„Legendy na temat braci Brożków to zwykła głupota. Jedna wielka bzdura… „

redakcja

Autor:redakcja

09 sierpnia 2013, 09:06 • 13 min czytania

– Wyjazd okazał się klapą. Wcześniej spędziłem dwanaście lat w Polsce, większość w Wiśle. Tu miałem swoje przyzwyczajenia, tutaj grałem, tu mnie szanowali. I nagle taka zmiana, że przez dwa i pół roku mam trzy różne kluby. Brakowało mi chyba tej stabilizacji, którą zawsze osiągałem w Wiśle. Wszędzie byłem jednym z wielu. Trafiałem do zespołów, które mogły sobie pozwolić na wydanie pięciu, sześciu milionów euro na jednego zawodnika – mówi w rozmowie z Weszło Paweł Brożek. Zapraszamy do lektury wywiadu.

„Legendy na temat braci Brożków to zwykła głupota. Jedna wielka bzdura… „
Reklama

Paweł, ile ty goli strzeliłeś w Ekstraklasie?
– فącznie? 81 w Wiśle, 5 w GKS-ie Katowice. Wychodzi, że 86.

Ile razy byłeś królem strzelców?
– Dwa razy.

Reklama

Jak to więc możliwe, że tyle osób ma dziś do ciebie jakieś „ale”? Nawet za tamte dobre czasy, kiedy rządziłeś w lidze.
– Wiesz co, sam się zastanawiam. Na razie widzę, że mój powrót wywołał więcej emocji negatywnych niż tych pozytywnych. Pozostaje chyba tylko skupić się na grze, bo słowami tu już nic nie zdziałam.

Ostatnio w „Przeglądzie Sportowym” ukazał się duży tekst, w której zostałeś wręcz rozsmarowany – głównie przez byłych trenerów, tak zwanych ekspertów, niektórych piłkarzy. Robert Maaskant mówi na przykład, że ty nigdy nie zdawałeś sobie sprawy, że musisz pracować.
– Dziwi mnie to bardzo. Najbardziej właśnie to, co powiedział Maaskant, bo akurat z trenerem Beenhakkerem nieraz rozmawialiśmy i on przekazywał mi dokładnie to, co ukazało się w tym tekście – że powinienem bardziej angażować się w grę defensywną. Ok, to rozumiem. Natomiast Maaskanta ani trochę. Nawet z tego względu, że przecież grałem u niego regularnie i strzeliłem parę bramek.

Może wystarczało mu to, że strzelasz, ale widział, że nie wyciskasz z siebie tyle, ile możesz?
– Nigdy nie sygnalizował mi żadnych problemów. Mieliśmy zwykłą relację zawodnik – trener i to mi pasowało. Ale wiesz, kiedy trener wymaga od ciebie pewnych spraw, dotyczących boiska, mentalności czy charakteru, to zwykle do ciebie przychodzi i mówi o tym w cztery oczy. Między nami nigdy takiej rozmowy nie było i nagle teraz, dwa i pół roku później, on idzie z tym do prasy. Dziwne.

W „Przeglądzie” skwitowałeś to słowami: Ł»yczę mu powodzenia na tej Białorusi. Ironicznie.
– Bo szczerze – zabolały mnie te słowa. Facet wyskakuje z jakimś moim niby fatalnym charakterem. Może i on jest faktycznie trudny, ale nie wydaje mi się, żeby był aż taki jak się go przedstawia.

Zmienił się trochę przez te dwa i pół roku za granicą?
– Na pewno. Mam 30 lat, rodzinę, dziecko. Z wiekiem człowiek dojrzewa i inaczej na pewne sprawy patrzy. Nawet te wszystkie złe opinie na mój temat odbieram dziś już znacznie lepiej, bo wcześniej różnie z tym bywało. Maaskant mnie zaskoczył, ale ogólnie to wpuszczam jednym uchem, a drugim wypuszczam.

Co miał na myśli Skorża mówiąc, że twoje wyniki badań wydolnościowych zawsze były specyficzne”?
– Jestem typem zawodnika, który bazuje na szybkości. Nie mam wydolności na poziomie Radka Sobolewskiego, który potrafi przez cały mecz orać w środku pola. Mój próg tlenowy zawsze był na trochę innym poziomie, podczas każdych badań, a mieliśmy je robione co pół roku. Nie mogłem wejść w bieg z takim „Sobolem”, bo umarłbym po piętnastu minutach. W cudzysłowie oczywiście.

