Reklama

Stawowy opowiada o mailach od Filipiaka, jaki wystawić skład

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

21 lipca 2014, 11:20 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Przez pół sezonu miałem spokój, ale potem się zaczęło. Tak, zdarzało się, że chciał ingerować w skład. Np. potrafił sobie zażyczyć, bym nie wystawiał danego zawodnika. Nie mogłem się na to zgodzić. To ja ustalam skład i tylko ja biorę za niego odpowiedzialność. Jak wyglądałbym w oczach piłkarzy, gdybym na to przystał? (…) Mówił, że Stawowy nie słucha, że jest „niereformowalny”. Kar lub sankcji nie było. Ale nawet jakby były… nigdy nie posłucham kogoś, kto przyniesie mi kartkę z wyjściową jedenastką albo będzie straszył konsekwencjami – opowiada o współpracy z Januszem Filipiakiem trener Stawowy. Dzisiejszy wywiad w „GW” to najlepszy materiał w polskiej prasie, a przecież jest jeszcze kilka ciekawych o Bergu, Krychowiaku, no i rzyg na krajowy futbol Jerzego Dudka.

Stawowy opowiada o mailach od Filipiaka, jaki wystawić skład

FAKT

Główna informacja to transfer Krychowiaka.

Sevilla nareszcie osiągnęła porozumienie z francuskim Stade Reims. Grzegorz Krychowiak (24 l.) podpisze dzisiaj czteroletni kontrakt z andaluzyjskim klubem. Ma zarabiać 900 tysięcy euro (ok. 4 mln zł) rocznie. (…) – Drużyna potrzebuje takiego gracza jak Krychowiak. Kibice, jak i cały sztab czekali z niecierpliwością na dopięcie jego przenosin. Obserwowali go od dwóch lat, zbierał bardzo dobre opinie, więc nadzieje wobec niego mogą być dość wygórowane – mówił nam Rafael Almansa, dziennikarz radia COPE Sevilla i stacji telewizyjnej Cuatro. Przed „Krychą” spora szansa wobec niewielu konkurentów, ale zarazem duże wyzwanie. Do niedawna walczył jeszcze w klubie ze środka tabeli Ligue 1, a teraz przyjdzie mu stanąć do rywalizacji o najwyższe cele. Przecież już 12 sierpnia okazja na pierwsze prestiżowe trofeum. Na Cardiff City Stadium Sevilla zmierzy się z Realem Madryt o Superpuchar Europy, być może z Polakiem w pierwszym składzie.

Image and video hosting by TinyPic

Reklama

Bardzo ostry w swoich sądach jest dziś Jerzy Dudek. Ale trudno nie przyznać mu racji – spójrzcie.

Polska piłka to jedna wielka ułuda. Kiedy gramy między sobą, czy to w lidze czy w Pucharze Polski, wszystko wygląda pięknie. Legia ogrywa kogoś trzema golami i ludzie krzyczą: „Są najlepsi! Zdominują polską piłkę! Awansują do Ligi Mistrzów!”. A później na Łazienkowską przyjeżdżają półamatorzy z Irlandii albo Estończycy, zarabiający po trzy tysiące złotych miesięcznie podejmują u siebie Lecha Poznań. I czar pryska. Ledwo remisujemy lub przegrywamy. W tym pierwszym meczu fajnie było widać, jak piłkarze St Patrick’s w pierwszych minutach podchodzą do Legii z respektem, a później, widząc jej rażącą słabość, pozwalają sobie na coraz więcej. Strzelają gole, stwarzają kolejne okazje. Przecież do przerwy mogło być nawet 0:3! Gdy oglądałem ten mecz, przypomniały mi się młode lata. W juniorach broniłem w starych rękawicach kopalnianych, które dostałem od ojca, bo klub w tych kwestiach nie pomagał, a rodziny na nic lepszego nie było stać. Wychodziliśmy na mecz z Górnikiem Zabrze, a tam wszyscy w nowoczesnych strojach i ich bramkarz miał takie lśniące rękawice, od których nie mogłem oderwać wzroku. W pierwszej chwili pomyślałem, że skoro oni tak wyglądają, to my nie będziemy mieć szans, ale jak zaczął się mecz, okazało się, że ten świetnie wyposażony gość broni gorzej ode mnie. W piłce opakowanie jest ułudą, a liczą się umiejętności, z którymi w Polsce jest coraz gorzej. My nie jesteśmy prawdziwymi piłkarzami. Jesteśmy za nich przebrani.

