera, to najszybszy gol w historii Bundesligi. Z polskim akcentem – asystą Sebastiana Boenischa. – Ta bramka ogromnie wpłynęła na to, co działo się przez pierwsze 25 minut. Za brak koncentracji winę biorę na siebie. Rywal realizował swój plan, my nie mieliśmy go przez długi czas – przyznał Klopp. Trenowanie Borussii nie jest ostatnio zadaniem łatwym. Kontuzjowani są m.in. Marcel Schmelzer, Nuri Sahin i Ilkay Guendogan. Gotowi do gry nie są także Roman Weidenfeller i Neven Subotić. Jakub Błaszczykowski i Mats Hummels dopiero wracają do formy. – Przed przerwą mieliśmy duże problemy, nie radziliśmy sobie z atakami przeciwników. Rozgrywaliśmy piłkę za wolno, a gdy w drugiej połowie przyspieszyliśmy, oni też biegali szybciej – opowiadał Piszczek, który w Superpucharze i Pucharze Niemiec imponował formą (trzy asysty), ale w sobotę – tak jak koledzy z zespołu – miał słabszy dzień. „Ruhr Nachrichten” ocenił go na 5, nieco lepszą notę dał mu „Der Westen” – 4. Drugi gol dla Bayeru padł po prostym błędzie Erika Durma, Bellarabi odebrał mu piłkę, podał do Stefana Kiesslinga, a ten ustalił wynik. Piszczek i Boenisch mają pewne miejsce w swoich drużynach. Tak jak Eugen Polanski w Hoffenheim, który przed spotkaniem z Augsburgiem (2:0) przedłużył umowę do czerwca 2017 roku, i Robert Lewandowski, który w oficjalnym meczu bramki dla Bayernu wciąż nie strzelił, ale w piątek asystował przy trafieniu Arjena Robbena (2:1 z Wolfsburgiem).
GAZETA WYBORCZA
Na łamach Wyborczej najpierw Poligon i Ruch ku Europie.
Zapyziały stadion, milionowe długi, zawodnicy zarabiający pięć tysięcy złotych miesięcznie, a zespół w eliminacjach tej edycji Ligi Europejskiej nie przegrał pięciu meczów. W czwartek w Kijowie Ruch Chorzów mierzy się z Metalistem Charków, co jest dla niego meczem dekady. Faworytem pozostają Ukraińcy. Ruch miał pożegnać się z piłkarską Europą już w II rundzie eliminacji (od niej zaczął rywalizację). Gdy los wskazał mu jako rywala FC Vaduz z Liechtensteinu, beniaminka bogatej ligi szwajcarskiej, bukmacherzy dawali “niebieskim” mniejsze szanse. Ruch nie bez trudu, ale wygrał (3:2 i 0:0). Potem na jego drodze stanął duński Esbjerg fB. – No, teraz to już na pewno Ruch sobie nie poradzi – powtarzali eksperci. Na Śląsku było 0:0, ale nad Morzem Północnym chorzowianie zdołali wywalczyć zwycięski remis (2:2), strzelając bramkę na wagę awansu w piątej minucie doliczonego czasu gry. Od awansu do Ligi Europy Ruch dzieli już tylko jeden rywal – Metalist Charków. Sytuacja się powtarza. Mało kto wierzy w zespół ze Śląska. Przed pierwszym spotkaniem w Gliwicach (stadion Ruchu przy Cichej nie został dopuszczony do europejskich rozgrywek) Seweryn Gancarczyk, były gracz ukraińskiej drużyny, ocenił szanse “niebieskich” na 10 proc. Na boisku chorzowianie wznieśli się jednak na wyżyny, spychając do obrony drużynę wartą 80 milionów euro. Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem, który daje nadzieję, że w najbliższy czwartek – w Kijowie (UEFA nie zgodziła się, by Metalist zorganizował mecz w Charkowie) – dopełni się piłkarski cud. Dla Ruchu to będzie mecz dekady. Działacze “niebieskich” szacują, że na awansie do fazy grupowej LE można zarobić 15-16 milionów złotych. Tyle wynosi roczny budżet “niebieskich”. To ogromna stawka dla jednego z najbiedniejszych klubów ekstraklasy.
