W pięknym stylu żegna się z zespołem „Kanonierów” Łukasz Fabiański. Polak broni wyłącznie w pucharach, a po świetnym występie w Lidze Mistrzów przyszedł czas na Puchar Anglii. Arsenal w walce o finał spotkał się z Wigan, a publiczność zgromadzona na Wembley była świadkiem wielce emocjonujących zdarzeń. Bohaterem meczu został „Fabian”, który obronił dwie „jedenastki”, a jego drużyna pokonała w konkursie rzutów karnych „The Latics” 4:2 (po 120 minutach gry było 1:1). „Kanonierzy” wracają do gry, chociaż mało brakowało, aby to Wigan po raz drugi z rzędu awansowało do finału FA Cup.
Po 90 minutach było 1:1, chociaż Arsenal miał przewagę w posiadaniu piłki aż 62 do 38 procent rywali. Takie proporcje utrzymały się także w dodatkowym czasie gry. Dodatkowo „Kanonierzy” mieli przewagę w strzałach aż 27 do dziewięciu, w tym w strzałach celnych aż dziewięć do dwóch. Statystyki to jednak tylko suche fakty, liczą się wydarzenia na murawie. A do 82. minuty meczu to Wigan było w finale Pucharu Anglii. Wynik otworzył w 64. minucie meczu Jordi Gomez, wykorzystując rzut karny po faulu Mertesackera. 18 minut później mieliśmy jednak remis, a wyrównał ten, który zawinił przy pierwszym golu, czyli Per Merstesacker. Niemiecki wieżowiec piękną główką pokonał Scotta Carsona, kończąc nieudany strzał Alexa Oxlade-Chamberlaina, którego nota bene portal WhoScored.com uznał graczem meczu.
Wynik do końca regulaminowego czasu nie uległ już zmianie, podobnie jak w dogrywce. Mimo starań obu ekip, dodatkowe 30 minut nie przyniosło rozstrzygnięcia, doczekaliśmy się zatem serii rzutów karnych. Konkurs „jedenastek” okazał się być jednoosobowym show naszego polskiego bramkarza. Fabiański obronił pierwsze dwa rzuty karne wykonywane przez Caldwella i Collisona, a jego koledzy z Arsenalu byli bezbłędni i to „Kanonierzy” zwyciężyli w serii karnych 4:2. Piłkarze Wengera wrócą zatem 17 maja na Wembley, by powalczyć w finale FA Cup. Kto zostanie ich rywalem? O finał zagrają jutro Hull City oraz Sheffield United.
Walka w dołach tabeli, a Everton jak zwykle swoje
Z zespołów walczących o czołowe lokaty w tabeli grał dzisiaj jedynie Everton. Podopieczni Roberto Martineza wykonali swoje zadanie w 100 procentach i zdobyli trzy punkty na Stadium of Light. Zajmujący ostatnie miejsce w tabeli Sunderland przegrał z „The Toffees” minimalnie, a jedynego gola w meczu zdobył… Wes Brown, tyle że do własnej bramki. Niebieska część Liverpoolu patrzyła z zapartym tchem na poczynana swoich ulubieńców, a Ci nie zawiedli. Na pięć kolejek przed końcem sezonu Everton wskoczył na czwartą lokatę w tabeli. Musimy powiedzieć to jasno – byłoby wielką niesprawiedliwością, jeśli Everton nie awansowałby w tym sezonie do Ligi Mistrzów. Niech to będzie sezon marzeń dla ekipy z Goodison Park, zasłużyli na to, jak mało kto. A Martinez? Nagrodę dla menedżera sezonu może zgarnąć mu sprzed nosa tylko rywal zza miedzy, czyli Brendan Rodgers.
Jest to bez wątpienia jeden z lepszych sezonów Premier League w ostatnich latach. Trwa niesamowita walka o najwyższe laury, ale podobnie jest w dolnych rejonach tabeli. Broni nie składają jeszcze Cardiff i Fulham. Podopieczni Ole Gunnara Solskjaera pokonali na wyjeździe Southampton, występujące nadal bez kontuzjowanego Artura Boruca. Jedynego gola w meczu zdobył Cala, dając cień nadziei na uratowanie ligi dla drużyny należącej do Vincenta Tana. Podobnie na Craven Cottage – Felix Magath w końcu odciska swoje piętno na Fulham, a jego gracze wygrali właśnie drugi mecz z rzędu, tym razem przeciwko Norwich. Gola na wagę kompletu oczek podobnie jak tydzień temu zdobył Hugo Rodallega, który niespodziewanie odzyskał swój strzelecki instynkt. Szykuje się zatem prawdziwa bitwa o życie, do ostatniej kolejki. Może jednak te piłki lekarskie Magatha czynią cuda?
Punkcik w walce o utrzymanie dołożył do swojego bilansu West Bromwich Albion, który zremisował z Tottenhamem 3:3. Ekipa Pepe Mela marzy o pozostaniu w elicie angielskiego futbolu, ale dzisiejszy wynik to raczej dwa stracone punkty niż jeden wygrany. West Brom po pół godzinie gry prowadził z „Kogutami” już… 3:0, ale drużyna Sherwooda wzięła się do roboty i skończyło się na 3:3. Gola na wagę remisu zdobył w samej końcówce meczu Christian Eriksen.
No i na koniec Crystal Palace. Nie wiemy jakich trików używa Tony Pulis, ale jego „Orły” są już bardzo bliskie zapewnienia sobie utrzymania w lidze. Dzisiejszego popołudnia ofiarą Palace padła Aston Villa, a jedynego gola w meczu zdobył znajdujący się ostatnio w kapitalnej formie Jason Puncheon. Prawdziwe czary, ale to nie żaden Harry Potter. To tylko cudotwórca Tony Pulis.