Ile mógłby osiągnąć, gdyby grał w piłkę w bardziej cywilizowanych czasach? Czy w jego zasięgu były drużyny z najwyższej półki: Real, Barcelona, Inter? Kto wie, ale nikogo nie powinno też zdziwić, jeżeli nawet największe firmy zostałyby odesłane z kwitkiem, bo przecież pan Gerard i tak wybrałby Niebieskich. Jego historia jest opowieścią o dramatach wojny, o podejmowaniu trudnych decyzji, ale też o szczęściu w nieszczęściu, sukcesach, radości z ciężkiej pracy i szacunku tłumów. I wszędzie tam – albo na pierwszym planie, albo w tle – obecny był Ruch Chorzów. Jego Ruch Chorzów.
A – Aberdeen
Dziesięć tysięcy funtów, które proponowano mu za transfer do “granitowego miasta”, na polskie warunki były wówczas fortuną. Pamiętajmy, że zarabiał w Ruchu grosze, musiał codziennie stawiać się do pracy, żeby móc wyżywić rodzinę, choć był przecież jednym z najlepszych piłkarzy w kraju. W Aberdeen mógłby skupić się wyłącznie na futbolu, a także gdyby szło mu dobrze otworem stała cała piłkarska Europa. Dokąd by zaszedł? Może dziś wspominałaby go cała Europa? Lepsze perspektywy, nieporównywalnie lepsze pieniądze. Ale wybrał Chorzów. Wybrał swój ukochany klub, swoje miasto, swoich ludzi. Choć nie podchodźmy do sprawy płasko: może po prostu bał się o swoją rodzinę? On mógł zostać w Szkocji, owszem, ale przecież władze polskie uznałyby go za zdrajcę. Na pewno nie pozwoliłby mu sprowadzić do siebie bliskich. Miałby po swojej stronie klub, pieniądze, może zdołałby ich “przeszmuglować”, ale przecież byliby też pilnowani, bo partia by się tego spodziewała.
B – Brychczy
Lucjan Brychczy bez wątpienia jest tym dla Legii, kim dla Ruchu był Gerard Cieślik. Ich losy są nierozerwalnie związane. Zaciekli rywale w lidze, dobrzy koledzy w reprezentacji. Początek lat 50-tych to dominacja Ruchu, ale już w 1955 i w 1956 to Brychczy i Legia byli górą. Wszyscy wiedzą, że Cieślik strzelił dwie bramki ZSRR, ale ilu pamięta, że przy obu golach asystował Brychczy? Dla którego gracz Ruchu był idolem, bo gdy ikona Legii zaczynała granie, Cieślik już był na szczycie. – Wzorowałem się na nim. Był bardzo zaawansowany technicznie, miał wszystko: strzały z dystansu, z półwoleja, z woleja. Takiego zawodnika wtedy nie było – wspomina dziś pan Lucjan. Doskonały duet, szkoda tylko, że wspólnie nie poznali smaku wielkiej imprezy.
C – Cottbus
Jak każdy piłkarz miał w swojej karierze też swoją dozę boiskowego szczęścia. Nie opuściło go też poza murawą w najważniejszej chwili, gdzie kilka jego słów mogło zakończyć się tragicznie. To właśnie w Cottbus był szkolony, by później iść na front z Wermachtem. Na apelach wszyscy stawiali się w mundurach, ale w pierwszych dniach po wcieleniu Polak nieustannie przychodził w cywilnym ubraniu, na znak protestu. W końcu musiał zwrócić tym uwagę szefa kompanii. Ten podszedł do niego i zapytał o przyczynę takiego postępowania. Cieślik zachował się odważnie, dumnie, ale też zawiesił swoje życie na cienkim włosku. – Niemcy zabili mi ojca, nie założę tego munduru! – wypalił wówczas. Za takie coś groził obóz koncentracyjny albo pluton egzekucyjny. Kula w łeb na miejscu też nie mogła nikogo zdziwić. Ale w tej rzeczonej sytuacji szef kompanii tylko poklepał go po ramieniu i odszedł. Z sobie znanych przyczyn nienawidził Hitlera nie mniej, niż gracz Ruchu. Ale szanse na to, żeby trafić na takiego oficera? Jak los na loterii. Z czasem zresztą legenda podporządkowała się, pan Gerard wiedział, że dalsze oponowanie zakończyć się może tylko w jeden sposób: śmiercią.
