To nie był jeden, a cztery mecze w jednym. W każdym grały inne drużyny, choć koszulki mogły sugerować co innego. Idealny dowód, jak zmiennym potrafi być futbol i jak nigdy, przenigdy nie można skreślać jakiejś drużyny na podstawie tego, co aktualnie się dzieje i co działo się do tej pory. “Za pięć minut” to w futbolu wieczność.
Całą pierwszą połowę obserwowaliśmy wymianę ciosów. Oczywiście, Belgia była zespołem lepszym, ale i USA stwarzało dobre sytuacje, nie bało się otwartej gry. Było mniej więcej wyrównanie, z przewagą Czerwonych Diabłów, ale nieznaczną. Szczególnie, gdy obejrzało się drugie trzy kwadranse, gdzie trwała kanonada, tam była różnica. Mecz Howard kontra Belgia, Amerykanie totalnie zdominowani, zepchnięci do własnego narożnika, przyjmujący cios za ciosem – ale dzięki Howardowi wszystko na gardę, nic prosto w pysk. Choć uczciwie należało im się już wtedy dostawać ze dwa gole, ale heroiczną robotę odstawiał Tim. To był występ, który zapamięta się w Stanach na długo. A i wpisuje się on w teorię “mundial bramkarzy” bardzo dobrze. W teorię “to fantastyczny mundial, po którego meczach wszystkiego można się spodziewać” wpisał się z kolei Wondolowski, który miał piłkę meczową na nodze. Belgia miażdżyła, a mogła zejść pokonana już po 90 minutach, Chris jednak udowodnił, że polska krew istotnie płynie w jego żyłach i w kluczowym momencie spartolił.
Dalej zaczęło się, jak wczoraj u Niemców. Amerykanie szybko dostają bramkę w plecy, wydaje się, że wszystko pozamiatane. Szczególnie, że niedługo później pada drugi gol dla Belgii. Nie ma już czego zbierać, fiesta i byle do gwizdka? Tak było tylko przez minutę, może dwie, bowiem cóż, może to by przeszło z jakimś mniej zmotywowanym zespołem, Kamerunem na przykład, ale Amerykanie cztery lata muszą czekać, by cały kraj zaczął się interesować piłką. Nie zamierzali na tej gigantycznej scenie odstawiać szopki, rozpoczęli kolejny mecz i przejęli inicjatywę. Rzucili ostatnie siły na szalę i dali popis walki, jakiego nie spodziewał się już nikt. Kontaktowy gol, a przecież mogła paść i spokojnie bramka wyrównująca, a właściwie powinna. Sytuacje były, między innymi po najlepiej wykonanym zespołowo rzucie wolnym na turnieju. Naprawdę szkoda, że Dempsey nie wykończył tego lepiej, byłby to gol powtarzany przez lata. Modelowy.
Koniec końców mamy kolejnego “maluczkiego”, który odpada w piękny sposób. Po wspaniałej walce. Chile, Meksyk, Algieria, a teraz Amerykanie. Zacne grono, każdy może czuć się wyróżniony przez pryzmat tego, co pokazała reszta na tych mistrzostwach. Aż szkoda, że nie gra się o miejsca 9-16, pół żartem pół serio oczywiście, ale jednak – obejrzelibyśmy bez mrugnięcia okiem rywalizację pomiędzy tymi zespołami.
Belgia? Gra wyrachowany, skuteczny zespół. Dziś pokazała, że wie kiedy przyspieszyć, a działa ma nabite konkretnie. Dziurawa defensywa Argentyny z Romero na bramce będzie miała ogromne problemy, by ich zatrzymać. Szczególnie, iż Albicelestes w ofensywie bazują tylko na błyskach, a Belgia – tak, tu możemy mówić o organizacji gry, która przynosi efekty. Niech ranking FIFA mówi co chce (po dzisiejszych meczach to Argentyna jest na pierwszym miejscu), dla nas Czerwone Diabły są faworytem.