Reklama

Zając – odważny skurczybyk, ale 0:10 to kabaret

redakcja

Autor:redakcja

26 czerwca 2014, 00:14 • 5 min czytania 0 komentarzy

Parę dziwnych meczów w swoim życiu już widziałem. Niejeden jeszcze pewnie będę… Ale po tym, co dziś (no, właściwie to już wczoraj) rozegrało się w Krakowie, nie wiem – i szczerze to nie sądzę, czy zobaczę jeszcze kiedyś jakiś bardziej upokarzający. Bo i co takiego miałoby się w nim wydarzyć? Co gorszego niż porażka 0:10 w najważniejszym momencie sezonu? Ok, niby to juniorzy, ale jednak finał szczebla krajowego. Przed własnymi kibicami, pałającymi czystą niechęcią, żeby nie napisać – nienawiścią do lokalnego przeciwnika. Finałowe derby zakończone niezłą rzeźnią.

Zając – odważny skurczybyk, ale 0:10 to kabaret

Szczerze, piłka w wydaniu juniorskim nigdy szczególnie mnie nie zajmowała. Nie uważam się za tego, co to zjadł na niej zęby. Ale mimo wszystko – oczekiwałbym, że finał rozgrywek o mistrzostwo Polski z udziałem chłopaków wchodzących w pełnoletność, nie będzie aż takim kabaretem.

Przy czym, komu do śmiechu było, temu było… Zawodnikom Pasów, to nie sądzę. I kibicom również, chociaż ci jeszcze około 40. minuty byli zdania, że “4:0 to za mało, by Cracovię zabolało“. Siedem, osiem, dziesięć zabolało ewidentnie, bo na koniec – co na stadionie przy ul. Kałuży jest rzadkością – już nie chciało im się nawet wrzucać kolejnych inwektyw pod adresem Wisły i jej wszystkich zwolenników.

Mecz, jak wspomniałem, dość kabaretowy. Albo inaczej – jak dobry film czy serial, który generalnie śmieszy, ale chwilami zmusza jednak do refleksji albo i do uronienia łezki. Do zastanowienia nad tym, jak to jest możliwe…

… że dla 17-, 18-latków, jednych z najlepszych w kraju, trenowanych w ekstraklasowym klubie, każda piłka wrzucona w pole karne jest problemem niemal nie do rozwiązania. Jak to – idąc dalej – jest możliwe, że przeciwnik mniej więcej tej samej “kategorii wagowej” strzela trzy gole w ciągu dziewięciu minut i później kontynuuje swą zabawę. Za pierwszym razem napastnik objeżdża bramkarza, potem jeszcze obrońcę i dopiero wbija piłkę tam, gdzie trzeba. Za drugim ośmiesza już wyłącznie golkipera (i pośrednio linię obrony, której nie ma), lobując go bez najmniejszego trudu. Za trzecim z kolei ma tyle miejsca w polu karnym, że może w nim zrobić absolutnie wszystko. O dziwo, decyduje się znowu trafić.

Reklama

Momentów nie do śmiechu było zresztą więcej…

Choćby gdy kibice Pasów w swoim stylu, nawet w czasie meczu juniorów, nie umieli się powstrzymać i prezentowali swój repertuar pieśni. By wreszcie zachęcać swoich zawodników błyskotliwym hasłem: “Nie ma litości, połamcie tym kurwom kości…“. To zresztą dosłownie parę sekund później zakończyło się czerwoną kartką dla gracza Cracovii. Nie jedyną tego popołudnia, bo później rangę kabaretu podniósł jeszcze kartonik dla bramkarza, którego w końcówce musiał dzielnie zastępować zawodnik z pola. Dla odmiany, niczego nie puścił. W 78. minucie licznik jak zaczarowany zatrzymał się na dziesiątce.

Wiślacy zorganizowali Pasom niezłą rzeźnię, prezentując piłkę jakby nie “z przeciwnej strony Błoń”, tylko z innej planety. Jakby wyuczoną z innego podręcznika. Szkoda, że nie widział tego Franciszek Smuda, który całą wiosnę spędził na narzekaniach na braki w swojej kadrze. Niektórzy twierdzą zresztą, że nie pojawił się na żadnym z decydujących meczów tej drużyny, prezentując nieco odmienną postawę od jego vis-a-vis z Cracovii. Robert Podoliński stwierdził, że obecność – nie tylko jego, ale i piłkarzy – to w jakimś sensie obowiązek i wyraz szacunku, jaki należy oddać młodszym, walczącym o mistrzostwo Polski.