D – Dziwisz
To historia rodem z Hollywood. Młody chłopak, zakochany w Ruchu, którego największym marzeniem jest grać w niebieskich barwach. Zaczyna od podawania piłek, a kończy jako ikona, legenda, symbol. Jego początki w Ruchu są barwną historią.
– Na każdym treningu byłem za bramką, żeby podawać piłki. Kopnąć taką skórzaną, a nie szmaciankę, to było naprawdę coś. Święto. W 1939 roku kierownik drużyny trampkarzy, Pan Gorol powiedział mi, że jeśli strzelę gola z rzutu karnego zostanę przyjęty do Ruchu. Poszczęściło się i ostatnie miesiące przed wojną trenowałem w zespole trampkarzy “niebieskich” – wspominał w książce Andrzeja Gowarzewskiego i Joachima Waloszka. O swoim wejściu do zespołu mówi, że udało mu się to “na plecach” Augustyna Dziwisza, jednego z bardziej doświadczonych piłkarzy, a który roztoczył nad nim opiekę. Szybko wkradł się jednak w łaski kolegów, jak każdy zawodnik, który ma nieprzeciętne umiejętności.
Od zawsze trenował dokładność zagrań, co uznał za kluczowe dla napastnika. Podczas testów w pierwszej drużynie miał wyznaczone za zadanie trafić w spojenie słupka poprzeczką. Trafił, raz, a potem drugi, i tak kilka razy, wprawiając w zdumienie starszych zawodników, w tym Teodora Peterka, jednego ze swoich idoli. Wkrótce potem grał już w pierwszym składzie, wymieniając passy z graczami, którym jeszcze niedawno podawał piłki. W debiucie ze Zgodą strzelił bramkę. Mecz rozegrany był na boisku bocznym, bo na stadionie stacjonowały jeszcze oddziały radzieckie – takie były czasy. O atmosferze w klubie mówił: – mieliśmy wspaniałą drużynę, i do grania, i do pracowania. Podczas wspólnych kolacji nie brakowało śpiewów, a starsi potrafili sobie wypić, nikt tam nie był święty.
E – Ezi
Na rozwój Deyny wielki wpływ miał Brychczy. Ten z kolei wzorował się na Cieśliku. A na kim sam Pan Gerard? Zdecydowanie na “Ezim” Wilimowskim, za którym potrafił jeździć na mecze nawet w trakcie wojny. Nie może to dziwić: Wilimowski po mistrzostwach świata w 1938 był uznawany za jednego z najlepszych na świecie. Cieślik do późnych lat podkreślał, że był to najlepszy piłkarz, jakiego w życiu widział.
F – Finlandia
Olimpiada w Helsinkach w 1952. Związek Radziecki i Izrael debiutujące na igrzyskach. Czas sportowych legend: fińskiego biegacza Paavo Nurmiego, czy też maratończyka Emila Zatopka. Nasza kadra stała bokserami, wśród których prym wiedli Zygmunt Chychła, zdobywca złotego medalu, oraz Aleksy Antkiewicz, srebro. Wśród 125 naszych reprezentantów jest również Cieślik, zdecydowanie największa gwiazda naszej piłkarskiej kadry na tą imprezę. A turniej obsadzony wspaniale, choćby legendarnymi Węgrami z Puskasem, Cziborem, Kocsisem. Zaczyna się obiecująco, od pokonania Francuzów, gdy gole strzelają Trampisz i Krasówka. W następnej rundzie jednak Dania pokazuje nam tyły. Nasi gracze solidnie byli pilnowani przez partyjnych aparatczyków, działa też propaganda: legenda Ruchu wspominała po latach, że wmawiano im choćby jakoby Coca Cola była trucizną.
G – Gracze dziś
Cieślik uważał, że współcześni piłkarze są lepsi od tych z dawnych czasów. Jest to więc ważny głos w niekończącej się debacie na temat porównywania drużyn i piłkarzy z różnych okresów. Pele czy Messi? Di Stefano czy Ronaldo? Pewnie gdyby ustawić ich obok siebie na boisku, młodzi roznieśliby stare gwiazdy w pył. Treningi poszły do przodu, futbol się zmienił, do tego farmakologia, siłownia, odnowa biologiczna i wiele innych ważnych szczegółów. Z drugiej strony pan Gerard uważał, że dzisiejszym piłkarzom jest za dobrze. Są często zepsuci, za mało pracowici, nie doceniają swojego talentu. Zawrócić w głowie mogą też od młodych lat znaczne dochody.
