Czy piłkarz może rządzić klubem? No jasne: nie! Ale czy ma prawo reagować, gdy prezes podejmuje idiotyczną i nieracjonalną decyzję? W Koronie zamieszanie. Dzisiaj zwolniony został Leszek Ojrzyński (formalnie: porozumienie stron), trener uwielbiany przez swoich zawodników. Ci najważniejsi zapowiedzieli działaczom bunt: nie będziemy trenować, dopóki szkoleniowca nie przyjmiecie z powrotem. Jako że ogon nie może kręcić psem, ich żądania – jakkolwiek chyba słuszne i logiczne – pewnie nie zostaną spełnione, a buntownicy sami oberwą. Działacz – nawet głupi – na sam koniec musi postawić na swoim, spacyfikować opozycję, w imię zachowania jakiegoś ładu w firmie, jakiejś hierarchii. Dobrego wyjścia z tej patowej sytuacji po prostu nie ma.
Sezon ligowy wystartował nieco ponad dwa tygodnie temu. W Kielcach uznali, że to już wystarczający czas, by zweryfikować pracę szkoleniowca w rozgrywkach 2013/2014. Tak szybkie wyciągnie wniosków jest domeną skrajnych debili. Trzy mecze oczywiście Koronie nie poszły, ale mogły nie pójść z różnych powodów: mogło zabraknąć szczęścia (jak ze Śląskiem albo z Wisłą – zamiast Trytki dla Korony, na 3:2 trafił Chrapek dla Wisły), drużyna mogła być w dołku fizycznym – nawet celowo, bo sezon długi, a walka dopiero się zaczyna, więc trener miał prawo tak rozplanować mikrocykle, by szczyt formy dopiero przyszedł. Mecz z Widzewem był kompromitujący, ale to się zdarza, szkoleniowiec wszystkiego nie przewidzi, np. nie przewidzi tego, że już w drugiej minucie jego bramkarz okaże się cymbałem, który łapie czerwoną kartkę.
Ojrzyński odszedł, chrapkę na niego ma Zagłębie Lubin, o czym przebąkiwano na Dolnym Śląsku już dwa tygodnie temu, jeszcze przed dymisją Pavla Hapala. Koroniarze zostają osieroceni, bo do swojego przełożonego mieli wielki szacunek. Może aż za duży, może trener wyrósł ponad prezesa i dyrektora sportowego, może stał się trudny do kontrolowania. A może ci działacze czekali tylko na moment, by wsadzić na stołek jakiegoś znajomka i uznali, że lepsza okazja może się nie nadarzyć, że za moment Korona coś wygra i wtedy już dupa, facet stanie się nietykalny.
Leszek Ojrzyński nie zrobił Koronie krzywdy. Był to jeden z niewielu zespołów w Polsce, który miał swój styl, który chciał grać i w którym czuć było pozytywną atmosferę. Ł»eby być uczciwym, trzeba jednak dodać, że był w tym wszystkim element jechania na opinii. Bo kielczanie tak naprawdę to imponowali w sezonie 2011/2012, ten 2012/2013 był już cienki (dopiero 11. miejsce w lidze, zero zwycięstw na wyjeździe), a rozgrywki 2013/2014 zaczęły się fatalnie. Działacze więc jakieś argumenty mieli. Jakieś. Jednak znacznie więcej argumentów na swoją obronę miał Ojrzyński, który po prostu dysponując nienadzwyczajnym składem osiągał nienadzwyczajne wyniki. Miał piłkarzy i publikę po swojej stronie. Czasami czuć w powietrzu, czy w klubie jest stęchlizna, czy atmosfera pracy. W Kielcach atmosfera pracy była, a wtedy o odwrócenie negatywnego trendu łatwiej. Może wystarczyło zaczekać.
Nawet jeśli poprzedni sezon był rozczarowujący – bo był – to jednak wyciąganie wniosków po trzech kolejkach obecnego (zwłaszcza mając w perspektywie podział punktów po 30 kolejkach) jest absurdalne. Najpierw swoją głupotą popisali się w Lubinie, gdzie przegonili Hapala, zanim kibice się zorientowali, że liga w ogóle ruszyła. Jak chcieli Czecha zwalniać – a podstawy były – to po poprzednim sezonie, a nie teraz. W Kielcach cierpliwości starczyło na ledwie jedną kolejkę więcej. Jeśli jakikolwiek prezes czy dyrektor sportowy chce dokonywać rewolucji na tym etapie rozgrywek, powinien dostać zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych w futbolu. Takim w gorącej wodzie kąpanym chcielibyśmy przypomnieć na przykład rok 2002. Legia zaczęła wtedy ligę od dwóch porażek, co łącznie z poprzednim sezonem oznaczało dla Dragomira Okuki passę… pięciu przegranych meczów ligowych z rzędu. Nikt go jednak nie zwolnił, a facet zdobył mistrzostwo Polski. Sezon 2001/2002 to w ogóle nauczka. Wtedy właśnie w jednym z tych dwóch pierwszych meczów Legia przegrała ze Śląskiem. W drugiej kolejce wrocławianie wygrali ponownie, Legia ponownie przegrała. Po dwóch meczach Śląsk był liderem, a Legia – ostatnia. Na koniec sezonu Legia była mistrzem, a Śląsk spadł z ekstraklasy.
Zamiast rozprawiać o Ojrzyńskim, może lepiej zapytać, co dla Korony zrobił dyrektor sportowy tego klubu Andrzej Kobylański? Jakimi sukcesami może się pochwalić? W Kielcach prezes nie potrafi znaleźć sponsorów i spiąć budżetu, więc co chwilę pożycza kolejne miliony od miasta. Dyrektor sportowy nie potrafi znaleźć ani jednego piłkarza, który dla drużyny okazałby się wzmocnieniem. Na koniec wszystkiemu winny jest trener.
Różnica jest taka, że Ojrzyński bez Korony sobie poradzi. Ale czy Korona poradzi sobie bez Ojrzyńskiego? Trudne będzie miał wejście do szatni nowy szkoleniowiec. Nie zazdrościmy…