Autodestrukcja Martino. Barcelona „Taty” upada coraz niżej

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2014, 23:16 • 3 min czytania

Jeszcze nie wszyscy kibice Bacy pogodzili się z porażką w Lidze Mistrzów, jeszcze w głowach piłkarzy Barcelony dźwięczał ryk fetujących awans do półfinału kibiców Atletico, a już po kilku dniach trzeba było przyjąć kolejny cios. I to tym boleśniejszy, że nie wymierzony przez równego sobie, a przez plączącą się gdzieś w okolicach środka tabeli Granadę, której sensacyjne trzy punkty zapewnił Brahimi. Niemrawy Tata Martino oddaje więc berło w ręce „Rojiblancos”, którzy jutro mogą zarezerwować sobie bilety na mistrzowską fetę… w Barcelonie.
Tak się bowiem składa, że jeśli Atletico przytuli komplet punktów na boisku rozpaczliwie broniącego się przed spadkiem Getafe – a nie ukrywajmy, raczej zrobi to bez mrugnięcia okiem – to przewaga w tabeli nad Barceloną wzrośnie do czterech punktów. Co to oznacza w praktyce? Ano mniej więcej tyle, że już do samego końca karty rozdawać będą właśnie podopieczni Diego Simeone. I jeśli tylko wykonają w 100 procentach plan na najbliższe cztery kolejki (Elche, Valencia, Levante i Malaga), to w ostatnim meczu sezonu na Camp Nou zagrają już tylko w imię piękna futbolu z koroną mistrza Hiszpanii na głowie.

Autodestrukcja Martino. Barcelona „Taty” upada coraz niżej
Reklama

Wróćmy jednak do dzisiejszego meczu. Tata Martino wyrasta bowiem (już wyrósł?) na największego błazna, jaki kiedykolwiek zasiadł na ławce rezerwowych „Blaugrany”. I niestety dla jej socios, żadnych spektakularnych odwrotów i innych tym podobnych pierdółek najprawdopodobniej nie będzie. Pod jego wodzą (pod czym!?) wielka Barcelona straciła twarz. Miały być, jak mówił Martino, „same finały do końca sezonu”, a na razie jest w cymbał (Liga Mistrzów), w cymbał (La Liga) i do hat-tricka brakuje już tylko przerżniętego w najbliższą środę finału Pucharu Króla. A że po drugiej stronie barykady już czeka z pianą na ustach spragniony rewanżu za „El Clasico” Real, to i trzecie przerżnięcie jest całkiem możliwe. Dziś było krótko, ale treściwie. Typowy 12 kwietnia w wykonaniu Taty Martino:

– porażka z Granadą (pierwsza od 1972 roku – żadnego z dziś grających piłkarzy gospodarzy nie było wtedy na świecie)
– porażka mimo absurdalnie wysokiego posiadania piłki: 86 procent!
– przegrane w tym tygodniu drugie z trzech możliwych do wywalczenia trofeów (został tylko wspomniany Puchar Króla)

Reklama

Nie ma co ukrywać…

Dziś żadnych pozytywnych akcentów w grze Barcelony nie było. Nawet ten nieszczęsny Neymar – samolubnie, ale jednak z zagrożeniem bramki Granady. Przyszła jednak końcówka pierwszej połowy i czar prysł – w starciu z poważną piłką wygrała błazenada i tanie gwiazdorstwo. Jak tak dalej pójdzie, to gość zapisze się w historii futbolu jako najbardziej przepłacony celebryta. Tak, nie piłkarz, a celebryta. Bo miało być wielkie granie, a jest tylko pajacowanie:

Wypada kilka zdań napisać jeszcze o piłkarzach Granady, którzy gdzieś w cieniu klęski Barcelony ociekają szczęściem po wydartym zwycięstwie. Nie dziś mieli szukać punktów by zapewnić sobie bezpieczne utrzymanie, a tymczasem właśnie w starciu z – jakby nie było – katalońską potęgą wykupili sobie abonament na przyszły sezon. Gol Brahimiego, bardzo dobra zmiana El Arabi, a do tego niesamowity upór w defensywie i kapitalny Karnezis między słupkami, broniący w wielkim stylu m.in. uderzenia Fabregasa, Messiego (z wolnego) i Busquetsa (w zamieszaniu). No, ale Tata Martino i tak powiedział: – W normalny dzień wygralibyśmy tu 5:0. Wynik jest tylko dziełem przypadku…

Cóż, chyba tylko najmłodsi jeszcze w tę Barcelonę wierzą…

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama