Reklama

Cleber prężnie działa, wyszukuje brazylijskie perełki

redakcja

Autor:redakcja

27 czerwca 2014, 08:06 • 22 min czytania 0 komentarzy

W uznanych brazylijskich zespołach, mimo krótkiej działalności, umieścił kilkunastu graczy: siedmiu w Sao Paulo, trzech w Santosie, jeden jest w Internacionalu Porto Alegre (…) Pod skrzydłami Clebera jest teraz około 125 graczy. Szkółka zajmuje się głównie szkoleniem zawodników do dwunastego roku życia. Przepisy mówią, że właśnie po skończeniu dwunastu lat zawodnik może wyjechać bez rodziców do internatu. W wieku szesnastu lat może podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt. To zadanie dla Clebera i Jeffersona. Jedną perełkę już oddali w ręce potężnego aparatu Tricolor. Nazywa się Lucas Silva, rocznik 1996. Środkowy obrońca. Jest kapitanem reprezentacji Brazylii do lat 18. To ponoć nowy Thiago Silva – czytamy dziś w Przeglądzie Sportowym, w reportażu dotyczącym działalności byłego zawodnika Wisły. To zdecydowanie jeden z tych tekstów, na które warto rzucić okiem. Zapraszamy na przegląd prasy.

Cleber prężnie działa, wyszukuje brazylijskie perełki

FAKT

Zaczynamy od przejrzenia Faktu, w którym dziś aż pięć stron tekstów. Nie tylko o mundialu, ale choć… w głównej mierze o nim. Grzegorz Lato stwierdza: Teraz widać, jacy jesteśmy słabi.

Jakie wrażenia z oglądania?
Wspaniały turniej. Ale też frustrujący. Bo podczas oglądania czasem aż się za głowę łapię, jak daleko obecnej reprezentacji Polski uciekł piłkarski świat. Lepiej od nas gra nawet Iran, choć nie wyszedł z grupy. A takiej Ghanie czy Kostaryce to nawet nie chcę mówić, żeby nikomu w Polsce nie zrobić przykrości.

Reklama

Czy różnica między piłkarską Polską a światem się powiększa?
Proszę pana, piłkarski świat to nam odleciał.

Mija właśnie 40 lat od pierwszego medalu biało-czerwonych na mistrzostwach świata, na którym zresztą pan z siedmioma golami został królem strzelców turnieju. Kiedy znowu możemy dojść tak daleko?
Ale szczerze czy na żarty? Jeśli szczerze, to nasze oczy już tego nie zobaczą.

Brzmi jak klątwa Laty…
Nie klątwa, tylko realna ocena sytuacji. Weźmy na przykład obecną kadrę. Kogo my tam mamy naprawdę wartościowego, takiego bez żadnych zastrzeżeń? Bramkarze – OK, są naprawdę nieźli. W obronie jest Łukasz Piszczek i może jeszcze Kamil Glik. W pomocy kto? Bo ja żadnego nie widzę na miarę naszych ambicji.

Grzegorz Krychowiak?
Proszę o następne pytanie.

Nie będziemy cytować relacji z meczu Portugalii. Dalej: „Szok! Argentyna gra bez trenera!”

Reklama

Argentyna zaczęła mundial w niezłym stylu. Trzy zwycięstwa w grupie, nawet jeśli wymęczone, muszą robić wrażenie. Wydaje się więc, że media i kibice w tym kraju powinny wychwalać trenera kadry, Alejandro Sabellę (60 l.) pod niebiosa. I pewnie by tak było, gdyby nie to, że selekcjoner zupełnie nie panuje nad tym, co dzieje się w szatni. W drugiej połowie wygranego 3:2 przez Albicelestes meczu z Nigerią, Sabella zawołał do linii bocznej Ezequiela Lavezziego (29 l.), któremu chciał przekazać kilka uwag. Napastnik zamiast słuchać trenera, podszedł do niego, złapał bidon, odrobinę się napił, a potem… oblał szkoleniowca wodą. Sabella nawet nie zareagował. – Widziałem, że trener się zagotował, więc chciałem go trochę uspokoić – skomentował całą sytuację reprezentant Argentyny. To nie jedyna sytuacja podczas tego mundialu, kiedy piłkarze pokazali, kto tak naprawdę rządzi w kadrze. Pierwszy mecz na mistrzostwach, z Bośnią i Hercegowiną, Albiceletes zaczęli w ustawieniu 4-4-2. Taka taktyka nie spodobała się kapitanowi reprezentacji Leo Messiemu (27 l.), więc Sabella w przerwie meczu posłusznie zmienił ustawienie, na 4-3-3, czyli takie, jakie pasowało napastnikowi Barcelony.

Poza tym:
– Suarez zawieszony i surowo ukarany
– Benzema dla kibiców znów jest Francuzem.

Juninho Pernambucano zapewnia, że Brazylia zostanie mistrzem świata, choć ma wątpliwości co do jej aktualnej formy. Typowa rozmówka zrobiona w biegu, gdzieś przed meczem na stadionie.