H – Hajs
Futbol w latach 40-tych i 50-tych był zasadniczo amatorski. Cieślik był reprezentantem Polski, gwiazdą, bożyszczem tłumów, ale na co dzień normalnie pracował jak tokarz. Przed meczem z ZSRR kapitan reprezentacji Henryk Reyman obiecał, że wszyscy dostaną po pięćset złotych, jeśli mecz zakończy się zwycięstwem. Taka suma fortuną nie była, ale to nikt taką sumą nie pogardził. Jak to z pieniędzmi jednak bywa, wszystko skończyło się na obietnicach: – Jak czekaliśmy wtedy na te pieniądze, tak do dziś dnia czekamy. Jakby były z tego odsetki, to bym teraz był bogatym człowiekiem. Ostatecznie dostałem tylko dietę w wysokości 38 złotych. Przyszedłem do domu, chciałem je dać żonie, wkładam rękę do kieszeni… a tam nie ma. Miałem dziurę i te pieniądze zgubiłem – powiedział w wywiadzie dla TVS.
I – Inne kluby
Jest na pewno jakaś ironia w fakcie, że legenda Ruchu wpisała się też do historii Górnika Zabrze. Cieślik jest pierwszym zawodnikiem, który zdobył gola dla zabrzan w meczu międzypaństwowym. Wyrwać chciał go też ŁKS: o wiele lepsze pieniądze i trzypokojowe mieszkanie, w porównaniu do chorzowskiej kawalerki, były nie lada okazją. Zawodnik powiedział jednak pas.
W przypadku, gdy chciała go Legia, sprawa nie zależała już jednak od jego decyzji. Powołanie do wojska to powołanie, zaprotestujesz pójdziesz pod sąd. Piłkarz miał już nawet ustaloną datę dojazdu na zgrupowanie “Wojskowych”. Ale wtedy sprawy w swoje ręce wziął Wiktor Markiewka, poproszony o wstawiennictwo przez działaczy Ruchu. Przodownik pracy wyrabiający w kopalni 577 proc. normy. Innymi słowy: persona, z którą w tamtych latach musiał liczyć się każdy. Miał wówczas ponoć pojechać do Warszawy, a podczas spotkania z premierem Cyrankiewiczem powiedzieć: – nie będzie Cieślik groł w Ruchu, nie bydzie wągla!
J – Jaszyn
Może polski zawodnik nie śnił się po nocach Jaszynowi, ale czy miał na jednego z najwybitniejszych bramkarzy w historii patent? Chyba nie będzie w tym przesady. Wszyscy pamiętają przede wszystkim gole w pamiętnym meczu na Stadionie Śląskim, ale było ich więcej. Czasami polska kadra grała na wyjeździe w nieoficjalnych grach, na przykład spotykając się z reprezentacją ZSRR. Również w takich spotkaniach Cieślik zawsze umiał “ukłuć” Lwa. Ogółem mówi się, że pan Gerard zawsze miał rękę, czy też raczej nogę, do radzieckich bramkarzy. Kto wie, czy nie był po prostu bardziej zmotywowany na drużyny ze wschodu, biorąc pod uwagę jego doświadczenia z czasów wojny.
K – Kutz
– Pan Gerard miał propozycje z zagranicy. Mógłby w latach 50-tych wyjechać, żyłby wspaniale w cywilizowanym kraju, miałby dużo pieniędzy. Kiedyś go zapytałem, dlaczego tego nie zrobił. On mi odpowiedział: panie Kutz, ale co bych jo tam robił? – opowiadał reżyser. – To jest diament, arcydzieło ludzkie, które się tu urodziło i dokonało wielkich rzeczy. Niesłychanie owarty, wielki Ślązak – tak o ikonie śląskiej piłki wypowiadała się ikona śląskiej kinematografii na jubileuszu zawodnika.
L – Legynda
– Ł»ywo legynda! – powiedział o nim jeden z kibiców Ruchu, wyrażając tym samym opinię wszystkich fanów “niebieskich”. Niech najwięcej o szacunku, jaki mają do niego w Chorzowie powie spotkanie zorganizowane na jedną z uroczystości jubileuszowych. – Wstawać! I żeby mi przypadkiem któryś nie ważył się usiąść, zanim siądzie pan Gerard – instruował kibiców ich przywódca. Na sali panowała cisza jak makiem zasiał, gdy tylko pan Gerard przemówił.