To jeszcze rzut oka na to, co w polskiej lidze. Ale cytować tych tekstów nie zamierzamy.

Image and video hosting by TinyPic

RZECZPOSPOLITA

Odzwyczailiśmy się od tego, że w Rzepie czasem mamy piłkarską biedę. Mundial został obsłużony perfekcyjnie, a powrót do rzeczywistości jest dość brutalny. Dziś tylko jeden tekst – poligowy.

Reklama

Mistrz Polski zaczął sezon od porażki z Bełchatowem. To już trzeci mecz w Warszawie bez zwycięstwa. Po wpadce z St. Patrick’s Athletic (1:1) w eliminacjach Ligi Mistrzów prezes Bogusław Leśnodorski napisał na Twitterze, że „gorzej być nie może!!!”. Przegrana z wracającym po roku do ekstraklasy PGE GKS Bełchatów (0:1) komentarza nie wymagała, wystarczyło jedno słowo: „Przepraszam”. Może i Legia ma najsilniejszą kadrę w Polsce, ale nie tworzy drużyny. Gra wolno, bez pomysłu. Aż strach pomyśleć, jak skończy się ewentualna rywalizacja z Celtikiem Glasgow, jeśli w środę zespół z Warszawy zwycięży jednak w Dublinie (albo zremisuje przynajmniej 2:2) i awansuje do trzeciej rundy. W Irlandii na boisko znów ma wyjść pierwsza jedenastka. W sobotę Henning Berg dał odpocząć Miroslavowi Radoviciowi, Michałowi Żyro i Tomaszowi Brzyskiemu. Do składu wrócił Władimer Dwaliszwili, w ekstraklasie zadebiutowali 17-letni Mateusz Wieteska i Adam Ryczkowski. Eksperymenty efektów nie przyniosły, tak jak w Superpucharze Polski (2:3 z Zawiszą). Legia przez 90 minut oddała tylko jeden celny strzał (Dwaliszwili), ale według trenera stworzyła więcej sytuacji, zabrakło tylko skuteczności. – Odpowiedzialność za ten wynik biorę na siebie. Na pewno musimy coś zmienić, może powinniśmy grać prościej. Dziennikarze lubią mówią o kryzysach, ale takiego w Legii nie ma – przekonuje Berg. – Przed nami jeszcze 36 meczów w lidze. Pamiętamy, z jak wielką przewagą zdobyliśmy mistrzostwo w ubiegłym sezonie, więc po jednej porażce nie zamierzamy płakać.

GAZETA WYBORCZA

Zaczynamy od Wojciecha Kuczoka, którego czyta się bardzo przyjemnie.

