Reklama

Miotła na ciężkie czasy zaczyna w końcu robić porządki. Na razie oberwało się Rudemu

redakcja

Autor:redakcja

25 stycznia 2014, 09:50 • 5 min czytania 0 komentarzy

Parafrazując Gombrowicza – koniec i bomba, kto nie widział ten trąba. Sunderland i Manchester United podniosły puls niejednemu widzowi przed telewizorem, a “Czarne Koty” jadą na Wembley. Nazwa stadionu drużyny Poyeta – Stadium of Light – przeważnie kojarzyła się z kiepskim żartem, jeśli chodzi o poziom piłkarski to ciemno tam było bowiem jak w Polsce za czasów króla Popiela. Od środy kibice klubu z północno-wschodniej Anglii mogą jednak chodzić z dumnie podniesioną głową – ich pupile zagrają w finale Capital One Cup, a Manchester… Cóż, Manchester znów wchodzi w wieki ciemne. Witaj, futbolowe średniowiecze.
Niełatwo być kibicem klubów takich jak Sunderland. Z klubami jak to z miłością bywa – nie wybiera się ich, same nas w sobie rozkochują. Jedne urodą, inne ciekawą nazwą, jeszcze inne czymś niespodziewanym. Kibicem jest się do końca życia, ale nie każdy oddał swe serce Chelsea czy Manchesterowi, instytucjom przyzwyczajonym do splendoru. Na drugim końcu stawki jest taki Sunderland, u którego sukcesy są tak częste jak zdania wielokrotnie złożone u uczestników Warsaw Shore. “Czarne Koty” zagrają w finale Pucharu Ligi po raz pierwszy od przegranego finału w 1985 i mają szanse na pierwsze trofeum od… 41 lat. W 1973 roku wygrali FA Cup. Teraz czeka ich ponownie wyprawa po złote runo – mimo pewnej deprecjacji pucharów krajowych, finał na Wembley to nadal marzenie każdego piłkarza w Anglii.

Miotła na ciężkie czasy zaczyna w końcu robić porządki. Na razie oberwało się Rudemu

Piłkarze ze Stadium of Light wciąż okupują przedostatnią pozycję w lidze, ale w ich grze widać poprawę, a ostatnie wyniki są bardziej niż zadowalające. Zwycięstwo 4:1 nad Fulham oraz remis z Southampton 2:2 są światełkiem w tunelu, na którego końcu czeka nagroda – utrzymanie się w Premier League. Jeszcze lepiej wiedzie się “Czarnym Kotom” w Pucharze Ligi, gdzie w dwumeczu o awans do finału wyeliminowały United Davida Moyesa. Chłopina jest jak na razie największym przegranym obecnego sezonu, a ikry oraz emocji w poczynaniach “Czerwonych Diabłów” tyle, co w krwiożerczym wyścigu ślimaków sunących po asfalcie. Rudy ma jednak zawsze pod górkę. Jak mawia Janusz Rewiński: – Rude ludzie chodzą non stop nawalone. Piją po to, żeby zapomnieć. Zapomnieć o tym, że rude są. Radzimy Davidowi dobrą banię. فzy już nie pomogą, chyba zostaje mu tylko upić się na smutno do lustra, patrząc z nostalgią na swój stary dres Evertonu.

Pił na pewno w środę Gustavo Poyet, i to jakieś markowe urugwajskie wino, albo ich skarb narodowy – odpowiednik polskiej “miodówki”, czyli likier Grappamiel. Całkiem dobry, swoją drogą. Sunderland idzie póki co śladem Wigan, które beznadziejną postawę w lidze łączyło z wyborną dyspozycją w FA Cup. Jak ta słodko-gorzka historia się zakończyła, pamiętamy. W sobotę Roberto Martinez wzniósł w górę Puchar Anglii, parę dni później spadł z Premier League. W północno-wschodniej Anglii wszyscy dają na ofiarę, by nie powtórzyć feralnego losu “Atletów” z Wigan. Kibice zaczynają być jednak spokojni – dobrą robotę wykonuje Gustavo Poyet, okazując się niespodziewanym panaceum na bóle dręczące dusze kibiców na Stadium of Light.