Ich sukcesy wynikają z wypracowanych w pocie czoła i wykoncypowanych przez genialnego stratega metod walki z potworami światowego futbolu – z Barçą i Realem nie można po prostu grać w piłkę, żeby z nimi wygrać, trzeba się bić – w ten sposób o Atletico pisze Wojciech Kuczok.
Górnik Zabrze, któremu wieszczono rozpad, bankructwo, śmierć głodową, wszystkie plagi egipskie, którego prezes po analizie finansowych niemożliwości klubu zrezygnował ze swojej funkcji, lideruje ekstraklasie. Ruch Chorzów, którego odwieczne zabiedzenie stało się już znakiem rozpoznawczym, w którym z racji limitów nałożonych przez PZPN nowo kontraktowani piłkarze wiosną mogli zarabiać maksymalnie w okolicach średniej pensji warszawskiej, który rozgrywa mecze na stadionie spełniającym standardy z ubiegłego stulecia – walczy dzielnie w Lidze Europejskiej. Atlético Madryt, nieporównanie biedniejsze od gigantów Primera División, nie poprzestaje na jednorazowym psikusie, jakim było zdetronizowanie Barcelony i Realu w lidze. W superpucharowym dwumeczu wzięło skuteczny rewanż na Realu za finał Ligi Mistrzów i wygląda na to, że mimo sprzedania czołowego strzelca i fantastycznie uzdolnionego bramkarza w nadchodzącym sezonie będzie jeszcze silniejsze. Dysproporcje finansowe między najbogatszymi i ligowym peletonem nigdy w historii nie były tak olbrzymie – zarówno w przypadku piłki polskiej, jak i europejskiej. Może dlatego właśnie nigdy nie mieliśmy tylu powodów, żeby kibicować biedniejszym. Na szczęście napuchnięte budżety futbolowych goliatów nie przekładają się bezpośrednio na serie miażdżących zwycięstw. Magia futbolu i jego piękno właśnie z tego wynikają, że jedni mają pieniądze, a inni potrafią grać w piłkę. Gdyby było inaczej, rozgrywki miałyby sens umiarkowany, tak jak w Bundeslidze, w której Bayern bierze sobie tytuł już zimą (w tym sezonie weźmie sobie jeszcze wcześniej, skoro rywale nie trafiają do pustej bramki z kilkudziesięciu centymetrów, jak nieszczęsny Junior Malanda z Wolfsburga w zdumiewającym kiksie na inaugurację sezonu).
Rafał Stec z kolei o tym, że „żadne pieniądze nie cuchną”. Helsińska Fundacja Praw Człowieka zaapelowała do władz Atlético, by zerwały współpracę ze sponsorującymi ją Azerami.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka zaapelowała do władz Atlético Madryt, by zerwały współpracę ze sponsorującym je reżimem i usunęły z koszulek piłkarzy hasło “Azerbejdżan. Kraina ognia”. Sprowokowały ją aresztowania aktywistów pomagających tamtejszym więźniom politycznym oraz zaangażowanych w pokojowe negocjacje między Azerami i Ormianami w rejonie Górskiego Karabachu, a także postępowania karne przeciw organizacjom pozarządowym wszczęte pod pretekstem walki z praniem brudnych pieniędzy. Nic nowego pod słońcem, prezydent Ilham Alijew generalnie sprzeciwu nie znosi i rządzi coraz bardziej autorytarnie – działacze Fundacji zaproponowali nawet, by koszulkowy slogan rozwinąć do “Kraina ognia, który spala wartości demokratyczne i prawa człowieka” – a futbol służy mu, podobnie jak np. Katarowi, za środek dyplomacji mający międzynarodowo promować Azerbejdżan jako normalne państwo. I rozwija się tamtejsze piłkarstwo natchnione importem niemieckiego know-how dynamicznie. Gdyby losowania zesłały na starcie z nim reprezentację Adama Nawałki, Polacy za faworytów raczej by już nie uchodzili. Ba, Azerbejdżan wyrywa się do organizacji mistrzostw Europy w 2020 roku! Rozczuliła mnie naiwność Helsińskiej Fundacji. Nie zdziwię się, jeśli w Atlético nikt awanturnictwa obrońców praw człowieka nawet nie zauważy. Nie od dziś wiadomo, że darowanemu Azerbejdżanowi nie zagląda się w zęby, wielka europejska piłka nie brzydzi się żadnego szmalu i gdyby powąchać banknot po banknocie, to trzeba by zażądać zlikwidowania niemal całego systemu finansowania najważniejszych rozgrywek. Zapytać o Gazprom, niemilitarną putinowską broń masowego rażenia, karmiący całą UEFA i prężący się jako oficjalny “partner” Ligi Mistrzów. I o mizdrzenie się Barcelony – oczywiście tłusto opłacone – do Bunyodkoru Taszkient, czyli PR-owego wehikułu córki uzbeckiego dyktatora Ismaiła Karimowa, która chciałaby w przyszłości zastąpić ojca panującego w kraju, oskarżanego przez ONZ o systemowe torturowanie przeciwników politycznych. Ta sama Barcelona wpuściła na koszulki Katar, który ani myśli znieść niewolnictwo, a piłce nożnej zafundował także luksusowe wydanie Paris Saint-Germain, przy okazji plądrując – i ratując finansowo – włoską Serie A.