To był obscenariusz – rzekł do mnie po meczu Ruch – Vaduz Grzegorz Kapica, król strzelców ekstraklasy z czasów, gdy polski futbol był światową potęgą. Skauting w klubie, który z żalem rozstaje się z każdą złotówką, jest funkcją niezwykle odpowiedzialną, przeto ukoił mnie ten komentarz – rekrutowaniem zdolnych i tanich kopaczy zajmuje się w Chorzowie człowiek, który nie tylko czyta prasę sportową. Kapica trafił w okienko, bo niby niebiescy wygrali mecz międzynarodowy, w dodatku jako jedyny polski pucharowicz wydziobali nam punkty do rankingu UEFA, ale przesadnie się radować z tego obrotu rzeczy jakoś nie uchodzi, zważywszy na to, komu daliśmy łupnia. Jeśli uznać miodowy miesiąc mundialu za dawkę wyrafinowanej estetycznie futbolowej erotyki, polskie kluby oferują nam piłkarską pornografię. Chodzi nie tylko o to, że gwiazdy światowego futbolu piłkę pieszczą, kombinacje podań przy ataku pozycyjnym traktują jako grę wstępną przed ekstazą celnego strzału, nasi gracze zaś uprawiają hardcorową młóckę, o której wstyd pisać – akurat na boisku w Gliwicach Marek Zieńczuk rąbnął takiego gola, że na mundialu tylko James Rodr~guez mógłby z nim konkurować. Bezwstydnie kiepska jest Legia, nieprzyzwoicie słaby jest Lech – bo w tych klubach za fuszerkę płaci się krocie; w Ruchu nikt nie ma prawa wybrzydzać, bo właściwie w każdym meczu ligowym i pucharowym chorzowianie mierzą się z ekipami o większych budżetach. Problem dotyczy raczej stanu ducha kibiców, którzy z zapałem dopingowali swoich pupili w zażartym boju ze zdobywcą pucharu z księstwa Liechtenstein. Zwłaszcza takich jak ja, którzy pamiętają jeszcze czasy, kiedy zażarte boje na Śląsku toczono z Realem, Barceloną, Bayernem tudzież Juventusem. Pamiętają, bo na tych meczach bywali, przy kilkudziesięciotysięcznej widowni emocjonowali się widowiskami, w których grano o awans, a nie o uniknięcie kompromitacji.

Image and video hosting by TinyPic

„Taka pada wioska Galów?”. Nad tym, co dzieje się w Legii, pochyla się Przemysław Zych.

W Legii wszystko stanęło na głowie. Po sobotniej porażce z Bełchatowem jako pierwszy z szatni do dziennikarzy wyszedł 17-letni debiutant Adam Ryczkowski. Czołowi piłkarze Legii grają tak, jakby cofnęli się w rozwoju, więc niektórzy wolą wychodzić ze stadionu tylnym wyjściem. Podejrzanie zachowuje się też trener Henning Berg, który już po jednym w miarę poważnym meczu nowego sezonu dał odpocząć najlepszym graczom. W sobotę wystawił rezerwy, w tym dwóch chłopców z rocznika 1997. Żeby spotęgować chaos, już w przerwie przeprowadził trzy zmiany. Prezes Bogusław Leśnodorski, zwykle czupurny, po fatalnej grze pokornie pochylił głowę: „Przepraszam ” – napisał na Twitterze jeszcze na stadionie. A najbardziej medialny piłkarz Legii, obrońca Jakub Rzeźniczak, nie wytrzymał ataków sfrustrowanych fanów i zawiesił starannie prowadzone konta na wszystkich portalach społecznościowych. Tych fanów wciąż ubywa na stadionie, na meczu z Bełchatowem zjawiło się ich 8,7 tys. – najmniej, odkąd ponad trzy lata temu otwarto wszystkie trybuny nowego stadionu. Legię dopadł zupełnie nieoczekiwany kryzys. Wszyscy zachowują się tak, jakby Legia już przerżnęła sezon. Łazienkowską opanował grobowy nastrój. Nie tyle przez porażki w rezerwowym składzie: w meczu o Superpuchar z Zawiszą (2:3) i w sobotę na starcie ligi z Bełchatowem (0:1), ile przez przeklęty remis 1:1 z Saint Patrick’s Athletic w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów na własnym stadionie. To on zachwiał samooceną piłkarzy. Stracił też już wizerunek Legii jako klubu z europejskimi ambicjami – słowacki pomocnik Róbert Mak obejrzał na stadionie popis Legii przeciw Irlandczykom i czmychnął z Warszawy przed podpisaniem kontraktu. Dlatego środowy rewanż w Dublinie urasta nie tylko do rangi najważniejszego w sezonie. Legia w ostatnim okresie jawiła się jak jedyna wysepka, która nie znalazła się pod wodą. Miała być wioską Galów z przygód o Asteriksie niedającą się podbić Rzymianom.

Image and video hosting by TinyPic

Dalej mamy wywiad z Wojciechem Stawowym, który opowiada, jak Filipiak próbował ustalać mu skład.