Beenhakker uważa, że ty nigdy niczego nie gwarantowałeś.
– Do niego naprawdę nie mam żadnych pretensji. Powiedział to, co myślał na mój temat i to samo wcześniej mówił do mnie. Nie widział mnie w swojej koncepcji i miał do tego prawo, jego zachowanie jest w porządku. Tak samo było w Recreativo u Sergiego Barjuana, gdzie najpierw grałem całą jesień. Później trener zmienił taktykę na sześciu pomocników, jak w reprezentacji Hiszpanii. Próbował ze mnie zrobić fałszywego napastnika, ale ja jestem po prostu napastnikiem. Lubię pograć kombinacyjnie, lubię oglądać Barcelonę, jej utrzymywanie się przy piłce, ale najlepiej czuję się w polu karnym.

Sergi był tą Barceloną przesiąknięty?
– Tak, jasne, bo nie dość, że w niej grał, to z tego, co wiem, kiedyś prowadził nawet w La Masii któryś rocznik. A tam, jak wiadomo, w każdym robi się to samo, od dołu do góry. Ta sama taktyka, to samo przygotowanie. Próbował to przełożyć na Recreativo, ale niestety… Nie ten materiał ludzki.

Chuli nie był typowym napastnikiem? Mówisz, że graliście z fałszywym.
– Był skrzydłowym. Nie grał w ataku. Ja też na początku, kiedy jeszcze wychodziłem w pierwszym składzie, miałem dużą rolę w rozgrywaniu piłki. Nawet skrzydłowi byli ustawieni wyżej. Ale Chuli i Alexander Szymanowski dobrze się w tą taktykę wpasowali. Jeden strzelił dziesięć goli, drugi szesnaście.

Jakie miałeś relacje z trenerem? Czułeś, że cię lubi, szanuje?
– Szanował mnie. Poza tym był jednym z najlepszych trenerów, jakich do tej pory miałem – pod względem przygotowania, taktyki, samego treningu. Ale tak jak wcześniej powiedziałem, zmienił system gry, przeszedł na sześciu pomocników i ja się w tej koncepcji nie odnajdowałem.

Mówisz, że twoje transfery do Celticu i Recreativo to były szybkie wybory bez przemyślenia.
– Tak uważam.

Dlaczego?
– Mówiono mi – nawet nie wiem czy to prawda – że jeśli rozwiązujesz umowę jeszcze w okienku, to masz czas na znalezienie klubu do końca sierpnia. Podejrzewam, że gdybym miał dłuższą perspektywę, mógł poczekać na przykład do października, to pewnie bym się dwa razy zastanowił. Ale z drugiej strony, nie ma sensu gdybać. Tak paradoksalnie, to naprawdę w Recreativo dużo się nauczyłem, właśnie od Sergiego. Wprawdzie z angielskim było u niego słabo, u mnie trochę lepiej, ale jakoś się dogadywaliśmy. Z hiszpańskim miałem problem w mowie, ale rozumiałem prawie wszystko, więc on mówił, a ja słuchałem.

Na życie w Huelvie pewnie nie można było narzekać.
– Oczywiście. Fajne miasto, bardzo dobra kuchnia. Super warunki do treningu, bo mimo że to była tylko druga liga, klub dysponował bazą z czterema boiskami. Nie można było mieć zastrzeżeń. Podobała mi się mentalność ludzi. To, że do wszystkiego podchodzą ze spokojem. Tranquilo – jak to mówią. Dużo się od nich nauczyłem, trochę pozwiedzałem. Tylko na walki byków się nie załapałem, a chciałem je zobaczyć. Niestety w Huelvie organizują je dopiero w sierpnia. Nie dotrwałem.

Burak Yilmaz to najlepszy napastnik z jakim kiedykolwiek rywalizowałeś?
– Właśnie czekałem na pytanie o Trabzon (śmiech). Dlaczego tam się nie powiodło…

Mówisz, masz.
– Wiesz co, to były naprawdę bardzo dobry zespół. Pierwsze miejsce w lidze. Napastnik Bulut, Brazylijczyk Jaja, Burak Yilmaz. Trzech gości kończyło sezon z ponad dziesięcioma bramkami. Mój początek też nie był najgorszy – wchodziłem na końcówki, tak jak miałem. Później wywalczyłem na chwilę miejsce w składzie, zdobyłem dwie bramki. Problemy zaczęły się, kiedy Burak naprawdę odpalił.