Ostatni większy tekst piłkarski, na który można rzucić okiem, traktuje o Bayernie.
W innych drużynach trudno zobaczyć rywali Bayernu. Schalke zaczęło sezon od porażki w Pucharze Niemiec z trzecioligowym Dynamem Drezno, Bayer wymęczył się w Kopenhadze (3:2) w eliminacjach LM. Wszystko wskazuje na to, że oba zespoły bardziej niż rywalizacją z Bawarczykami zajmą się walką z Borussią o drugie miejsce. Oczywiście zakładając, że Bayern nie pokona się sam. Guardiola przybywał do Monachium jako najlepszy trener świata; tak naprawdę to nie Bayern go zatrudnił, tylko on zdecydował, że będzie pracował na Allianz Arena (kusiły również Chelsea i Manchester City). Stawiał warunki, wszystkie jego życzenia spełniano – rok temu wymusił transfer Thiago Alcântary z Barcelony za 25 mln euro. Teraz mamy przesłanki, by sądzić, że te czasy się skończyły. W książce “Herr Guardiola”, która opowiada o pierwszym roku Hiszpana w Niemczech, hiszpański dziennikarz Marti Perarnau pisze, że 43-letni trener wiele miesięcy temu obwieścił zarządowi, że pod żadnym pozorem nie zgadza się na sprzedaż Toniego Kroosa. Guardiola miał widzieć w 24-letnim pomocniku kluczową postać drużyny. Niemiec czuł się jednak niedoceniany, domagał się podwyżki i latem został sprzedany za 25 mln euro do Realu. Nawiasem mówiąc, jeśli weźmiemy pod uwagę standardy na Santiago Bernabéu, zdobywcy Pucharu Europy kupili gwiazdę w świątecznej promocji. Nie wiadomo, czy sprzedaż Kroosa popsuła relacje Guardioli z szefami, wiadomo, że przynajmniej na początku sezonu drużyna za Niemcem zatęskni. Po kontuzjach Alcântary, Bastiana Schweinsteigera (opuszczą początek sezonu) i Javiego Mart~neza (wróci wiosną) w pomocy zrobiło się pusto, pewnie także dlatego Franz Beckenbauer wpycha do Bayernu niechcianego w Madrycie Samiego Khedirę, a Guardiola zapowiada przynajmniej jeszcze jeden transfer.
SPORT
Sport słusznie docenia dziś Madeja.
Ale w środku, jak co poniedziałek, trzeba się przedzierać przez typowe ligowe sprawozdania. Trafił Kamyk na Kamyka. Tym razem bramkarz Ruchu nie wiedział jak bronić jedenastkę, robił to na wyczucie, bo w internecie nie znalazł w tym temacie żadnych podpowiedzi.