Zainteresowało mnie, co pan mówił o ingerowaniu w skład…
– Najpierw chcę jasno zaznaczyć: jeśli chodzi o wiceprezesa Jakuba Tabisza, nigdy żadnych nacisków nie było. Mało tego. Był wręcz jedyną osobą, która mi w klubie pomagała. A wcześniej walczył o moje zatrudnienie. Mówił: „Trenerze, niech pan się postara, bo jak coś nie wyjdzie, to będę miał problemy”. Nie wiem, czy właśnie nie wyrządziłem mu szkody, ale widziałem, ile troski było w jego wypowiedziach.
A jeśli chodzi o profesora Filipiaka… Przez pół sezonu miałem spokój, ale potem się zaczęło. Tak, zdarzało się, że chciał ingerować w skład. Np. potrafił sobie zażyczyć, bym nie wystawiał danego zawodnika. Nie mogłem się na to zgodzić. To ja ustalam skład i tylko ja biorę za niego odpowiedzialność. Jak wyglądałbym w oczach piłkarzy, gdybym na to przystał?

Profesor wydzwaniał przed meczem?
– Raczej wysyłał maile, a kiedy przyjeżdżał do klubu, mówił mi wprost, kogo chciałby zobaczyć na boisku.

I jeśli nie zobaczył...
-…to mówił, że Stawowy nie słucha, że jest „niereformowalny”. Kar lub sankcji nie było. Ale nawet jakby były… nigdy nie posłucham kogoś, kto przyniesie mi kartkę z wyjściową jedenastką albo będzie straszył konsekwencjami.

Nie mamy wątpliwości, że jest to wywiad dnia w dzisiejszej prasie. Must-read.

SUPER EXPRESS

W SE cała strona relacji ligowych i jakieś kulisy:
– Śląsk zaczął od dobrego Ruchu
– Probierz udawał Niemca
– Vojownik razy trzy
– W środę Berga może już nie być

Image and video hosting by TinyPic

To co z tym Bergiem?

– Biorę za to, co się stało, pełną odpowiedzialność. Nie spodziewałem się, że nawet w takim składzie zagramy tak słabo – mówił po kolejnej wpadce Legii Warszawa trener Henning Berg (45 l.). Jego drużyna obronę tytułu rozpoczęła od kompromitującej porażki z GKS Bełchatów 0:1. Jeżeli w środę mistrzowie Polski nie wywalczą w Irlandii awansu w eliminacjach LM, głowa Norwega poleci. „Co wy robicie?! Wy naszą Legię hańbicie!” – wrzeszczeli wściekli kibice po ostatnim gwizdku. Sezon jeszcze się na dobre nie rozpoczął, a mistrzowie Polski zdążyli już w fatalnym stylu przegrać mecz o Superpuchar (2:3 z Zawiszą), zbłaźnić się w eliminacjach do Ligi Mistrzów (1:1 z St. Patrick’s), a teraz dali się ograć w lidze beniaminkowi. Prezes Bogusław Leśnodorski po środowej wpadce z Irlandczykami napisał na Twitterze: „Gorzej być nie może!!!”. Po sobotniej błazenadzie ograniczył się do jednego słowa: „Przepraszam…” W starciu z Bełchatowem Berg wystawił rezerwowy skład, m.in. 17-letnich Wieteskę i Ryczkowskiego. – W środę mecz w Irlandii, a każde statystyki na świecie pokazują, że jeżeli grasz dwa razy w tygodniu, wpływa to na jakość – tłumaczył swoją decyzję Norweg. – Nie chciałem, żeby moi piłkarze byli zmęczeni, bo nie zagraliby potem na 100 procent możliwości. Wystawiłem zmienników, ale myślałem, że w tej drużynie jest i tak wystarczająco dużo doświadczenia i jakości, żeby z GKS-em wygrać. Nie było zwłaszcza jakości. Legia zagrała beznadziejnie. – Martwi mnie bardzo słaba gra, ale wynik już mniej. Przegraliśmy przecież 1 mecz, a zostało ich jeszcze 36 – bronił się Berg. Jeżeli Legia nie poradzi sobie w środę z St. Patrick’s, to Norweg, który zatrudniony został głównie z myślą o sukcesach w europejskich pucharach, nie będzie miał żadnych argumentów na swoją obronę.