A odpalił na całego.
– Był po prostu lepszym piłkarzem. Przegrałem rywalizację, nie ma sensu się oszukiwać. Ale to jest koleś, za którego – nie wiem czy to prawda – Atletico Madryt chciało płacić 30 – 35 milionów euro. Gość miał wszystko. 1,87 m wzrostu, przy tym szybki, skoczny, prawa, lewa noga. Kapitalne uderzenie. Świetnie wychodził do prostopadłych piłek i dzięki temu strzelał mnóstwo bramek. Wszyscy musieli na niego orać, ale on był tego warty.

Na fali przez chwilę był twój brat – Piotrek. Przed kontuzją radził sobie bardzo dobrze.
– Piotrek był pupilem trenera, tak żartowaliśmy sobie z „Głową”. Tylko że Trabzon to specyficzny klub. Kiedyś rozmawiam z masażystą, który pracuje tam od dawna i on do mnie mówi: „wiesz ilu zawodników tu się przewinęło przez sześć ostatnich lat? 240”. No to chyba wszystko jasne. Wiadomo, że zawsze potrzeba świeżej krwi, jestem za tym, żeby dwóch, trzech zawodników przychodziło w każdym oknie, żeby była rywalizacja, żeby drużyna się rozwijała, ale przykład Piotrka jest tu bardzo dobry. Pomijając to, że jest moim bratem, on był wtedy w reprezentacyjnej formie. „Głowa” powie ci to samo. Ale kiedy doznał poważnej kontuzji, od razu wypadł z karuzeli. W Trabzonie nie możesz być kontuzjowany.

Bo przychodzi na twoje miejsce zawodnik numer 241?
– Właśnie o to chodzi.

Jakim trenerem był Senol Gunes? I jakim był człowiekiem?
– Stwarzał dystans. Najpierw był trener, a dużo niżej dopiero piłkarze. Wydawał polecenia, my mieliśmy je wykonać. Był szefem. Nie pytał o nasze prywatne sprawy. Interesowało go tylko boisko. Praca i boisko.

Wszyscy, którzy wracają z Trabzonu mówią, że ciężko tam się żyje. Twoje zdanie?
– Najgorsza była monotonia. Codziennie miałem „dzień świstaka”. Wstawałem o dziewiątej, szedłem na spacer z dzieckiem, jadłem obiad, robiłem krótką drzemkę, później trening i dzień w dzień to samo. Tam nie dało się tego czasu w żaden sposób urozmaicić. Pewnie zupełnie inaczej byłoby, gdybym grał chociaż regularnie. Wtedy piłkarz koncentruje się na konkretnym celu, na zdobywaniu bramek, meczach.

Ty już w pewnym momencie wiedziałeś, że cokolwiek zrobisz, to grał będzie Burak.
– Dlatego jak najszybciej chciałem odejść na wypożyczenie. I strasznie kusił mnie ten Celtic. Z perspektywy czasu możesz mówić, że ten okres był stracony, może, ale to był jednak rozpoznawalny klub ze wspaniałymi kibicami. Perspektywa pokazania się w takim miejscu bardzo mnie kusiła.

Tylko że ty się za bardzo nie pokazałeś.
– No, nie pokazałem. Miałem swoje trzy mecze. Kilkadziesiąt minut.

I dalej nie żałujesz?
– Nie żałuję, bo zobaczyłem klub z europejskiego topu. Nawet biorąc pod uwagę to, że liga szkocka jest naprawdę słaba, warto było tam pojechać, żeby poznać Celtic od środka. W Trabzonie też mieliśmy wszystko, co potrzeba – fajną bazę, wyjazdy, czartery, wysoki poziom – ale otoczka Celticu jest po prostu wyjątkowa. Szkoda tylko, że w ogóle nie dostałem szansy.

Uwolniłeś się od Buraka, to miejsce w szeregu pokazał ci duet Stokes – Hooper.
– Robili swoje, strzelali dużo bramek. Wyczytałem nawet gdzieś, że trener Lennon miał powiedzieć, że ja po prostu odstawałem na treningach. Ale nie powiedział tak na pewno. To jest facet z charakterem. On ci wszystko wyrzuci w twarz, ale mediom o swoich piłkarzach nie opowiada takich rzeczy.