W Lechu praktycznie wszystkie rzuty karne wykonuje Hubert Wołąkiewicz. On nie grał dzisiaj, bo jest kontuzjowany, ale nie mogłem znaleźć w internecie filmików z jedenastkami strzelanymi przez innych zawodników Kolejorza. Trenerzy na odprawie też nie wiedzieli, kto może w niedzielę akurat podchodzić do jedenastek. Musiałem po prostu wyczuć rywala i udało się (…) Mamy w nogach te wszystkie mecze, zarówno ligowe, jak i pucharowe. Chociaż Lech też do niedawna łączył spotkania w ekstraklasie z konfrontacjami w Lidze Europy. Chyba podświadomie się cofnęliśmy i szukaliśmy szans w kontrach.
Lech Poznań włącza się do gry o Eduardsa Višnakovsa.
Wczorajszy mecz Ruchu z Lechem był nie tylko sportową walką pomiędzy obydwoma klubami. Drugie starcie toczy się w zaciszu gabinetów prezesów. Do piątku wydawało się, że przejście Łotysza z Widzewa do Ruchu jest już przesądzone. Napastnik przeszedł w poprzednim tygodniu testy medyczne i ustalił warunki indywidualnego kontraktu. Działacze Niebieskich porozumieli się także z Widzewem w sprawie kwoty transferu. Sprawa miała zostać sfinalizowana, gdy tylko odo Polski wróci właściciel Widzewa Sylwester Cacek. – Ja już jestem dogadany. Miałem inne oferty, ale Ruch był najszybszy. Czekam jedynie na akceptację pana Cacka – mówił nam Łotysz. Tymczasem od piątku do walki o Višnakovas włączył się Lech, który jest bliski straty czołowego napastnika. Łukasz Teodorczyk przechodzi do Dynama Kijów. Poznański klub szuka jego następcy, a że na transferze zarobie kilki milionów euro, to z łatwością przebije działaczy chorzowian. Łotysz przede wszystkim chce grać w ekstraklasie, bo tylko w najwyższej klasie rozgrywkowej może znów się pokazać, tak aby latem spróbować transferu do zagranicznego klubu. Decydujący głos w kwestii odejścia napastnika ma więc Cacek, który wczoraj pojawił się na trybunach chorzowskiego stadionu. Po meczu miało dojść do rozmów pomiędzy właścicielem Widzewa, a przedstawicielami Ruchu. Ostateczna odpowiedź ma zapaść dziś lub jutro.
Dalej kawałek o tym, że Błażej Augustyn przez kontuzję stracił szansę na powołanie do reprezentacji. Adam Nawałka przyznał, że bardzo poważnie brał go pod uwagę. W Zabrzu najlepszy na boisku był jednak Łukasz Madej, którego – przypominamy – selekcjoner już raz na zgrupowanie zabrał.
A propos, może fragment pomeczowej rozmowy z nim:
Pamięta pan, kiedy strzelił ostatni raz dwa gole w meczu?
– W 2004 r.oku. Grałem w Lech i strzeliłem dwa gole… Górnikowi Łęczna. Nigdy nie byłem bramkostrzelnym zawodnikiem. Starałem się raczej wypracowywać sytuacje kolegom. Zawsze mówiłem, że jeśli będę grał bliżej bramki rywali, to będę strzelał więcej goli. Dlatego obecne ustawienie mi odpowiada. Zresztą… Odpowiada wszystkim. To jest system gry dla doświadczonych i ogranych piłkarzy, a Górnik takich ma. Bardziej ofensywnie ustawiają mnie w tym sezonie trenerzy i chyba wszyscy są zadowoleni. Ja na pewno.
Ostatnio na kontach zawodników pojawiły się pieniądze. Atmosfera w szatni w środę – przed wypłatą – różniła się tej czwartkowej, już z pensją na koncie?
– Na razie wpłynęła jedna pensja, ale ważne, że obietnica została dotrzymana. Mamy zapewnienie z miasta, że pensje będą płacone na bieżąco i pomalutku także zaległości. Słyszę głosy o nowych sponsorach i inwestorach w Zabrzu. Skoro za miedzą takie umowy podpisują, to myślę, że ktoś trafi także do takiej firmy, jaką jest Górnik. Ten klub na pewno na to zasługuje. My na boisku robimy to, co do nas należy. Jeżeli pomoże to w znalezieniu dla klubu inwestora, to dobrze.
SUPER EXPRESS
Superak jak zwykle zadziwia swoją pomysłowością. Dziś apeluje: Boenisch do kadry!