Image and video hosting by TinyPic

A Krychowiak zagra w Sevilli, ale tego dowiedzieliśmy się przecież w weekend. Sam tekst mało odkrywczy.

Dla reprezentanta Polski to duży awans sportowy, bo Sevilla to triumfator ostatniej edycji Ligi Europejskiej. W poprzednim sezonie La Liga nowy klub „Krychy” zajął 5. miejsce. Przed nowymi rozgrywkami przebudowywana jest w Sevilli zwłaszcza linia pomocy. Do Barcelony odszedł Chorwat Ivan Rakitić, ale Krychowiak ma zastąpić Kameruńczyka Stephane’a M’Bię, któremu skończyło się wypożyczenie z QPR. Hiszpańskie media podkreślają nie tylko walory piłkarskie Krychowiaka (63 mecze i 8 goli dla Reims w dwóch ostatnich sezonach), ale i atrakcyjność jego narzeczonej, Francuzki Celii Jaunat, ciesząc się, że na trybunach stadionu Sevilli pojawi się nowa piękność. Płaczą z kolei Francuzi. „Miss Stade de Reims opuszcza nasz klub” – napisał jeden z francuskich internautów. Krychowiak będzie pierwszym Polakiem w historii Sevilli (choć spotka tam pochodzącego z Polski Piotra Trochowskiego). Z kolei w lokalnym rywalu, Betisie, gra inny reprezentant Polski – Damien Perquis. „Krycha” nie pozna jednak w najbliższym sezonie smaku derbów Sevilli, bo Betis spadł do Segunda Division.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Zaglądamy jeszcze do PS, gdzie na okładce wita nas Majka – król Alp. Poszukajmy futbolu.

Image and video hosting by TinyPic

Ale tekstów o Legii cytować więcej nie zamierzamy, I tak w tej prasówce poświęciliśmy jej wiele miejsca. Zerknijmy więc może chociaż na artykuł po wygranej Lecha.

Gliwiczanie to wręcz wymarzony rywal dla Kolejorza. I to nawet, kiedy ten gra w mocno rezerwowym składzie. Oba zespoły rozegrały przy Bułgarskiej do tej pory cztery mecze w ekstraklasie. Bilans? Cztery wygrane Kolejorza, w tym aż trzy po 4:0, a bilans bramkowy to 13:0! Piast pozwala na szybkie wymazywanie poznaniakom wpadek – na wiosnę odegrali się na gliwiczanach za pogrom 1:5 w Szczecinie przeciwko Pogoni, a wczoraj podbudowali się przed rewanżem z Kalju Nomme po porażce z Estończykami 0:1. Efektownym triumfem lechici podkreślili klubowy jubileusz. Rozegrali bowiem mecz numer 1500 w ekstraklasie. Okrasili go również pozycją lidera. – Choć to początek rozgrywek, to dla nas ważna sprawa. Bo w dwóch poprzednich sezonach słabiej startowaliśmy i Legia od razu nam uciekała. Teraz jest odwrotnie i oby ta tendencja utrzymała się już do końca – komentował Marcin Kamiński. Młody obrońca pod nieobecność Huberta Wołąkiewicza założył wczoraj kapitańską opaskę. (…) Dla Serba to faktycznie wyjątkowy moment, bo od października nie grał w piłkę. Wczoraj zaliczył pierwszy oficjalny występ od tamtej pory i od razu wpakował trzy gole, a jego zespół zwyciężył efektownie. Choć należy stwierdzić, że zagrał może tylko odrobinę lepiej niż w czwartek. Za to gliwiczanie byli bardziej wymagającym rywalem niż Estończycy. – Piast miał na pewno więcej sytuacji niż Kalju Nomme – twierdzi Rumak i trudno się z nim nie zgodzić. Co zatem zdecydowało o tak wysokim triumfie? – Pokazaliśmy więcej niż ostatnio determinacji w polu karnym, Tam brakowało zdecydowania, tutaj nie było z tym problemu. Dobrze to wróży przed rewanżem z Estończykami – uzupełnia wypowiedź opiekun aktualnych wicemistrzów Polski.