Pobyt w Trabzonie można tłumaczyć przegraną rywalizacją z Burakiem. Niepowodzenie w Celticu też da się jakoś zrozumieć. Ale to Recreativo? Ok, trener miał swoją koncepcję ustawienia, nie do końca ci ona pasowała, ale naprawdę się rozgrzeszasz? Nie jesteś zwyczajnie zły na siebie? Nie masz wyrzutów?
– Jasne, że mam. Czytałem nawet na Weszło taki tekst na mój temat i ja się w stu procentach zgadzam – napastnika rozlicza się ze strzelonych goli. Kropka. Co z tego, że ja na początku w Huelvie grałem nieźle, jeśli nie strzelałem? Nie dawałem argumentów. Dołączyłem do Recreativo 30 sierpnia. Tak jak teraz w Wiśle, nie miałem przepracowanych przygotowań. Po 2 tygodniach wszedłem do składu, strzeliłem gola, zaliczyłem dwie asysty. Początek znów był niezły, ale później brakowało soli. Nie było bramek.

Ciekawe jest to, o twojej mentalności i charakterze, za który w Polsce wszyscy cię krytykują, tam w Hiszpanii pisano zupełnie inaczej – że bezproblemowy, nie buntuje się, chociaż nie gra itd.
– Bo ja naprawdę traktuję swój zawód poważnie. Te legendy, które powstały na mój temat – czy nawet na temat obu braci Brożków – że się opierdalamy na treningach, to jest, kurwa, zwykła głupota. Sorry, ale już inaczej tego nie umiem nazwać. Jedna osoba powie, jakiś debil, a potem wszyscy mają o mnie takie zdanie, jakie mają. To nieprawda. Podchodzę do swojej roboty na 100%, a nieraz na 120. Zostaję po treningach, robię dodatkowe rzeczy. Także krótko – to jedna wielka bzdura.

W porządku. Podejście do treningów to jedno, ale równocześnie sam stworzyłem sobie taki wizerunek – krnąbrnego, zawsze trochę naburmuszonego, machającego rękami na kolegów.
– Ee tam. Może jak mnie ktoś nie zna to tak myśli, bo nawet żona mówi mi, że mam specyficzny wyraz twarzy, ale ja jestem otwartym człowiekiem, potrafię pożartować. Kiedyś mieliśmy w Wiśle taką paczkę, że w niektórych momentach było naprawdę bardzo wesoło. Bardzo. I ja wcale tego nie psułem.

A teraz? Jaką macie paczkę?
– Jest inaczej. Z tamtych zawodników został „Głowa”, „Guła”, „Boguś”, ale to nie znaczy, że nie ma atmosfery. Wisła jest w specyficznej sytuacji i tylko dobry wynik może wszystko zmienić.

Tylko czy jest w kim rzeźbić?
– Powiem ci, że moim zdaniem w ofensywie mamy całkiem dobry zespół. فukasz strzelił dwie bramki z Koroną, jest Michał Chrapek, jest Sarki czy Boguski. W ataku to naprawdę nie jest zła ekipa. Kwestia tego, żeby się jakoś dotrzeć. Z Rafałem, przed moim odejściem z Wisły, pracowało nam się doskonale i chciałbym, żebyśmy do tego wrócili. Potrzebuję go i wydaje mi się, że on mnie również.

Marcin Baszczyński mówi: Paweł nie jest dla mnie kandydatem na króla strzelców.
– Ciężko mi się odnieść, nie wiem co sam o tym myślę. Przez dwa i pół roku strzeliłem pięć goli…

Mówisz, że niewykorzystane sytuacje deprymują napastnika. Blokują. Jesteś zablokowany?
– Pewność siebie trochę spada. Sam jestem ciekaw jak będę grał, jak będę przygotowany. Chciałbym parę razy trafić, bo nie ukrywam – tęsknię za tym. Tęsknię, żeby jeszcze trochę pocieszyć po golach. Ale nie czuję się zablokowany. Zmieniłem otoczenie – jest nowa drużyna, nowe oczekiwania. To dodaje kopa.

Po meczu ze Śląskiem powiedziałeś, że nie czułeś się pewnie, więc nie brałeś na siebie ciężaru.
-. Mecz był w niedzielę, a ja treningi zacząłem we wtorek i głównie nadrabiałem zaległości. Dużo biegałem, z piłką miałem niewiele do czynienia. Ogólnie, motoryka jest na niezłym poziomie. Lubię siłownię, także pod względem przygotowania szybkościowego i siłowego raczej nie widzę problemu. Resztę zaległości mam nadrobić już w trakcie sezonu. Na Jagiellonię pewnie nie będę jeszcze przygotowany optymalnie, potrzebuję moim zdaniem około dwóch tygodni pracy z drużyną.