Panu podoba się drużyna Scolariego?
– Mam wiele wątpliwości, ale kto wie wszystko o futbolu? Spójrzmy na Anglię, Włochy, Hiszpanię, których już nie ma. Kondycja fizyczna i indywidualny talent mogą okazać się decydujące.

Jakiego meczu z Chile się pan spodziewa?
– To będzie mecz otwarty, ponieważ Chile stara się grać w piłkę, kreować, stara się atakować. Piłkarze chilijscy są niscy, potrafią błyskawicznie odbierać piłkę, ale jednocześnie zostawiają miejsce rywalowi, a Brazylia tego właśnie potrzebuje. Brazylia zmierzy się z rywalem, który będzie wychodził, grał, a nie czekał na to, co zrobi przeciwnik. Myślę, że Brazylia w tym meczu będzie miała wszystko po swojej stronie, żeby wygrać.

Na ostatniej stronie trochę Ekstraklasy. Władze UEFA podzieliły premie pomiędzy zespoły występujące w poprzedniej edycji europejskich pucharów. Do kasy Legii Warszawa wpłynie 2 874 648 miliona euro.

Na wypłatę takiej kwoty składają się: premia za udział w rozgrywkach, za wyniki i prawa medialne. Od sumy przelewu przedstawiciele europejskiej federacji odejmą kary nałożone za wybryki kibiców. W przypadku stołecznego klubu chodzi o ok. 200 tysięcy euro. Dla właścicieli Legii 11 milionów złotych to solidny zastrzyk, ale wielkie pieniądze można zarobić dopiero w przypadku awansu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Za sam awans UEFA wypłaca ok. 32 milionów złotych. Steaua Bukareszt, która wyeliminowała mistrza Polski w poprzednim sezonie, zgarnęła w sumie ok. 60 mln złotych. To ponad połowa rocznego budżetu Legii! – Nasze finanse są stabilne i nawet jeśli nie uda się w tym sezonie awansować do Ligi Mistrzów, to spokojnie sobie poradzimy. Oczywiście dodatkowe wpływy bardzo by się przydały. W takim wypadku na pewno zainwestujemy mocno w rozwój naszej akademii – tłumaczy prezes Legii Bogusław Leśnodorski (39 l.). W tym sezonie głównym celem piłkarzy Henninga Berga (45 l.) jest wejście do fazy grupowej Ligi Europy, ale po cichu przy Łazienkowskiej wszyscy marzą o Lidze Mistrzów. W drugiej rundzie eliminacji legioniści zmierzą się z irlandzkim Saint Patrick’s.

RZECZPOSPOLITA

Nie brakuje mundialowych materiałów na łamach Rzeczpospolitej. Zacytujemy kilka tekstów. Niech na pierwszy ogień pójdzie artykuł Piotra Żelaznego (do niedawna Przegląd Sportowy). „Bóg bez kościoła”.

Mistrzostwa świata w Brazylii rozgrywane są w 54. roku nowej ery. Przynajmniej według wyznawców Kościoła Maradony. Grupa zapaleńców z Rosario liczy lata od 1960 roku– przyjścia na świat Diego. Rosario jest miejscem, gdzie w 1987 roku urodził się też Lionel Messi, człowiek, który wedle wielu ekspertów już zdetronizował Maradonę. Powiedzcie to Argentyńczykom… Messi nigdy w Argentynie nie miał i raczej mieć nie będzie takiego statusu jak boski Diego. Wątpliwe, by grupa zapaleńców kiedykolwiek założyła Kościół Messiego. Maradona jest w Argentynie kimś więcej niż tylko geniuszem piłkarskim, kimś więcej nawet niż ikoną popkultury. Jest symbolem narodowym. Podczas ostatniego meczu grupowego z Nigerią jeszcze w pierwszej połowie urazu doznał Sergio Aguero (swoją drogą Maradona jest jego byłym teściem i dziadkiem syna napastnika Manchesteru City). W trybie pilnym na boisku pojawić się musiał Ezequiel Lavezzi, a kamery pokazywały, jak zawodnik PSG pośpiesznie zakłada koszulkę meczową. Na jednym z boków wytatuowany miał portret Maradony. Messi w Argentynie jest podziwiany za to, co robi w Barcelonie, a po tym, gdy trener Alejandro Sabella ustawił grę reprezentacji pod niego, ucichły krytyczne głosy dotyczące występów Leo w kadrze. Messi na razie rozgrywa perfekcyjny turniej. Strzelał gole w każdym z trzech meczów grupowych, ma już cztery bramki na koncie i wspólnie z Neymarem przewodzi w klasyfikacji strzelców. Jeszcze przed mistrzostwami świata w „New York Timesie” ukazał się reportaż autorstwa Jeffa Himmelmana zatytułowany „Ciężar bycia Messim”. Amerykański dziennikarz stara się dociec, dlaczego w przeciwieństwie do Maradony Messi nie ma w ojczyźnie statusu boga. Odpowiedź jest banalnie prosta: Argentyńczycy narzekają, że Messiego tak naprawdę nie znają. Wyjechał do Hiszpanii w wieku 13 lat, Barcelona zapewniła utalentowanemu dzieciakowi drogą terapię hormonalną, a jego ojcu pracę. Nigdy nie rozegrał żadnego meczu w lidze argentyńskiej. Na co dzień mieszka w Hiszpanii. Rodacy nie wiedzą o nim wiele – dla nich tak naprawdę nie różni się od innych gwiazd z billboardów.