Sam Cieślik jednak z dystansem podchodził do takich określeń. – Legenda? Nie lubię tego słowa. Piłka nożna to sport zespołowy – podkreślał za każdym razem. Nawet o meczu z ZSRR mówił przez pryzmat tego, jak dobrze grali jego koledzy. Nie chciał chwały, zauważał, że po prostu jego rolą boiskową było strzelanie bramek, inni mieli swoje funkcje, nie mniej ważne, choć mniej rzucające się w oczy.
Ł – Łaba
Cieślik bynajmniej nie zamierzał umierać za cofający się, rozbity do cna Wermacht, którego nienawidził do kości. Dlatego po kilku miesiącach na froncie próbował przedostać się do Amerykanów wraz z kilkoma innymi Ślązakami. Musieli w tym celu przeprawić się przez Łabę. Zrobili tratwę ze skrzynek, desek, czego się dało. Pan Gerard praktycznie nie umiał pływać, więc na szyi miał dętkę samochodową, która na wszelki wypadek w kryzysowej sytuacji miała pomóc. Wykryto ich i istotnie, kryzys nadszedł. Przeprawa stała się piekłem. Ostrzeliwywani, znoszeni przez silne prądy, w końcu zmuszeni do skoku do wody. Dętka na wiele się nie przydała, zawodnik zaczął się topić, był o krok od śmierci. Uratował go Teodor Wieczorek, później również gracz reprezentacji Polski. Do Amerykanów dotarli po wielkich wysiłkach, sukces? Nie, tylko wielkie rozczarowanie. Rano Jankesi przekazali uciekinierów Rosjanom. Ci skierowali ich do obozu jenieckiego w Brandenburgu, a Cieślik po latach nazywał cudem fakt, że w ogóle go przeżył.
M – Messi
– Chorzów miał swojego Messiego. Ten sam wzrost, podobna technika, instynkt do strzelania bramek – przekonuje Kazimierz Kutz. Nawet, jeśli te komplementy były na wyrost, to mogą uzmysłowić jakiego formatu a także typu był piłkarzem. I ponownie pozostaje otwarte pytanie: ile Cieślik z taką skalą talentu mógłby w stanie osiągnąć w europejskiej piłce, gdyby nie brak możliwości wyjazdu i normalnej kariery?
N – Najbliżsi
Druga wojna światowa nie obeszła się z nim lekko. Ojca stracił pod Wolbromiem, jego pociąg został zbombardowany przez hitlerowców. Jerzy, starszy brat, zginął na froncie. W Auschwitz był stryj Ryszard, udało mu się przeżyć. Gerard z bratem i siostrami wrócił na Śląsk, ale z racji przeszłości ojca, który był powstańcem, zastali zaplombowane mieszkanie, a dzieci nie mogły zdobywać wykształcenia.
O – Odznaczenia
Nie można powiedzieć, żeby koniec kariery Cieślika był obchodzony z wielką pompą. Działacze klubu podarowali mu wtedy aparat fotograficzny, a pożegnalną kolację musiał opłacić sam. Co ciekawe, od Wisły, z którą grał ostatni mecz, otrzymał znacznie bardziej drogocenny prezent: złoty sygnet. To był wyraz szacunku, jakim cieszył się w całej lidze.
Jest jedynym zawodnikiem Klubu Wybitnego Reprezentanta, który nie ma 60 meczów w kadrze. W 1969 został obwołany piłkarzem 50-lecia PZPN, na siedemdziesięciolecie był piąty. Ma też Krzyż Orderu Odrodzenia Polski.
P – Pracowitość
Niejeden próbowałby się migać od pracy mając status futbolowej gwiazdy, i pewnie by się udało. Ale nie pan Gerard. Zawsze sumiennie pracował, a samą pracę doceniał, czy były to treningi, czy też zmiana przy obsłudze tokarki. Praca od zawsze była jego sposobem na życie.
R – Rekordy
Najlepszy ligowy strzelec w historii Ruchu. O czternaście bramek wyprzedza w tej kategorii swojego idola z dzieciństwa, Teodora Peterka. Na liście najlepszych strzelców w historii Ekstraklasy zajmuje czwarte miejsce, za Polem, Brychczym oraz Frankowskim. Był królem strzelców ligi w 1952 i 1953, postrachem bramkarzy jak Polska długa i szeroka.
S – Szmacianki
W piłkę grali wówczas wszyscy, ale nie zawsze było czym. Porządne skórzane futbolówki to był rarytas dostępny tylko członkom klubów. Cieślik, tak samo jak i wielu jego innych kolegów, musiał sam robić sobie piłki – szmacianki ze skarpet czy też getrów. Najlepszą, jak sam wspomina, zrobił z wyjściowej pończochy swojej matki.
