Partidazo. Tak „Marca” określiła występ Diego Costy z Realem. To w wolnym tłumaczeniu perfekcyjny mecz, nie da się otrzymać większego komplementu za grę. Noty? Doskonale wiecie jakie. Najwyższe. Obaj z Messim dziś przewodzą tabeli strzelców ligi hiszpańskiej, ale ich droga na szczyt nie mogłaby być bardziej odmienna. Argentyńczyk szlifował umiejętności w La Masii, pod okiem najlepszych trenerów świata. – Ulica była moją akademią – przyznaje natomiast Costa. Nie może być jednak inaczej, skoro wychował się w Lagarto. Brazylijskim mieście tak biednym, że nie było tam żadnych boisk trawiastych. Do dyspozycji były tylko drogowe zaułki.
Brazylijczyk nie ukrywa, że to właśnie wtedy nabrał stylu, z którego słynie: – Chłopaki, którzy wychowują się w akademiach piłkarskich są nauczeni kontrolować siebie, a także mieć szacunek do rywala. Mnie nikt nigdy w tym nie szkolił. Byłem przyzwyczajony widzieć kolegów dostających łokciem w twarz, to była norma. Dlatego nie miałem szacunku dla przeciwnika. Obrażałem wszystkich, walczyłem z każdym. Myślałem o tym, żeby na boisku zabić.
W wieku szesnastu lat Messi debiutował w pierwszej drużynie Barcelony. Costa w tym wieku dopiero opuścił uliczne granie, został bowiem dostrzeżony przez lokalny klub. Jak szło mu w juniorskich rozgrywkach? Cóż, na mecz, na którym miał się pojawić pracownik superagenta Jorge Mendesa, zarobił dyskwalifikację za uderzenie w twarz rywala oraz grożenie sędziemu. Mimo to ubłagano, by kara obowiązywała od następnego spotkania, dzięki czemu Brazylijczyk zagrał. Efekt? Pożartujmy, że przetarł szlaki dla Michała Grunta, bowiem trafił do rezerw Sportingu Braga. Potem poszło szybko: Atletico, wypożyczenia, aż w końcu jest tutaj, triumfujący nad rywalem zza miedzy, rozchwytywany przez menadżerów z całego kontynentu.
– To jedno z serc tej drużyny – tak powiedział o nim po derbach Simeone. Sam słynący z maksymalnego zaangażowania, ciężkiej pracy, ostrej gry i silnego charakteru. Nie dziwi więc, że napastnik, przed którym pewnie połowa trenerów Ekstraklasy chowałaby się pod ławką, za Argentyńczykiem skoczyłby w ogień. W styczniu tego roku tak mówił w wywiadzie dla „AS-a” o swoim trenerze: – Powiedział mi, że ktokolwiek walczy i daje z siebie wszystko, będzie grał. To dało mi pewność siebie – przekonuje. Potem daje się poznać z nieco innej strony, jako po prostu inteligentny człowiek: – W życiu uczysz się na swoich błędach. Byłbym idiotą, gdybym tego nie robił. Nie było mi łatwo. Wypożyczenia. Operacje. Rehabilitacja. Ale życie to jedna, niekończąca się lekcja, której nie możesz przespać. Czasami nie będziesz miał takiej samej inspiracji i pasji, jak innego dnia. Ale jeśli włożysz wysiłek w swoją pracę, będziesz miał efekty.
Te wnikliwe słowa nie bardzo pasują do jego boiskowej opinii piłkarskiego brutala. Zawodnika, który jest gotów sponiewierać każdego obrońcę po drodze do bramki. Nie dawał sobie dmuchać w kaszę podczas ostrych rozgrywek w favelach, nie zamierza więc też być ustawiany do pionu na najlepszych murawach świata. – Diego jest piłkarzem odważnym i pokornym – chyba tylko ktoś o charyzmie Simeone mógł o nim powiedzieć, że jest to pokorny charakter. Z pewnością jego rywale nie podzielają tej opinii. Nie oszczędza sławnych, jak Pepe czy Ramosa, ale też tych mniej znanych, jak choćby Davida Limbersky-ego, którego zdzielił głową w rozgrywkach Ligi Europy. Dla BBC skomentował zarzuty o swojej ostrej grze: – Nie jestem agresywny i nie oszukuję, ale to prawda, że lubię prowokować. Obrońcy mnie nienawidzą, bo za każdym razem sprawiam, że ich życie staje się naprawdę ciężkie i niełatwo jest im mnie zatrzymać.
Osobny, nie mniej gorący temat to kadra. Costa może zagrać dla jednego z faworytów mundialu, czy to Brazylii, czy też Hiszpanii. Dostał powołanie na spotkania Canarinhos przeciwko Rosji i Włochom, w obu grach wystąpił. Były to jednak tylko towarzyskie starcia, dlatego sprawa nie jest rozstrzygnięta. Temperaturę podgrzewa sam gracz w rozmowach z lokalną prasą: – Czuję związek z oboma krajami. W Brazylii się urodziłem, w Hiszpanii zrobiłem karierę. Luiz Felipe Scolari mnie testował, a potem nie wybrał na Puchar Konfederacji. Myślę, że ma już bardzo jasno określony pomysł swojego zespołu na Mistrzostwa Świata – przekonuje. Jeszcze na początku roku piłkarz mówił o tym, że pewnie dla 90% rodaków jest postacią anonimową.
– Jeśli dostałby powołanie od Del Bosque, na pewno byłby szczęśliwy – zapewnia jego kolega z Atletico, Gabi. Z każdą kolejką coraz większa liczba ekspertów, komentatorów i kibiców także jest za daniem szansy zawodnikowi. Jego akcje nigdy nie stały tak wysoko, jak teraz. Świetna dyspozycja z Realem, wygrane po tylu latach wyjazdowe derby mogą ostatecznie przeważyć szalę. I na razie, mimo gigantycznej konkurencji w kadrze, nikt w Hiszpanii nie narzeka na możliwość powołania „farbowanego lisa”.