“Gusa” przedstawiać nie trzeba. Legenda Saragossy, znakomity zawodnik Chelsea i Tottenhamu. Siedem sezonów w Anglii, ponad 50 ligowych goli. Przez cztery lata trenował Brighton & Hove Albion, gdzie podwładnym Urugwajczyka był m. in. nasz polski bramkarz, Tomasz Kuszczak. W ciekawy sposób styl Poyeta opisał tuż po rewanżowym meczu z United obrońca Sunderlandu, a także były piłkarz “Czerwonych Diabłów” Wes Brown: – Jest geniuszem. Jest po stronie każdego piłkarza Sunderlandu. Wie czego chce i potrafi nam to przekazać, oczekując na naszą reakcję. To mądry obserwator.

Urugwajczyk ma często ciekawe spostrzeżenia, a także własne zdanie na wiele tematów. Nie tak dawno krytycznie wypowiedział się o angielskich graczach, którzy jego zdaniem są zwyczajnie mało ambitni. Poyet pokazał swoje nieznane oblicze futbolowego romantyka, krytykując rodzimych kopaczy za nadmierne dbanie jedynie o pieniądze. “Czarne Koty” starają się kupować piłkarzy urodzonych na Wyspach, ale Ci są zwyczajnie poza zasięgiem Sunderlandu. Zdaniem menedżera wolą grzać ławę w bogatszych klubach, niż grać regularnie, co były piłkarz “The Blues” uważa za nienormalne. Od razu przypomina się kazus Adama Johnsona. Skrzydłowy w City był zaledwie jednym z wielu, na Stadium of Light ma za to pewny plac. Urugwajski menedżer krytykuje mocno także sam system piłkarski w Anglii. Jego zdaniem, problemem nie jest zbyt duża liczba obcokrajowców, ale zbyt mała Anglików w czołowych klubach.

Reklama

Podobno Poyet jest strasznym gadułą, ale przy tym bardzo pozytywnym i konkretnym człowiekiem. Włada kilkoma językami, a jego zapał do wykonywania zawodu jest wręcz zaraźliwy. W samych superlatywach o szkoleniowcu wypowiada się Wayne Bridge, który miał z nim okazję współpracować: – On przywrócił moją wiarę w futbol, moją miłość do niego. To absolutny top, zarówno jeśli chodzi o taktykę, jak i zaangażowanie oraz warsztat. To jeden z najlepszych, z jakimi przyszło mi w życiu pracować. Ł»ebyśmy się jednak nie przesłodzili, czas włożyć w tę wielgachną beczkę miodu łyżkę dziegciu. Dobrego zdania o Poyecie nie ma znowu Vicente, były reprezentant Hiszpanii: – To najgorsza osoba, jaką spotkałem w swoim futbolowym życiu. To egocentryk, zapatrzony w siebie egoista. Gdzieś ktoś kiedyś powiedział, że jest duże podobieństwo pomiędzy Gusem, a niejakim Jose, rezydującym na Stamford Bridge. Przesada? Nie do końca. Poyet stara się być wyrazisty, jest zawsze szczery, nie wyzwala przypadkowych emocji. Gość w stylu “hate it or love it”, takich kochamy najbardziej.

Jaki by Gus nie był, to oczywiście człowiek w trochę innym stylu niż Paolo Di Canio – równie charyzmatyczny mentor, a także kwintesencja futbolowego szaleństwa. Poyet ma w sobie iskrę, jednak w wydaniu dużo rozsądniejszym niż Włoch, który wydawał się idealnym trenerem na chwilę. Potrafił pobudzić, wznieść zespół na wyżyny, dokonać niemożliwego, chociaż tylko na krótką metę. Wiadomo, co dzieje się z organizmem nienaturalnie pobudzonym przez dłuższy czas, w końcu zalicza zjazd. Podobnie było z Sunderlandem. Pierwsza fala ekscytacji minęła, cel został osiągnięty, ale później nie przeszło to w normalną pracę menedżera w klubie – Di Canio nie ma chyba aż tak wielkiego trenerskiego warsztatu. Gdy nie bazuje na emocjach i patosie rodem z “Gladiatora” Ridleya Scotta, mało co zostaje do zaoferowania piłkarzom na poziomie Premier League. Zupełnie inaczej niż Poyet – mieszanka latynoskiego temperamentu okraszona chłodnym angielskim pragmatyzmem. Ot, idealne połączenie na te ciężkie czasy.

KUBA MACHOWINA

Najnowsze

Weszło

Polecane

Ronnie O’Sullivan znów pokłócił się ze snookerem. “Straciłem miłość do gry”

Sebastian Warzecha
4
Ronnie O’Sullivan znów pokłócił się ze snookerem. “Straciłem miłość do gry”