Korespondencję z Kurytyby podsyła Michał Kołodziejczyk. – Można czuć się Polakiem, nigdy nie będąc w Polsce. W Kurytybie mamy nawet swoją piłkarską reprezentację – pisze. Interesująco.

Mario Stanislao woli być Marianem Stanisławem, chociaż urodził się w Brazylii i nie wie nawet, w której części Polski mieszkali jego przodkowie. Zastanawia się, czy przypadkiem nie uciekali z terenów Niemiec albo Rosji. Rozkręca się powoli, bo nie wie, czy jego język jest zrozumiały, wstydzi się błędów. – Pomieszały mi się zwroty. Ojce moich ojców przyjechali tu, jak mieli cztery lata. Po polsku czytam, mówię i śpiewam, chociaż nigdy nie kończyłem żadnej szkoły, nie chodziłem na kursy – tłumaczy. Pan Marian nie grał w piłkę, bo miał inne rzeczy na głowie. Najpierw był rolnikiem, pomagał swoim rodzicom, później poduczył się budowlanki, stawiał domy. Teraz hoduje barany, pokazuje je z dumą. Stoimy na tarasie domu jego syna Antonia. Dwa piętra w dzielnicy Santa Candida na przedmieściach Kurytyby. Kiedyś po drugiej stronie ulicy było pole, teraz mieszkają tam kolejni Kulikowie: Rodrigo, Edson Luis, Jean Carlos Alberti, Josef, Hernanes, Dudu. Pan Marian ma sześcioro dzieci, trzynaścioro wnuków i troje prawnuków. Nikt nie mówi po polsku, może poza kilkoma zwrotami: „dzień dobry”, „cześć”, no i to słowo, które po portugalsku oznacza zakręt, a w Polsce jest przekleństwem. Dom Alberta jest brazylijski. To znaczy dół jest dla gości, góra dla rodziny. Salon na dole wygląda jak stołówka w hotelu. Jest barek, lodówka, zmieści się tam więcej osób niż w miejskim autobusie. Zachowując wszelkie proporcje, tak samo wyglądał dom Cafu w Sao Paulo, który odwiedziliśmy tydzień przed mundialem. Brazylijczycy potrafią dzielić się swoim szczęściem, lubią spędzać czas razem. Alberto wita nas w czerwonej koszulce z białym orłem. Jest jeszcze jedna wspólna rzecz z domem Cafu – boisko. Inne, bo asfaltowe, otoczone murem; po 15 minutach meczu, który przegrywamy 2:10, trudno złapać oddech. Nie ma autów, cały czas w ruchu. W relacjach rodzinnych Kulików ciężko się połapać – to syn, to zięć, to synowa.

Zakładamy, że to najciekawszy materiał dzisiejszego wydania. Poza tym mamy sporo reakcji pomeczowych. Obszernie o spotkaniach Niemcy – USA i Portugalia – Ghana.

Na konferencji przed meczem było śmiesznie, dziennikarze pytali, gdzie będzie przechowywana gotówka, czy nie można było zrobić przelewów. W czwartek rano nastąpił drugi akt cyrkowego przedstawienia – z drużyną pożegnało się dwóch zawodników – Sulley Muntari zarabiający miliony w Milanie nie wytrzymał napięcia i rzucił się na jednego z członków federacji piłkarskiej. Musiała interweniować hotelowa ochrona. Natomiast Kevin-Prince Boateng podobno nieodpowiednio zachował się podczas treningu. Piłkarz ma na ten temat inne zdanie, twierdzi, że po jednym z ćwiczeń trener Kwesi Appiah kazał mu „wyp…”. Boateng przystał na propozycję i od razu pojechał na lotnisko. Wiarę piłkarzy obu drużyn w to, że kwestia awansu nie jest jeszcze przesądzona powstrzymywała także świadomość niemieckiego spisku. Drugi mecz pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Niemcami miał zakończyć się remisem, bo przecież Juergen Klinsmann i Joachim Loew to dobrzy koledzy, przyjaciele, którzy dziesięć lat temu wspólnie zaczęli zmieniać obraz niemieckiego futbolu w wydaniu reprezentacyjnym. A remis dałby awans obu drużynom. Historia futbolu, także niemieckiego, znała już takie przypadki. Spisku jednak nie było, Niemcy wygrali 1:0 po golu Thomasa Muellera, już czwartym na mundialu. W Recife nikt nie cofał nogi, piłkarze schodzili z boiska poobijani. Klinsmann oglądał mecz spokojnie, nie skakał przy bocznej linii, nie bawił się w dyrygenta. Z większością zawodników rywali zna się z 2006 roku, kiedy doprowadził reprezentację do trzeciego miejsca na świecie na mundialu w Niemczech. Wielu z nich sam wymyślił – spowodował, że uwierzyli, że mogą grać nie tylko skutecznie, ale też pięknie. Amerykanie podczas meczu w Recife wcale nie czuli się bezpiecznie, bo nasłuchiwanie wiadomości z Brasilii na pewno podnosiło ciśnienie. Portugalia objęła prowadzenie po samobójczym golu Johna Boye’a. Asamoah Gyan wyrównał w 57 minucie…