Piłkarze Bayeru Leverkusen w sobotę byli szybsi od samego Usaina Bolta. Jamajczyk przebiegł w Warszawie 100 metrów w 9,98, a piłkarze Bayeru w meczu z Borussią w Dortmundzie (2:0) przeprowadzili akcję i strzelili gola w 9 sekund! Po pierwszym gwizdku piłkę rozegrali Hakan Calhanoglu i Sebastian Boenisch, a Karim Bellarabi (24 l.) strzałem prawą nogą umieścił ją w siatce. To rekord w historii Bundesligi, bo wcześniej gole padały po 11 sekundach. Przez 90 minut przebiegł dystans 11,6 km (więcej zaliczyli tylko Castro i Bellarabi), a dziennik “Bild” wystawił reprezentantowi Polski wysoką ocenę – 2 (w skali 1-6). Bayer przez cały czas kontrolował przebieg wydarzeń w Dortmundzie i dobił rywala w doliczonym czasie gry, po golu Stefana Kiesslinga. W Borussii pełne 90 minut rozegrał Łukasz Piszczek. Dobrej formy Boenischa nie dostrzega selekcjoner Adam Nawałka, który wprawdzie obserwował niedawno piłkarza Bayeru, ale w meczu Pucharu Niemiec ze słabą VI-ligową Alemanią Waldalgesheim, w którym zagrał tylko 20 minut. Szkoda, że Nawałka nie pofatygował się do Dortmundu, gdzie Boenisch walczył na boisku z bardziej wymagającymi rywalami. Ale selekcjoner będzie miał taką możliwość już w środę, gdy “Aptekarze” w rewanżowym meczu o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów zagrają u siebie z FC Kopenhaga (w pierwszym meczu wygrali 3:2).
Kameruńczyk zginął na boisku.
W meczu 2. kolejki ligi algierskiej doszło do tragicznego w skutkach zdarzenia. Kameruńczyk Albert Ebosse został trafiony z trybun kamieniem w głowę. Pomimo interwencji służb medycznych zmarł na miejscu. Niestety, jeden z kamieni trafił Ebosse prosto w głowę. Natychmiast interweniowały służby medyczne, jednak piłkarza nie udało się uratować. Minister spraw wewnętrzynch Algierii oraz władze klubu zapowiedziały, że zrobią wszystko co w ich mocy, aby odnaleźć sprawcę i odpowiednio go ukarać. W poniedziałek ma się odbyć specjalne zebranie zarządu ligi algierskiej, na którym będzie omawiana kwestia podniesienia bezpieczeństwa na stadionach. Kameruńczyk Ebosse trafił do JS Kabylie w ubiegłym sezonie. Strzelił 17 goli i zdobył tytuł króla strzelców ligi algierskiej. Z drużyną doszedł także do finału krajowego pucharu i sięgnął po wicemistrzostwo.
Marek Saganowski dołączył do “Klubu 100”. Zaraz po meczu ogłosił dziennikarzom, że pewnie pójdzie z żoną na jakąś kolację, POŚWIĘTUJĄ SPOKOJNIE. No cóż… 🙂
– Fajnie, że jestem w tym “Klubie 100”, bo z meczu na mecz mogłoby być coraz bardziej nerwowo. Wszędzie, gdzie się ostatnio pojawiałem, słyszałem o tej “setce” i teraz liczę na to, że będę miał trochę więcej spokoju – powiedział po meczu z Koroną Kielce (2:0). Napastnik Legii Warszawa wyjawił też w jaki sposób świętować będzie swoje osiągnięcie. – Myślę, że pojedziemy z żoną na jakąś kolację, poświętujemy spokojnie – wyjawił. W swojej karierze Saganowski nigdy nie zdobył tytułu króla strzelców. – Jeśli miałbym kiedyś zostać tym królem strzelców, to nim zostanę, jeśli tak się jednak nie stanie, to trudno – odniósł się do tego faktu. W polskiej Ekstraklasie doświadczony napastnik strzelał gole dla ŁKS-u Łódź (36), Odry Wodzisław (2), Orlenu Płock (4) i Legii Warszawa (58).
