Trudno nie pochwalić podopiecznych Jurgena Klinsmanna. Choć kibice jego kadry dopingują irytującym piskiem, gdy piłka zbliża się do którejś z “szesnastek”, choć amerykańskie twitterowe konta sportowe objaśniają na szybko czym jest spalony, a część portali dziś pewnie znów napisze o mistrzostwie świata (wszak pokonano najlepszego piłkarza świata) – jemu udało się w tym szalonym miejscu zbudować naprawdę fajną, ułożoną taktycznie i niesamowicie zgraną ekipę. Reprezentacja USA wprawdzie nie utrzymała zwycięstwa do końca, nie zdołała zapewnić sobie awansu, pozostawiła Portugalczykom matematyczne szanse, ale i tak dzisiejszy remis to ich olbrzymi sukces.
Nie chodzi już nawet o nazwiska – wystarczy przecież jedno, Cristiano Ronaldo. Nie chodzi o tradycję, o kontynenty, o stosunek oczekiwań do prezentowanej jakości. Wystarczy gra. Dziewięćdziesiąt minut, które udowodniło, że dla podopiecznych Klinsmanna naprawdę niewiele rzeczy ma status “niemożliwych”. Dostać sztycha w piątej minucie, mieć przed sobą wielkiego Cristiano Ronaldo, Naniego, Raula Meirelesa i Joao Moutinho i… ruszyć do ataku?
“Klinsi” przygotował swój zespół na każdą ewentualność – widzieliśmy to z Ghaną, gdy przez większość meczu skutecznie barykadował się pod własną bramką, widzieliśmy to dziś, gdy bardzo długo gonił wynik. Bombami Bradleya, rajdami po skrzydłach, próbami z dystansu w wykonaniu Jonesa – arsenał zagrań w przodzie całkiem przyzwoity, jak na gości, którzy nadal nie potrafią poprawnie nazwać sportu, który uprawiają. Udało się wyłączyć Ronaldo. Udało się (co akurat ostatnio jest dość proste) powstrzymać kiwki Naniego. Ale nade wszystko – udało się wcisnąć, dosłownie wcisnąć, dwa gole, które prawdopodobnie zadecydują o losach awansu. Jones? Wiadomo, bajka. Dempsey? Gdy wpychał piłkę do bramki, już po chwili biegnąć z tym podbitym okiem i połamanym nosem – historia dla łaknących dobrych narracji amerykańskich odbiorców pisała się sama. Z Teksasu, przez biedę, pot, kilka mocnych ciosów od życia ze śmiercią siostry na czele, po dedykowane jej gole na mistrzostwach, strzelane zespołowi, w którym po boisku snuł się sam CR7.
Właśnie. Ronaldo. Występ trudny do oceny. Fani powiedzą: z takimi ciućmokami jak Bruno Alves (według technologii “szybkie-wstawanie time” zebranie się z gleby przy drugim golu zajęło mu dwadzieścia osiem minut), Nani (celność podań 67%) czy Beto (przy strzale Jonesa – wykapany “Przyroś”) za wiele się nie ugra. Przeciwnicy odszczekną – sam Cristiano miał jeden świetny drybling w środku boiska i jedną kapitalną piłkę w 95. minucie, pozostałe 93 minuty spędził zaś na bezradnych spojrzeniach w kierunku – na przemian – kolegów i nieba. My sami boimy się jednoznaczności. Gość w tym sezonie zrobił już tyle, że nawet dyspozycja “Under-Eder” (czyli w okolicach noty 2/10) nie może go skreślać, ale Messi w dwóch meczach miał dwa przebłyski i dwa gole. Cristiano – tylko jeden, w dodatku sporo za późno.
Dlaczego mimo wszystko nie jesteśmy zadowoleni? Fakt, dramaturgia, emocje, historia Klinsmanna, który śpiewa “The Star-Spangled Banner”, piękny gol Jonesa, waleczność wszystkich reprezentantów USA, do tego Cristiano Ronaldo i jego zmagania – z samym sobą, z Amerykanami oraz własnymi, nieco przymulonymi kolegami – to wszystko oglądało się świetnie.
Problem polega na tym, że remis w ostatnim meczu USA – Niemcy da awans obu tym zespołom, w dodatku podopieczni Loewa przy każdym remisowym rozstrzygnięciu zajmują pierwsze miejsce. Głupio pisać takie banały, ale… Loew i Klinsmann chyba się kojarzą, a może nawet gdzieś razem przez moment pracowali, czyż nie? Ustawiony, czy nie, świadomy czy nie, okupiony krwią i łzami, czy wyspacerowany – remis w tym spotkaniu będzie śmierdział jeszcze długo po zakończeniu fazy grupowej. Inna sprawa, że Portugalia nie potrzebuje wyłącznie porażki Stanów Zjednoczonych. Potrzebuje jeszcze odrobienia pięciu goli straty, które aktualnie dzieli ją od drugiego w tabeli USA, a nade wszystko – potrzebuje zwycięstwa z Ghaną, najlepiej wysokiego.
A po dzisiejszej postawie podopiecznych Bento, jakoś ciężko nam w to uwierzyć. Tak czy owak – genialna asysta Ronaldo z ostatnich sekund meczu zapewniła portugalskim gazetom zawartość na całe cztery dni. Słowo “matematyka” będzie odmieniane przez wszystkie przypadki.