GAZETA WYBORCZA

Na ostatniej stronie: Niemcy. Znów są wielcy, Mueller również.

Było i sentymentalnie, i z dobrą grą, i bez rannych. Juergen Klinsmann, kiedyś odnowiciel niemieckiego futbolu, dziś germanizator amerykańskiego, do którego wprowadził już cały zastęp piłkarzy z podwójnym obywatelstwem, jest ze swoimi piłkarzami w drugiej rundzie. Nie skakał jak we wcześniejszych meczach przy linii bocznej, siedział przygaszony, bo ponad 25 minut drugiej połowy to był dla amerykańskiej drużyny horror: gdy straciła gola, a Ghana niedługo później wyrównała w meczu z Portugalią. I była o bramkę od awansu, póki Cristiano Ronaldo nie pozbawił jej nadziei. Amerykanie, świetni w dwóch pierwszych meczach, tym razem aż tak efektownej reklamy futbolowi w USA nie zrobili. Ale przetrwali. Mieli sytuacje i w pierwszej połowie, i w drugiej, w doliczonym czasie. Emocje były. Joachim Loew, kolega z trenerskiego kursu, którego Klinsmann wziął sobie kiedyś na asystenta w kadrze, a potem oddając mu ją, też się szykuje na mecz drugiej rundy, ale tego wszyscy się spodziewali. On właściwie zaczął się szykować już w spotkaniu z Amerykanami, bo Niemcy mieli szansę awansu nawet w przypadku nikłej porażki, więc mógł przebudować skład. Bastian Schweinsteiger i Lukas Podolski zagrali, bo mieli dać drużynie więcej niż nie zawsze nadążający za rywalami w dwóch pierwszych meczach Sami Khedira i Mario Goetze. A przy okazji wyszło sentymentalnie, bo to za czasów Klinsmanna Schweinsteiger i Podolski byli maskotkami kadry. I w imponującym tempie zbierali mecze w kadrze, próg stu mijając już za Loewa, ale długo przed trzydziestką. Gdy po przerwie wszedł jeszcze za Podolskiego Miroslaw Klose, ze starych czasów brakowało już tylko rajdów przy linii bocznej Philippa Lahma. Teraz – defensywnego pomocnika. Ale piłkarz, który ten mecz rozstrzygnął, żadnych związków z Klinsmannem nie ma. Thomas Mueller, wzięty do wielkiego futbolu przez Louisa van Gaala w Bayernie, przejęty do kadry przez Joachima Loewa, zrównał się z Leo Messim w liczbie goli w Brazylii. Ma już cztery, z dwóch mundiali, w których zagrał – dziewięć. W dziewięciu meczach. A gol z Recife był przepiękny. W 55. minucie Tim Howard obronił uderzenie Pera Mertesackera, ale piłka wypadła za pole karne pod nogi Muellera. A on, jak widać, okazję bramkową potrafi wyszukać wszędzie. I w zamieszaniu w polu karnym, za co go czasem nazywają napastnikiem kieszonkowcem, i po uderzeniu z dystansu.

Kto zepsuł Luisa Suareza? – zastanawia się Paweł Wilkowicz.

Suárez w ostatnim sezonie też wrócił do gry w październiku – po pogryzieniu Ivanovicia. Zdążył zostać królem strzelców Premier League, wiele zostało wybaczone. Liverpool kupił go zresztą w 2011 r., niecałe dwa i pół miesiąca po ugryzieniu Bakkala. Teraz nie jest wcale wykluczone, że w środku dyskwalifikacji kupi go któryś z wielkich hiszpańskich klubów. Barcelona jest ponoć o krok. Łotr, ale od teraz nasz łotr. Ciekawe, jak wyglądałaby prezentacja piłkarza, który nie może wejść na stadion. Kopanie piłki przed fotoreporterami chyba tym bardziej wykluczone. Ale pytań jest więcej i Urugwajczycy na pewno będą je zadawać. O to, dlaczego jednych wyrzucamy na długo za faul, którego sędzia nie widział, a do innych fauli nie wracamy tylko dlatego, że sędzia je widział i ukarał łagodnie, choć były nie mniej złośliwe. Jak choćby cios Neymara łokciem w twarz Luki Modricia w meczu otwarcia. A wielki Zinedine Zidane – co zrobić z jego przypadkiem? Ataki szału – jeśli przyjmujemy, że to u Suáreza jednak szał, a nie zasada „cel uświęca środki” – zdarzały mu się przecież nieraz. Tylko wtedy nie gryzł, lecz ciął rywali po nogach i wylatywał z boiska. Aż zdzielił Marco Materazziego z byka w finale mundialu 2006. To była już jego druga czerwona kartka na mundialach. Kara: 4 tys. euro. Tylko dlatego, że już kończył karierę? Urugwajczycy powiedzą, że nie, nie dlatego. Raczej dlatego, że Francja jest wielka, a oni mali. I że zawsze byli krzywdzeni przez FIFA. Bo są władcom futbolu solą w oku. Żaden kraj na świecie nie ma tylu piłkarskich sukcesów per capita: dwa mistrzostwa świata, 15 mistrzostw Ameryki Południowej na niespełna 3,5 mln mieszkańców. Co to dla FIFA i jej sponsorów za interes dopuszczać do sukcesów kraj, w którym można sprzedać tak mało koszulek, butów, hamburgerów i coli? Serio, oni takie pytania zadają. Mówi się tam nawet, że Urugwaj zawsze gra przeciw 15 rywalom: 11 piłkarzy plus trzech sędziów i FIFA. A w ostatnich latach doszedł do tego jeszcze spisek angielskich mediów polujących na Suáreza. Ale te same media: histeryczne, w niektórych sytuacjach niesprawiedliwe dla niego, są jednocześnie w stanie wybrać go na piłkarza roku na Wyspach jak w ostatnim sezonie. A urugwajskie media nie mają na razie potrzeby szukania odcieni w sprawie faulu i kary Suáreza. Jest spisek, jesteśmy ofiarami. 

Odpadnięcie Ekwadoru nie zmienia bolesnego dla Europy faktu, że mundial ciąży ku Copa América. A gwiazdorskiego pojedynku z Messim nie toczy Ronaldo, ale Neymar – pisze Dariusz Wołowski.

Już 21 lat temu na Copa América zaproszono najlepsze drużyny strefy CONCACAF: Meksyk i USA. Ranga mistrzostw Ameryki spadała, próbowano ratować najstarsze kontynentalne rozgrywki wszystkimi sposobami. Wielkie gwiazdy latynoamerykańskie wyemigrowały do lig europejskich, oddalając się od korzeni. Rozkochani w piłce fani w Ameryce Łacińskiej poczuli się opuszczeni jak sieroty. Futbol przez dekady bronił ich wątłego poczucia własnej wartości, potem został im skradziony przez bogatszych. Trudno się dziwić radości Latynosów, że brazylijski mundial coraz bardziej zmienia się w wewnętrzną rywalizację drużyn amerykańskich. Z dziesiątki, która przyjechała na mistrzostwa, do fazy pucharowej stanie aż osiem (odpadły tylko Honduras i Ekwador). Europa zabrała im wiele, ale nie wszystko, a teraz biorą rewanż. Dla kochających sensacyjne rozstrzygnięcia mistrzostwa są bajką. Gdyby ktoś przed startem turnieju obstawił, że jedną z par bijących się o ćwierćfinał utworzą Kostaryka i Grecja, w dodatku zwycięzcy dwóch poprzednich mundiali Hiszpanie i Włosi zobaczą zmagania tej dwójki w telewizji, byłby dziś milionerem. Gracze drugiej kategorii Kostarykańczyk Brian Ruiz, Kolumbijczyk Jackson Martinez, Grek Jorgos Samaras, a nawet Ekwadorczyk Enner Valencia potraktowali mundial jako szansę swojego życia. I otrzymali nagrodę. Europa przeżywa trudne chwile. Jej nadzieje wiążą się z Niemcami, Francją, Holandią i być może jeszcze z Belgią, czyli krajami, którym nieobcy jest futbol kombinacyjny. Arjen Robben rozgrywa turniej życia. Wokół niego kręci się gra Holandii, wreszcie jest postacią numer 1, czego zbyt często odmawiano w klubach (w Chelsea, Realu i Bayernie). Od lat nie widziałem Robbena w takiej ekstazie jak po meczu z Chile. Trener pokonanych Jorge Sampaoli narzekał naiwnie, że pomarańczowi w ogóle nie myśleli o ataku. Louis van Gaal ustawił drużynę na miarę możliwości, a nie na miarę marzeń. Naraził się Johanowi Cruyffowi, ale na razie wychodzi na swoje.

Wyborcza dziś średnio interesująca.

SUPER EXPRESS

Nakoulma do Legii – donosi dziś „Superak”.