T – Trybuny nienawiści
Nie miał litości dla stadionowych zadymiarzy. Gdy podczas Wielkich Derbów Śląska rozegrała się regularna bitwa kiboli z policją i ochroną, a w użyciu były race, siedzenia, kije i kamienie, Cieślik obserwował to wszystko z wysokości stadionu. – Nie mogę zrozumieć, że niektórzy przychodzą na mecz z myślą, by narozrabiać. To sport, zabawa, a tymczasem na trybunach jest wielu pijanych kibiców. Przed wejściem na trybuny powinna stać tablica z nazwiskami i zdjęciami chuliganów. Niech prawdziwi kibice wiedzą, kto odpowiada za bałagan, kogo mają się wstydzić i kto spowodował, że ich ukochany klub znowu zapłacił karę finansową. Jeśli nic się nie zmieni, to lepiej zlikwidujmy ligę – powiedział ostro w rozmowie ze Sportfanem.
U- “Urban legend”
Futbolowy mit, jakoby Cieślik złamał poprzeczkę z ZSRR krążył przez wiele lat, a pewnie i do dziś wielu zapytanych odpowiedziałoby, że to prawda. Ale przecież to tylko i wyłącznie historia, która “wydarzyła się” się w filmie “Piłkarski Poker”, gdzie poprzeczkę sowietom połamał Laguna. Jedyny znany nam przypadek, gdy poprzeczka została złamana w trakcie gry miał miejsce w Anglii. Stało się to jednak nie z przyczyny strzału, ale z powodu blisko 150-kilogramowego bramkarza Williama Foulkea, a który nudził się i postanowił podciągnąć na poprzeczce.
W – Wojna
Trafił na front w najgorszym momencie. Wermacht był u kresu sił, praktycznie tylko się wycofywał. W okopach, jeśli ktoś przysnął, od razu kula w łeb, bez pytania. Jak sam wspomina, ważniejsza od karabinu była na froncie łopata, by móc wykopać sobie schron przed rosyjskimi katuszami: – My dostaliśmy się do takiego kotła, że jak rano stanęliśmy do walki z Amerykanami, to wieczorem wokół siebie mieliśmy już Rosjan. Tak się front szybko zmieniał – wspomina w biografii “Urodzony na boisku”.
Po nieudanej ucieczce trafił do obozu jenieckiego w Brandenburgu. Mało nie został wywieziony na Sybir, ale wstawił się za nim Teodor Wieczorek – ten sam, który wcześniej wyłowił go z wody podczas przeprawy przez Łabę. Cieślik był już na liście osób, które miały jechać na daleką północ, ale szanowany powszechnie Wieczorek go uratował. Z tamtej zsyłki mało kto wrócił, ponownie miał więc dużo szczęścia.
Z – Związek Radziecki
Ledwie trzy dni przed swoim najsłynniejszym meczem zgłosił się na zgrupowanie, bowiem został na nie specjalnie dowołany. Wciąż, nawet w tym szczytowym dla siebie okresie, pracował także normalnie jako tokarz. Zainteresowanie starciem było ogromne: prawie pół miliona osób zamówiło bilety, cały naród przy radioodbiornikach. A wszystko mimo że naszym nie dawano żadnych szans, ZSRR było aktualnym mistrzem olimpijskim. Ale sto tysięcy osób śpiewających hymn na Śląskim wlało w naszych nadzieję, a sowietom jakby zmiękły kolana. Do tego mieliśmy “trzech przyjaciół z boiska”, czyli, Szymkowiaka na bramce, Brychczego i Cieślika z przodu.
Od pierwszych minut Polacy rzucili się rywalom do gardeł. Tuż przed przerwą pierwszy raz legenda Ruchu pokonała Jaszyna, chwilę po przerwie poprawiła głową i zrobiło się 2:0. ZSRR zmniejszyło rozmiary porażki do 2:1, ale i tak w tamtym momencie był to jeden z największych futbolowych sukcesów od wielu, wielu lat. Nie wspominając już o wymierza pozasportowym, który bynajmniej nie był bez znaczenia i dla samych graczy. Większość miała burzliwą historię wojenną i na pieńku z Rosjanami, również zniesiony na rękach Cieślik. – Nic w tym momencie nie było ważniejsze od pokonania “Ruskich” – tak po latach wspominał bohater meczu.
Fot. FotoPyK