Jaką rolę przy transferze Teodorczyka odegrał Listkiewicz? To ciekawe.
Słyszeliśmy, że Grigorij Surkis prosił pana o zdanie…
– To prawda. Z Surkisem łączy mnie długoletnia przyjaźń, znamy się od 2002 roku. Znam nawet jego rodziców, oboje są już dobrze po dziewięćdziesiątce. Surkis często do mnie dzwoni, zawsze wysyła życzenia urodzinowe, więc nie zdziwiłem się, kiedy odezwał się w sprawie Teodorczyka.
Jak wypada porównanie Dynama z polskimi klubami?
– To inna półka niż Lech czy nawet Legia. Słynny ośrodek Dynama, Kończa Zaspa, może już niemłody, ale wciąż jest rewelacyjny – nawet zachodnie kluby przyjeżdżały tam na zgrupowanie. Są tam na przykład urządzenia wytwarzające warunki jak na wysokości 1 tys. m, co służy szybszemu leczeniu kontuzji, jest też kabina używana przez kosmonautów.
Ukraina jest pogrążona w konflikcie. I stąd wątpliwości Teodorczyka co do tego, czy warto…
– Sam Surkis kilka dni temu mówił mi, że skoro jest wojna, to piłka musi zejść na drugi plan. Ale tam wciąż pozostali świetni piłkarze i przyjeżdżają nowi. Poza tym Kijów jest piękny, bogaty i bezpieczny. A przecież Teodorczyk nie dorastał w Paryżu, a Żurominie. Zatem na jego miejscu nie wahałbym się ani chwili. Idzie do klubu, który w ostatnich 20 latach grał częściej w pucharach niż wszystkie nasze zespoły razem wzięte.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka Przeglądu prezentuje się następująco:
Legia – Korona 2:0 egzaminem dojrzałości dla juniorów.
Jakub Kosecki na przedzie, z opaską kapitana Legii, pierwszy raz, odkąd w niej jest. Jakże znamienny to obrazek. Ten najniższy w zespole Henninga Berga prowadzi pozostałe dzieci do boju. Norweg poszedł na całość, wymienił całą jedenastkę, posłał do walki o ligowe punkty zawodników, którzy na co dzień grają w trzecioligowych rezerwach, wspartych kilkoma rutyniarzami. Średnia wieku legionistów wynosiła 23 lata. I dali radę, a dodatkowo Marek Saganowski strzelił swojego 100. gola w ekstraklasie. Bergowi w sukurs przyszedł kalendarz rozgrywek. Gdyby legioniści mieli grać z silniejszym zespołem od Korony, raczej nie zdecydowałby się na takie szaleństwo. 16-letni Krystian Bielik, jeszcze junior, na boku rok młodszy Adam Ryczkowski, na stoperze Mateusz Wieteska. Wszyscy zdolni, dobrze rokujący, ale przecież trudno od nich wymagać, by nagle ciągnęli zespół mistrza Polski. A oni zdali egzamin. Bielik może trochę gubił się bez piłki, ale jak miał ją przy nodze, to można było mu tylko bić brawo. Patrząc jak ją rozgrywa, od razu przypominał się Tomasz Jodłowiec. To właśnie jego ma zastąpić w stołecznym zespole. Oczywiście nie od razu, ale z czasem. Filigranowy Ryczkowski imponował rajdami na skrzydle. Czasami brakowało mu nieco precyzji, siły, ale zaangażowania, chęci i walki, powinien zazdrościć mu każdy z zawodników Korony Kielce. Wieteska, za wyjątkiem jednego błędu, po którym goście powinni strzelić gola, grał bardzo dojrzale. Wyprzedzał, nie było widać po nim braku doświadczenia. To było spotkanie paradoksów. Kielczanie powinni je rozstrzygnąć w pierwszej połowie, bo sytuacji do zdobycia bramki im nie brakowało. Marnowali je seryjnie, nawet te z kategorii nie do zmarnowania. Takim rutyniarzom, nawet bez formy, po prostu nie przystoi. Konrad Jałocha, jeden z bohaterów spotkania. Dwa metry wzrostu, a piłka fruwała mu nad głową. Zamiast łapać strzały, odbijał je przed siebie, jeden przeleciał po nim…
„Sagan”, inaczej niż w SE, przyznaje uczciwie, że może wypić setkę.