Reprezentant Burkina Faso i były napastnik Górnika Zabrze Prejuce Nakoulma (27 l.) jest o krok od podpisania umowy z Legią Warszawa. – Prejuce szuka klubu we Francji, lecz chętnych nie widać. Dlatego skłania się do przyjęcia naszej propozycji. Ale to trochę wariat, w ostatniej chwili może zmienić zdanie – asekuruje się jeden z członków kierownictwa stołecznego klubu, ale dodaje: Nakoulma ma się związać z mistrzami Polski trzyletnią umową. Stołeczny klub od kilku tygodni rozmawia także z menedżerem izraelskiego rozgrywającego Maora Meliksona (30 l.). Były zawodnik Wisły Kraków spadł z Valenciennes z francuskiej ekstraklasy. Po degradacji klub stanął na progu bankructwa i Melikson jest gotów zrezygnować z wysokich, ale wirtualnych zarobków, by trafić do solidnego i regularnie płacącego pracodawcy. – Nie mamy ciśnienia na sprowadzenie Meliksona. Jeśli jego agent mocno zjedzie w dół z oczekiwaniami finansowymi, wówczas do nas trafi. Jeśli nie, to trudno. Najważniejszy jest Nakoulma – twierdzi nasz rozmówca. Miejsce dla nowych piłkarzy mają zrobić Wladimer Dwaliszwili (28 l.) i Henrik Ojamaa (23 l.). – Na sto procent obaj latem odejdą z Legii – zapewnia nasz informator świetnie zorientowany w polityce transferowej „wojskowych”. – Dwaliszwili ma kilka ofert, ale wybrzydza, bo u nas ma naprawdę świetne zarobki (ok. 80 tys zł miesięcznie). Najbardziej zainteresowana jego pozyskaniem jest Pogoń Szczecin. Jeśli Marcin Robak odejdzie do Chin, to Lado trafi nad morze.

Zbigniew Boniek ocenia fazę grupową mundialu. Największym odkryciem jest w jego opinii Rafa Marquez.

Przed mundialem mówił pan, że to będą mistrzostwa Latynosów. I są.…
– Takie są, jeśli spojrzymy przez pryzmat porażek Anglików i Włochów. Ale Europa jeszcze się trzyma: Holandia, Francja, Niemcy wciąż mają szansę. A Latynosi faktycznie są mocni. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś pokona Argentynę czy Brazylię. Podobają mi się też Kolumbia i Chile. Ale najbardziej zaimponował mi Meksyk. Nie mają atletów, pokazują, że w piłce liczy się szybkość, a nie kilogramy. Dla mnie odkryciem turnieju jest 35-letni Rafael Marquez. Wydawało się, że dwa lata temu dał sobie spokój z wielką piłką, wracając do ligi meksykańskiej, a jest nie tylko kierownikiem obrony, ale włącza się też do ofensywy, ma już gola na koncie. Meksykanie zagrają z Holandią i to Holendrzy powinni się martwić.

Udział Włochów zakończył się katastrofą. Dla Italii to koniec świata?
– Znam i lubię trenera Prandellego, ale popełnił wielki błąd, opierając całą ofensywę na Balotellim. On ma więcej kłopotów z samym sobą niż z rywalami. Włosi mieli innych, lepszych piłkarzy, ale Prandelli na nich nie postawił.

We Włoszech wielkie pożegnania: odchodzą trener, prezes federacji, Pirlo i Buffon.
– Dymisja Prandellego była nieunikniona. Nie możesz być trenerem Włoch i nie wyjść z takiej grupy. A prezes Abate to przeporządny człowiek, widocznie chciał uprzedzić ataki na własną osobę. Pirlo i Buffon? Ja wiem, że fajnie się ogląda Pirlo, który w trakcie meczu sto razy celnie poda piłkę. Ale w dzisiejszym futbolu trzeba też przyspieszyć, dryblować. Same ładne podania to za mało.

Suarez gryzł, ale Włosi łapali za jaja – przypomina na koniec Michał Listkiewicz.

FBI otoczyła hotel Golden Tulip w Recife, mysz się nie prześlizgnie. Niemieccy kibice z pobliskiej plaży pokazują palcami, co o tym myślą. W tym hotelu stacjonuje ekipa USA i nie życzy sobie kontaktu ze światem zewnętrznym. Brazylijskie gazety kpią zarówno z „wampira” Suareza, jak i z oburzonych na niego Włochów. Przypominają, że swego czasu to właśnie Włosi słynęli z perfidnych chwytów na boisku. Pokolenie Gentile, Baresiego, Schilacciego stosowało jeszcze wredniejsze metody niż Suarez. Plucie, szczypanie, chwytanie za genitalia – to była normalka. Jedynie Giacinto Facchetti był dżentelmenem na boisku i poza nim. Chwytanie za jaja przejęli od Włochów także polscy piłkarze, mistrzem unieszkodliwiania rywala w ten sposób był były reprezentant Polski Piotr Skrobowski. Jeszcze gorzej zachowywali się piłkarze byłego mistrza Polski Szombierek Bytom. Niektórzy zabierali na boisko… szpilki, którymi kłuli rywala w pośladek w czasie wyskoku do górnej piłki. Boleśnie ukłuty zawodnik rewanżował się ciosem w twarz lub brzuch i wylatywał z boiska, a szpilka na zawsze pozostawała w trawie.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Pomysłowa okładka Przeglądu.