Naprawdę, szkoda, że Smuda nie zaszczycił swoją obecnością, bo jest w tej wiślackiej ekipie, prowadzonej przez Dariusza Marca, chłopak, który szczególnie mocno dopomina się o swoją szansą.

Tomasz Zając.

Ja wiem, że Smuda co nieco się na jego temat orientuje. Wiem też, że jakiś czas temu stwierdził, że taki z niego chuderlaczek, że mógłby podjeść trochę knedli… Po krótkim rozeznaniu okazuje się, że Zając, 18-latek, nawet bez tych knedli w każdym z decydujących spotkań CLJ, od ćwierćfinału aż po finał, strzelał gola albo więcej. W sumie 11 w 6 meczach.

Reklama

Pogadaliśmy dzisiaj chwilę i szczerze mnie zaskoczył…

Raz: faktycznie posturą.
Dwa: pewnością siebie i otwartością przekazu.

Od początku było widać, że mamy najlepszą drużynę – mówi. – Wynik, jak na finał, niemożliwy, ale dzięki temu teraz dostaniemy szansę i pokażemy, że Wisła ma zdolną młodzież.

Pytam, jak to jest strzelić te 11 goli w 6 meczach, a on na to:
– Normalnie, przeciwnicy pozwalali, to strzelałem.

Po czym dwa razy, żeby go dobrze zrozumiano, powtarza, że teraz celem na najbliższy sezon jest WYWALCZENIE MIEJSCA W PODSTAWOWEJ JEDENASTCE WISŁY. Nie utrzymanie się u Smudy na treningach, nie jakieś ogony w meczach o pietruszkę. Ten smarkacz mówi jasno: chcę grać w wyjściowej jedenastce.

Technicznie, jak twierdzi, da sobie radę, a mięśnie jeszcze przyjdą. Byle szybko, bo póki co to strach sobie wyobrażać jego ewentualne pojedynki z co bardziej rosłymi obrońcami.

Generalnie, i o tym też wypada słowem wspomnieć, doczekaliśmy się naprawdę godnego finału. Reaktywacji rozgrywek będących w ostatnich latach czymś zupełnie undergroundowym. I nie piszę o poziomie sportowym, bo ten był, jaki był – jak to w Polsce, ale na początek: o otoczkę. Ciekawe zapowiedzi, Godna dekoracja, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej wręczający puchary i medale, sypiące się konfetti… Kto chciał, mógł obejrzeć wszystko w ogólnodostępnej transmisji na żywo, mając za sterami duet komentatorski, który udźwignąłby mecz właściwie każdej rangi.

Tylko to 0:10 nie do zrozumienia. Albo na odwrót – 10:0, żeby bardziej skupić się na tych, którzy na uwagę zasłużyli. Oby gdzieś, kiedyś ich to zaprowadziło. Choć większości z pewnością się nie uda.

Całkiem dobrze pamiętam finał premierowego, wygranego przez Wisłę, sezonu Młodej Ekstraklasy w 2008 roku. Mecz z Koroną przy Reymonta, bezpośrednio decydujący o tytule. Albo jedni albo drudzy. Wynik 0:0 utrzymujący się przez 90 minut i wreszcie gola w ostatniej akcji, po którym nie dało się już wznowić gry od środka, bo kibice wtargnęli na murawę i w szale radości zaczęli odzierać zawodników z ich strojów. Z obu drużyn próbę czasu przetrwało tylko czterech ówczesnych 20- i 21-latków:

Wilk, Kiełb, Burliga i Mączyński.

Inni szybko zjechali – nisko albo bardzo nisko. W składzie Korony grał akurat kumpel, no, przynajmniej kiedyś chodziliśmy do jednej klasy. Wtedy wydawało się, że ma wszystko, by zaistnieć. Warunki fizyczne, zdrowie, talent. Dzisiaj słyszę, że karierę robi… w hotelu w Kołobrzegu.

Nikomu nie życzę. Z dzisiejszych 18-latków sukcesem będzie uratowanie choćby czterech. Zwłaszcza, że oglądając tę Cracovię, mam wrażenie, że dla niektórych – podkreślam: niektórych – to już ostatni dzwonek, by przestać udawać piłkarzy i zająć się w życiu czymś poważnym.

PAWEŁ MUZYKA

Najnowsze

Ekstraklasa

Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Bartosz Lodko
8
Feio zesłał piłkarza do rezerw. „W tej drużynie trzeba zasłużyć sportowo i jako człowiek”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...