Robert Błoński: Bardziej ulga czy radość?
– Zdecydowanie radość, teraz będzie wokół mnie spokojnie. 99 gola strzeliłem z Łęczną, na setnego czekałem trzy mecze czekałem na setnego gola czyli niedługo. Ale gdzie nie poszedłem, wszyscy się pytali gdzie ta setka, gdzie ta setka. Skoro już pękła, to teraz mogę się napić setkę. Im dłużej bym nie trafiał, byłoby nerwowo. Fajnie, że stało się to dzisiaj. I wcale nie chodzi o to, że wszedłem po przerwie i że trafiłem po raz setny. Prowadząc 2:0 zaczęliśmy grać spokojniej, kontrolowaliśmy spotkanie.
Trener Henning Berg wystawił młodzież.
– Ci, którzy dzisiaj zagrali, mieliby miejsce w większości klubów ligowych. Każdy dostaje szanse, rotacja nie wpływa źle na zespół, każdy gra, każdy jest zadowolony. Dziś dobrze, spokojnie zagrał 16-letni Krystian Bielik. To materiał na dobrego piłkarza. Dopóki sam się nie zepsuje albo ktoś go nie popsuje. Dla młodych chłopaków ważne są pierwsze dotknięcia piłki, żeby dobrze wejść w meczowy rytm. Strata czy dwie powoduje nerwowość. Ja też kiedyś wchodziłem do szatni ŁKS-u, gdzie siedzieli starsi piłkarze. Też się zastanawiałem, jak oni są w stanie jeszcze się ruszać. Fizycznie nie odstaję, czutka do strzelania bramek jest, więc spokojnie mogę grać dalej.
Piłkarze Ruchu myślami byli w Kijowie, a nie przy meczu z Lechem. Podobnie zresztą jak Łukasz Teodorczyk, który leci dziś zamknąć sprawę transferu do Dynama Kijów.
Polski napastnik wraz ze swoim menedżerem Marcinem Kubackim miał już w niedzielę zameldować się w stolicy Ukrainy, gdzie piłkarz ma przejść testy medyczne przed podpisaniem trzyletniego kontraktu z Dynamo Kijów. Podróż ze względów formalnych opóźniła się jednak o 24 godziny. Te badania to ostatni szczegół przed sfinalizowaniem transferu, który pozwoli zarobić Lechowi Poznań aż 4 mln euro. Choć trzeba dodać, że w tym wliczone są również bonusy, które Kolejorz zarobi w zależności od tego, jak Łukasz Teodorczyk będzie się spisywał w nowym zespole. Trudno raczej spodziewać się tego, żeby na ostatniej prostej doszło do jakiegoś nagłego zwrotu i anulowania transakcji. Zwłaszcza, że nawet poznański klub, którzy zwykle niemal do ostatniej chwili trzyma w tajemnicy negocjacje transferowe, potwierdził porozumienie z Dynamo i fakt wyjazdu 23-letniego gracza do Kijowa. Również Dynamo nie owija już w bawełnę. – Teodorczyk? To nie są plotki – jasno stawia sprawę trener Serhij Rebrow, pytany przez ukraińskich dziennikarzy w sobotę o polskiego napastnika. Były świetny piłkarz ukraiński, który od kwietnia prowadzi drużynę, od początku sezonu stawia w ataku na 25-letniego Artema Krawecia, który był wcześniej na wypożyczeniu w Arsenale Kijów. Spisuje się nieźle, ale klub chcący odzyskać mistrzostwo kraju musi mieć większe pole manewru. Dlatego kilkanaście dni temu Rebrow poprosił prezesa Ihora Surkisa o wzmocnienia w ataku. I szefostwo natychmiast przystąpiło do działania…
Później trochę ligowej drobnicy i Sebastian Mila, który opowiada jak musiał zrzucić 10 kilo. – Pracowałem z panią dietetyk z klubu. Wysyłała mi menu na każdy tydzień – mówi. Lubimy Sebka i szanujemy, ale jeśli czynny piłkarz w ekstraklasie musiał zrzucić dychę, to jest to niepoważne.