Andrzej Iwan mówi, że jak teraz dostaniesz w kość, to nie ruszysz się w kierunku bramki.
– No i ma rację. Sam się zdziwiłem, że w pierwszym meczu wytrzymałem 73 minuty. Problem jest z szybkością wytrzymałościową. Kiedy robię start, atakuję, pressuję, mam przebieżkę kilkadziesiąt metrów. Chodzi o to, żeby po tym jak najszybciej dojść do siebie. Normalnie to trwa 10-15 sekund, ja potrzebuję jeszcze trochę więcej i nad tym właśnie będziemy pracować najwięcej. Plus nad typowym czuciem piłki.

Dziwisz się, że twój brat Piotrek nie jest dziś dla Wisły naturalnym wyborem?
– Dziwię się, bo po pierwsze to jest wiślak, a po drugie, kiedy wchodzi na boisko, to widzisz, że on już trochę w piłkę pograł. Nawet ten sezon w Lechii, po kontuzji, miał całkiem niezły. Były momenty lepsze, były gorsze, ale reasumując to był niezły poziom.

Ty też takim naturalnym wyborem nie byłeś. Jacek Bednarz wypowiadał się o tobie dość ostrożnie i sceptycznie. Miałeś w tym czasie jakiekolwiek inne oferty? Ale konkretne, już na stole.
– Miałem, ale z dziwnych krajów. Zupełna egzotyka…

Ireneusz Jeleń ostatnio dostał propozycję z Tunezji. I to za niezłe pieniądze.
– Ja też dostałbym niezłe. W dobie kryzysu te oferty naprawdę były godne, ale nawet nie chcę mówić o jakie kraje chodzi. Zupełnie mnie to nie interesowało. Chciałem wrócić już do domu.

Na oferty z solidnych europejskich klubów już raczej nie było co liczyć.
– Solidny klub europejski nie weźmie gościa, który w Recreativo strzelił 2 gole w 18 meczach.

Ze Smudą kilka tygodni temu ponoć spotkaliście się … w samolocie.
– Spotkaliśmy się w Berlinie na lotnisku. Zupełnie przez przypadek. Ja leciałem z Faro, a trener chyba z Malagi. Porozmawialiśmy sympatycznie, ale wtedy jeszcze nic o Wiśle.

W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” powiedziałeś, że gdyby chodziło o finanse, to w Krakowie by cię dziś nie było. Jak się mają twoje obecne warunki do tych, które miałeś zanim wyjechałeś?
– Nie ma sensu ich nawet porównywać.

Dużo w tobie samokrytyki. Zagranica pokazał ci trochę miejsce w szeregu.
– Jakby nie było, wyjazd okazał się klapą. Wydaje mi się, że problem był też tego typu, że wcześniej spędziłem dwanaście lat w Polsce, większość w Wiśle. Tu miałem swoje przyzwyczajenia, tutaj grałem, tu mnie szanowali. I nagle taka zmiana, że przez dwa i pół roku mam trzy różne kluby. Brakowało mi chyba tej stabilizacji, którą zawsze osiągałem w Wiśle. Wszędzie byłem jednym z wielu. Trafiałem do zespołów, które mogły sobie pozwolić na wydanie pięciu, sześciu milionów euro na jednego zawodnika.

Na koniec raz jeszcze Robert Maaskant…
– (śmiech) Pozdrowienia dla trenera…

„Paweł teraz wraca do domu i w jego opinii nic złego pewnie się nie zdarzyło”. Nie zdarzyło?
– Oczywiście, że się wydarzyło. Chciałem się pokazać za granicą, no i za bardzo to mi się nie udało. Wiesz, może trochę za późno wyjechałem. Miałem już 27 lat na karku. Może gdybym wyjechał dwa, trzy lata wcześniej, to byłoby inaczej? Chociaż równie dobrze mógłbym teraz być już dwa, trzy lata po powrocie. Nie wszystkim się udaje. Cierpię przez to, ale mam jeszcze na tyle ambicji, żeby pokazać, że potrafię.

Rozmawiał PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Anglia

Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”

Braian Wilma
0
Antyrekord Wolverhampton. „Chcemy być zapamiętani jako tchórze?”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama