Ta podróż nie zleci szybko i przyjemnie. Japończycy za moment spędza w samolocie kilkadziesiąt godzin, gdzie głównym tematem będzie ich mecz z Kolumbią. A właściwie, precyzyjnie wymierzony policzek. Przyjąć w takim spotkaniu cztery gole? I to po czterech celnych strzałach?! Do tego ten wchodzący z ławki 43-letni bramkarz specjalnie po to, aby pożegnać się z kadrą i zostać najstarszym uczestnikiem mundialu…
Nie, to wszystko nie miało prawa się dziś wydarzyć.
Problem jednak w tym, że Alberto Zaccheroni miał w składzie kilku ludzi, których przerosła stawka tego wydarzenia. O, taki Yasuyuki Konno. Gość, który już na dzień dobry w niegroźnej sytuacji sprezentował rywalom rzut karny, po chwili próbował sprezentować też i drugi, a strasznie się mylił przy rozgrywaniu i wyprowadzaniu piłki. Ostatecznie na jego konto trafił tylko jeden gol, ten pierwszy, chociaż uzbierać się ich mogło więcej.
Takich, którzy zawrócili Japonię do domów, było u Zaccheroniego więcej. Obrońcy bronili na poziomie juniorów, Kagawa unikał odpowiedzialności, a jedyne zagrożenie ze strony Hondy to stałe fragmenty gry. A przecież jeśli oni tego wózka nie pociągną, to nie zrobi tego nikt inny. Najlepiej mogą wspominać więc przerwę: zdążyli strzelić gola do szatni i nie byli atakowani przez Kolumbię. Bo wystarczyło, że wrócili na boisko, i od razu oddali pole gry.
Pekerman może dziś spokojnie usiąść w fotelu i zapalić cygaro. Dał szansę paru dublerom i ci nie zawiedli, a jak jeszcze wpuścił Jamesa Rodrigueza – pełna kontrola. I to taka, że mógł też wpuścić Faryda Mondragona. Piłkarskiego dziadka, któremu pozwolono godnie pożegnać się z kibicami. Gdyby nie dobry występ jego kolegów, to takiej szansy mógłby nie otrzymać. A Kolumbia zagrała naprawdę nieźle, może momentami pozwalała Japończykom na zbyt wiele. Liczby mówią jednak same za siebie. Trzy mecze i dziewięć punktów. Dziewięć strzelonych goli i dwa stracone. To przecież pięć trafień Kolumbijczycy uzbierali na swoich dwóch ostatnich mundialach.
Cuadrado z rzutu karnego, Jackson Martinez razy dwa i James Rodriguez… Dziś to był kompletny luz ze strony Kolumbijczyków, którzy nie grali o nic, w starciu z Japończykami, którzy grali o wszystko. Powtórzymy to, co napisaliśmy po wygranej z WKS: uwaga na piłkarzy Pekermana, bo mogą zajść naprawdę daleko. I piszemy to, wiedząc, że najbliższym rywalem będzie Urugwaj.