Na pierwszych stronach relacje z wczorajszych spotkań. Jako że sporo mieliśmy już dziś o Niemcach czy Portugalczykach, poświęćmy moment Algierii. Do cztery razy sztuka i wreszcie awans.

Strzelimy szybko pierwszego gola, a wtedy następne na pewno się posypią – obserwując grę Rosji, można dojść do wniosku, że właśnie taki był plan zespołu Fabio Capello na to spotkanie. Włoch pewnie po cichu marzył, by zamknąć usta krytykom, którzy zaczęli powątpiewać w jego warsztat trenerski. Były menedżer Milanu na początku roku podpisał nowy kontrakt z rosyjską federacją (do końca mundialu w 2018 roku, który odbędzie się w Rosji) i pewnie nie przeszło mu przez myśl, że ktoś może śmieć podnieść na niego rękę tak szybko. A jednak pojawiły się głosy, że jego wojskowa dyscyplina niekoniecznie pasuje do rosyjskiej mentalności. Po wczorajszym meczu tych głosów będzie z pewnością więcej. Pierwszy kwadrans wskazywał jednak na to, że Rosjanie zagrają wreszcie tak, jak wszyscy się po nich spodziewali (czyli znacznie lepiej niż w pierwszych dwóch meczach). Już w 6. minucie dynamiczną akcję pięknym strzałem głową zakończył Aleksandr Kokorin. Po golu jeszcze kilka minut kontrolowali grę, ale potem Algierczycy zaczęli stawiać coraz większy opór. Przed przerwą dwa razy zagrozili bramce Igora Akinfiejewa. Capello mógłby nieco odetchnąć, gdyby w pierwszej akcji Aleksandr Samiedow wykorzystał sytuację sam na sam z algierskim bramkarzem. Rais MBolhi w porę ruszył jednak z linii…

Sami widzicie, że przytaczać relacji nie ma sensu. Dalej: Argentyna gra bez trenera. Sabella nie ma nic do powiedzenia. Takie wnioski wyciągają eksperci i dziennikarze.

W drugiej połowie wygranego 3:2 przez Albicelestes meczu z Nigerią Sabella zawołał do linii bocznej Ezequiela Lavezziego, któremu chciał przekazać kilka uwag. Napastnik zamiast słuchać trenera, podszedł do niego, złapał bidon z wodą, napił się, a potem… oblał szkoleniowca. Sabella nawet nie zareagował. – Widziałem, że trener się zagotował, więc chciałem go trochę uspokoić – stwierdził reprezentant Argentyny. Skandal wybuchł już po pierwszym grupowym meczu w mundialu. Argentyńczycy spotkanie z Bośnią i Hercegowiną zaczęli w ustawieniu 5-3-2. To nie spodobało się Leo Messiemu, który w przerwie miał w kilku prostych słowach powiedzieć Sabelli, co myśli o takiej taktyce. Efekt? W drugiej części spotkania Argentyńczycy grali już w formacji 4-3-3, czyli takiej, jakiej domagał się kapitan. Zresztą Messi po meczu nie omieszkał podzielić się z mediami swoimi przemyśleniami na temat doboru taktyki na mecz z BiH. – W pierwszej części gry w ofensywie wyglądaliśmy słabo. Często było tak, że atakowałem tylko ja i Agüero. Drugie 45 minut wyglądało lepiej, bo zmieniliśmy taktykę – stwierdził bez ogródek Messi. Bardzo prawdopodobne, że gwiazdor Barcelony i reprezentacji Argentyny chce się odegrać na selekcjonerze za to, co rok temu powiedziała na jego temat córka Sabelli, Vanessa. – Messi to świetny piłkarz, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Szkoda tylko, że w reprezentacji nie gra tak dobrze jak w Barcelonie – stwierdziła latorośl trenera kadry.

Krótką rozmową z Grzegorzem Lato przytaczaliśmy. Na łamach Przeglądu nie ma niczego więcej ponad to, co w Fakcie. Materiał numeru to bez wątpienia reportaż z Cleberem w roli głównej. Były obrońca Wisły szuka piłkarskich diamentów. Bardzo ciekawy tekst. Polecamy i cytujemy fragment:

