Jeszcze miesiąc temu wożono go na wózku. Jeszcze kilka dni temu wiele osób, także w Urugwaju, obwiniało go za porażkę z Kostaryką. Takie pretensje musiały boleć – to przecież zarzuty, że nie założył blokady, że nie zaryzykował zdrowiem. Ale dzisiaj w pomeczowym wywiadzie właśnie tym osobom między innymi zadedykował swoje One Man Show. Płakał jak bóbr w barwach Liverpoolu na koniec sezonu, teraz powtórka, ale z zupełnie innych powodów, w barwach Urugwaju. Dwa gole wbite przez Suareza Anglikom to kolejna historia, która gdyby się nie zdarzyła, trzeba by ją wymyślić. El Pistolero – tak tak, nie przesadzamy – pozostaje w grze o Złotą Piłkę.
Wiedzieliśmy, że trudno będzie o mecz, na który Suarez byłby bardziej zmotywowany. To są mistrzostwa świata i to jest Anglia jako boiskowy rywal. Ale z drugiej strony, przecież Angole nie zagrali z Włochami słabo, podczas gdy grę Urugwaju z Kostaryką potrafiłby skomentować tylko Zbigniew Lach. Suarez owszem, wiadomo, że znaczy dla tej drużyny niezwykle dużo, ale przecież on jest świeżo po kontuzji. Jeśli w ogóle można powiedzieć, że jest po niej, bo pewnie w normalniejszych okolicznościach, gdyby nie chodziło o mecze tak wysokiej stawki, dalej by wypoczywał. Ale wszedł. Musiał. I zrobił to, co wychodzi mu najlepiej: różnicę.
Urugwaj oddał dzisiaj dwa celne strzały, oba Luis zamienił na bramki. To wszystko jeśli chcecie deprecjonować jego grę. Jasne, cały Urugwaj zagrał lepiej. Ale bez Suareza nie ugraliby nic więcej, niż remis. A i to maksymalnie. Cavani nie przeszedł nagle żadnej metamorfozy, po prostu nie jest dość silny, by samemu wygrywać mecze, nawet z Kostaryką ale w parze z Suarezem? To jest to. Ten duet chce się oglądać. Ten duet jest w stanie pociągnąć zespół daleko.
Rooney wreszcie wyszedł dzisiaj z cienia Pawła Sibika i Adama Matyska. Strzelając bramkę wyprzedził obu panów w liczbie strzelonych na mundialu goli. Ale Rooney mógł na tych mistrzostwach właśnie wprowadzać Anglię do kolejnej rundy, gdyby miał skuteczność choćby w 3/4 taką jak Suarez. Ten strzelony z dwóch metrów gol, zrobiony w dziewięćdziesięciu procentach przez Johnsona, naprawdę wiele nie zmienia w ocenie gry gracza United. Ma szczęście, że dzisiaj mocniej zawiedli inni, ale i tak mu się dostanie.
Anglia śmiało może spróbować zaadaptować na swoją modłę powiedzenie, które kiedyś pokutowało o Hiszpanach – grają pięknie jak nigdy, przegrywają jak zawsze. Oddajmy Angolom, że znowu mecz z ich udziałem był znakomitym widowiskiem. Obfitującym w emocje, w sytuacje, w świetne akcje. Anglicy potrafili pograć na połowie rywala, zaprezentowali otwarty futbol. Tylko, że brakowało im zabójczego instynktu. Brakowało im dziewiątki.
Brakowało im Suareza.
Pytanie teoretyczne. Ile mógłby ugrać ten zespół z Luisem w ataku?
Mamy wrażenie, że naprawdę wiele. Szczególnie, że już dziś był dowód jak zabójczym połączeniem mogłoby to się okazać – przecie Gerrard zaliczył piękną asystę przy drugiej bramce Urugwaju. Steve, biorąc pod uwagę jego poślizg w kluczowym meczu Premiership, śmiało może pożyczyć od Balo koszulkę “Why Always Me?”.
Anglia wciąż pozostaje w turnieju, w tej grupie awans mogą dać trzy punkty, jeśli tylko Italia nie będzie się opieprzać. Ich dalsze granie to żadne science fiction, ale mimo wszystko przed starciem z Kostaryką powinni być spakowani.