To chwila na plotki – ile kilogramów pan zrzucił?
– Dziesięć. Pracowałem z panią dietetyk z klubu. Wysyłała mi menu na każdy tydzień. W każdym tygodniu miałem nowe i nadal stosuję się do zaleceń. W ogóle diety, właściwe odżywianie zainteresowało mnie. Przyznam jednak, że pierwsze trzy, cztery tygodnie były bardzo trudne. Moja narzeczona Ula całymi dniami siedziała w kuchni. Od rana do wieczora, bo jadłem sześć posiłków dziennie. A że mamy córeczkę, która nie jadła tego, co ja, to Ula i dla niej szykowała jedzenie. No, a przecież poza jedzeniem też jest życie. Łatwo nie było. Ale teraz wszyscy cieszymy się, że efekt jest taki jak trzeba. Tata może zasuwać na boisku.
Kibice w Białymstoku dali się panu we znaki? Gwizdy, wyzwiska Chyba z tego powodu, że był pan najlepszy na boisku.
– Mam nadzieję! Zdążyłem się przyzwyczaić do takiego traktowania, właściwie towarzyszy mi na każdym stadionie. Nie było to dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem. Nie sprawia mi to większej przykrości. Wie pan, mimo tego, że mam duże uszy, mało słyszę (śmiech). Jestem za bardzo skoncentrowany na meczu, by słyszeć kibica. A wykrzykiwanie to jego prawo.
Karny, którego pan wykorzystał, był bardzo efektowny.
– Tak chciałem. Miało być wysoko. Może wpadła ciut za wysoko, ale po strzale wiedziałem, że jak ma się odbić od poprzeczki to i tak wpadnie. Serce mi nie zadrżało.
Co jeszcze dziś w PS?
Kurczak dodaje siłę – to jakaś głupotka o Michale Maku, który tak jak Mila ma swojego dietetyka, je dużo makaronu i kurczaka, i w nogach jest dynamit. Dalej trochę spekulacji o tym czy Angel Perez Garcia dostał od władz Piasta ultimatum, a także materiał o Jakubie Szumskim. Zarezerwowanym. Podstawowy bramkarz młodzieżówki gra obecnie zaledwie w 3-ligowych rezerwach.
– Nie jest to komfortowa sytuacja, kiedy nasz podstawowy bramkarz grywa wyłącznie w trzeciej lidze – przyznaje trener młodzieżówki Marcin Dorna. Odpowiedzialny za szkolenie golkiperów w narodowej drużynie Józef Młynarczyk wyraża się bardziej dosadnie. – To dziwne, że dla Kuby nie ma miejsca w ekstraklasowej drużynie. Rozumiem, gdyby przegrywał rywalizację z klasowym, znanym bramkarzem. Ale w Piaście przecież broni 35-letni Hiszpan, który formą nie zachwyca. I to mi się po prostu nie podoba – mówi legendarny polski bramkarz. – Moja ocena umiejętności Szumskiego jest absolutnie pozytywna. Jestem przekonany, że swoimi umiejętnościami zasługuje na grę w drużynie na poziomie ekstraklasy – dodaje selekcjoner młodych biało-czerwonych. – Jakub w tym momencie znajduje się w dobrej dyspozycji fizycznej. Można ją porównać do tej, którą prezentują zarówno Jakub Szmatuła jak i Alberto Cifuentes. Cała trójka bramkarzy trenuje bardzo ciężko, możemy liczyć na każdego z nich – dyplomatycznie tłumaczy Mateusz Smuda, trener bramkarzy Piasta. Ale to oczywiście nie on, lecz Angel Perez Garcia decyduje, kto będzie bronił. O Szumskim najwyraźniej nie ma dobrego zdania, bo regularnie stawia na swojego rodaka. Mateusz Smuda usiłuje uzasadnić jego decyzję. – Alberto jest najbardziej doświadczony, a to z pewnością bardzo duży atut. Chcemy, by Jakub miał jak najlepsze warunki, które pozwolą mu przygotować się do występów w meczach reprezentacji. W momencie, gdy nie broni w pierwszej drużynie, to występuje w drugim zespole – przypomina asystent Hiszpana.