Przyznajemy jednak, że ten zacytowany tekst to taki, jakich wiele. Lecimy dalej, ale już w poszukiwaniu czegoś twórczego… Bartłomiej Pawłowski, zwany przez nas w weekend Panem Bartłomiejem, tłumaczy się ze swojego wstydliwego debiutu w Lechii. Przypomnijmy: zszedł jeszcze przed przerwą.

Zaakceptował pan to tak bez problemu?
– Nie było tak, że zgodziłem się z tym bez mrugnięcia okiem. Taka sytuacja to dość mocny policzek dla każdego piłkarza, dla mnie oczywiście również. Ale biorę to na klatę. Na pewno ze względu na tę sytuację nie będę nikomu się wypłakiwać w rękaw. Podejdę do sprawy na chłodno. Zrobiłem pewnie jakieś błędy, trener je ocenił i mnie zmienił. Na pewno porozmawiam z nim o mojej grze. Mam nadzieję, że dostrzegę moje niedociągnięcia i szybko je poprawię.

Image and video hosting by TinyPic

Sprej robił furorę na mundialu, robi i w Ekstraklasie.

Pierwsza połowa meczu Górnik Łęczna – Wisła Kraków (1:1). Arbiter spotkania dyktuje rzut wolny dla gości. Wyciąga sprej i maluje linię, przed którą mają ustawić się obrońcy. Trybuny wybuchają gromkim śmiechem. – Taka mała rzecz, a jej pierwsze użycie wzbudziło tak duży aplauz u publiczności – śmieje się arbiter tego spotkania Szymon Marcinak. – Zresztą nie tylko fanów rozbawiła ta nowinka techniczna. Zawodnicy obu zespołów również przed spotkaniem żartowali. Pytali, czy mam piankę do golenia, czy jej wystarczy, a co się stanie jak mi jej zabraknie. Z jednej strony sprej rozluźnił atmosferę, a z drugiej osiągnął cel – dodaje Marciniak. – Ten arbiter zawsze jest przygotowany. Pewnie jakby skończyła mu się pianka, wyjąłby zza pazuchy drugą. Widziałem podczas mistrzostw świata, jak sędziowie psikają pianką po butach zawodników. W Łęcznej do tego nie doszło, a gdyby nawet, to i tak nikt by tego nie zauważył. Większość z nas miała buty – zauważa pomocnik gospodarzy Przemysław Kaźmierczak. Jego kolega z zespołu, Maciej Szmatiuk akurat tym faktem był niepocieszony. – Szkoda, że nie psiknął mi po butach. Przynajmniej wiedziałbym jaki to sprej. Trochę śmialiśmy się po meczu, że arbiter nie odgwizdał wielu rzutów wolnych, bo miał resztkę spreju w pojemniku – mówi obrońca z Łęcznej. To już pewne, że pianka na stałe zagości na boiskach ekstraklasy. Zamówiono już 150 pojemników z tą substancją. Koszt jednej to 8,95 funta. Całość wydatków w związku z ich zakupem nie przekroczy więc 8 tysięcy złotych. Cena nie jest wygórowana jak na to, co dzięki nim można podczas meczu osiągnąć. – Przyjęliśmy, że jedno opakowanie wystarczy na dwa mecze – mówi szef Kolegium Sędziów PZPN Zbigniew Przesmycki. – Arbitrzy otrzymali już informację, jak mają się z nimi obchodzić, w jakich sytuacjach używać. Główne założenie jest proste. Nie mają psikać nimi jak szaleni, chodzi głównie o stałe fragmenty gry w obrębie pola karnego. Mam na myśli sytuacje, które mogą zakończyć się bramką – dodaje Przesmycki.

Robert Warzycha opowiada, jak wyobraża sobie prowadzenie zespołu… bez wymaganych uprawnień.