W uznanych brazylijskich zespołach, mimo krótkiej działalności, umieścił kilkunastu graczy: siedmiu w Sao Paulo, trzech w Santosie, jeden jest w Internacionalu Porto Alegre. W połowie lipca dziesięciu zawodników z jego szkółki wyjeżdża do akademii Tricolor. Jeśli przejdą dziesięciodniowe testy, zostaną tam na dwa lata. To główny powód wizyty na wynajmowanych przez wspólników boiskach treningowych. Zebranie z rodzicami, z którymi Cleber rozmawia na temat przyszłości ich dzieci (…) Pod skrzydłami Clebera jest teraz około 125 graczy. Szkółka zajmuje się głównie szkoleniem zawodników do dwunastego roku życia. Przepisy mówią, że właśnie po skończeniu dwunastu lat zawodnik może wyjechać bez rodziców do internatu. W wieku szesnastu lat może podpisać pierwszy profesjonalny kontrakt. To zadanie dla Clebera i Jeffersona. Jedną perełkę już oddali w ręce potężnego aparatu Tricolor. Nazywa się Lucas Silva, rocznik 1996. Środkowy obrońca. To kuzyn Jeffersona. Jest kapitanem reprezentacji Brazylii do lat 18. To ponoć nowy Thiago Silva. Niedawno kończył mu się kontrakt. Sao Paulo było zdesperowane, aby go zatrzymać. Dało pół miliona euro za sam podpis i trzydzieści tysięcy pensji. – Chelsea chciała kupić go już w tym roku. Przyjechali z propozycją pięciu milionów euro. Klub się nie zgodził. 

Na koniec kilka tematów z Polski.

Przytaczaliśmy informację o 11 milionach z UEFY dla Legii. To teraz jeszcze nieco o realiach finansowych, w jakie można się wpasować wchodząc do Ligi Mistrzów.

Dziś nikt o niej głośno w Legii nie mówi, ale pieniądze działają na wyobraźnię. Sam awans do Champions League to 8,6 mln euro (36 mln zł). Tam można już prawie wszystko przegrać, a i tak zarabia się kokosy. Najgorsze drużyny fazy grupowej poprzednich rozgrywek dostaną powyżej 10 mln euro. Olympique Marsylia, jedyny zespół, który nie zdobył nawet punktu, zainkasował aż 32,5 mln euro. Kwota jest tak wysoka, bo Francuzi dostają bardzo duże pieniądze z tytułu praw medialnych. Anderlechtowi i Realowi Sociedad udało się ugrać po punkcie, a premie, jakie otrzymają, to odpowiednio 12,242 mln euro i 17,274 mln euro. Najbliższa polskim realiom, czeska Viktoria Pilzno (3 pkt), dostanie 11,128 mln euro (to najniższa premia w LM). Najwięcej w tych rozgrywkach zarobił triumfator, Real Madryt (prawie 57,5 mln euro). Drugi pod tym względem jest PSG (54,5 mln euro), ale Francuzi znaleźli się na liście drużyn, które nie przestrzegają reguł finansowego fair play. W Lidze Europy najwięcej zarobił także triumfator (Sevilla), 14,612 mln euro. W fazie grupowej każda wygrana jest warta 200 tys. euro, remis 100 tys. Pierwsze miejsce w grupie to 400 tys. euro, za drugie dostaje się 200 tys. Te kwoty w Lidze Mistrzów są o wiele wyższe. Wygrana to milion euro, remis, połowa tej kwoty, awans do 1/8 finału, aż 3,5 mln. Nie może więc dziwić fakt, że te rozgrywki to największe marzenie każdego klubu. Wspomniana kwota premii wywalczonych przez polski klub nie trafi jednak do Legii w całości… UEFA potrąci sobie 300 tys. euro. To efekt kar, jakie nakładała na stołeczny klub za zachowanie jego kibiców.

Poza tym w ramkach:
– Wisła drenuje Ruch Chorzów
– Jan Urban ma zostać trenerem Osasuny
– Sandomierski zagra w Zawiszy.

Działacze Dinama nie byli zainteresowani wykupieniem Sandomierskiego, dlatego piłkarz zaczął się rozglądać za nowym pracodawcą. Trzykrotny reprezentant Polski otrzymał propozycję od szefów Zawiszy i Korony. Ostatecznie zdecydował się na grę w zespole z Bydgoszczy, który będzie występował w eliminacjach Ligi Europy. – Na razie nie chcę zapeszać, bo cały czas wiąże mnie umowa z Racingiem. Jest jednak duża szansa, że uda się ją rozwiązać. Dostałem taką obietnicę od szefów mojego obecnego klubu i liczę, że zostanie ona spełniona. Dla mnie najważniejsze są teraz regularne występy – mówi PS Sandomierski. W Bydgoszczy zawodnik powinien z marszu stać się bramkarzem numer jeden. Kilka dni temu poważnej kontuzji doznał bowiem Wojciech Kaczmarek, który zerwał więzadło w kolanie. Prawdopodobnie wypadnie on z kadry Zawiszy na całą rundę jesienną. Trener Jorge Paixao ma co prawda do dyspozycji doświadczonego Andrzeja Witana, ale on z pewnością nie będzie stanowił konkurencji dla Sandomierskiego. Formalności związane z transferem nowego bramkarza powinny zostać dopełnione w przeciągu kilku najbliższych dni. Sandomierski ma pojawić się na zgrupowaniu Zawiszy w Buczu i rozpocząć przygotowania do nowego sezonu. W drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy Zawisza zmierzy się z belgijskim Zulte Waregem. Wcześniej ekipę z Bydgoszczy czeka mecz o Superpuchar.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...