Pełni pan teraz w Górniku funkcję dyrektora sportowego. Jak w faktycznie będzie pan prowadził zespół?
– Wiadomo było, że trzeba będzie respektować obowiązujące przepisy. Nie posiadam polskiej licencji trenerskiej, podkreślam polskiej, co nie pozwala mi na to, żeby usiąść na ławce trenerskiej. Jestem w trakcie jej robienia i zrobię wszystko, żeby ją uzyskać. Do tego czasu będę pomagał w inny sposób.

Jak w takim razie będzie się pan kontaktował z trenerem Józefem Dankowskim?
– Znajdziemy coś. Poza tym Józek jest na tyle dobrym i doświadczonym trenerem, że od początku do końca może prowadzić drużynę. W Górniku pracował już z wieloma zespołami.

Nie obawia się pan jednak, że grając na wyjazdach inni mogą utrudniać podczas meczów komunikowanie się pana z zespołem, na przykład utrudniać wejście do szatni w przerwie?
– Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przede mną zamknął na klucz drzwi. Robert Warzycha to wielokrotny reprezentant Polski i kapitan narodowego zespołu. Wyjechałem potem za granicę, grałem w Premiership, w USA, mam nadzieję, że nikt nie będzie dawał mi policyjnej obstawy i zabraniał poruszania się po stadionie podczas meczów.

Image and video hosting by TinyPic

Jest jeszcze kilka tekstów, choćby felietony Rudzkiego czy Dudka (cytowaliśmy w Fakcie), ale wszystkiego nie przytoczymy. To na koniec artykuł Antoniego Bugajskiego o chorobie polskiej piłki. A właściwie, jednej z chorób.

W ekstraklasie niezawodnych snajperów można policzyć na palcach jednej ręki. Jeśli tylko ktoś błyśnie, chce uciekać za granicę. (…) Takich zawodników w lidze ze świecą szukać. A jeśli już się znajdą, trzeba na nich chuchać i dmuchać, żeby nie złapali urazu i nie zgubili formy. To nie przypadek, że żaden z najlepszych środkowych napastników poprzedniego sezonu nie podpisał zagranicznego kontraktu, choć każdy miał takie ambicje. Wyjątkiem mógł być Marcin Robak, ale okazało się, że Chińczycy nie potrzebują króla strzelców polskiej ekstraklasy. Marco Paixao, oprócz dobrego transferu, marzył też o powołaniu do kadry Portugalii na brazylijski mundial, lecz nawet w Śląsku nie dostał podwyżki, a teraz leczy kontuzję. Takich zawodników w lidze ze świecą szukać. A jeśli już się znajdą, trzeba na nich chuchać i dmuchać, żeby nie złapali urazu i nie zgubili formy. To nie przypadek, że żaden z najlepszych środkowych napastników poprzedniego sezonu nie podpisał zagranicznego kontraktu, choć każdy miał takie ambicje. Wyjątkiem mógł być Marcin Robak, ale okazało się, że Chińczycy nie potrzebują króla strzelców polskiej ekstraklasy. Marco Paixao, oprócz dobrego transferu, marzył też o powołaniu do kadry Portugalii na brazylijski mundial, lecz nawet w Śląsku nie dostał podwyżki, a teraz leczy kontuzję. Polska liga na gwałt potrzebuje kolejnych środkowych napastników, bo jest już jasne, że Saganowski, Ślusarski, Paweł Brożek czy Dawid Nowak długo jej nie pomogą. Nie ten wiek, nie to zdrowie. W Śląsku, Zawiszy i Lechii postawili na obcokrajowców, ale trudno zakładać, że snajperską jakość załatwi nam importowanie piłkarzy. Liga nie ma takich pieniędzy – tu raczej chodzi o korzystanie z okazji, wykorzystywanie prywatnych kontaktów lub szczęśliwych zbieg okoliczności. To dzięki nim do T-Mobile Ekstraklasy trafił Marco Paixao, Zaur Sadajew i Bernardo Vasconcelos. Lepiej skupić się na szkoleniu i wyławianiu utalentowanych Polaków. Skoro w Polsce wychował się Robert Lewandowski, to dlaczego jego drogą nie mieliby iść następni?

No cóż, Bugajski Ameryki nie odkrył. Spodziewaliśmy się czegoś lepszego.

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...