Po trzech kolejkach, Lech ma na swoim koncie zero zwycięstw. Kibice pytają „Kolejorz, co wy robicie?”, a przecież sami widzieli: Kolejorz niczego nie robi. Szymon Pawłowski po ostatnim gwizdku powiedział coś o Zagłębiu, które „nie miało żadnej sytuacji” oraz Lechu, który „zmarnował kilka sytuacji”. To kolejny dowód na to, że z boiska widać gorzej. Albo na to, że przerw na uzupełnianie płynów jest wciąż za mało i że wycieńczeni zawodnicy plotą przed kamerami trzy po trzy. W Lubinie obejrzeliśmy mecz, który do ostatniej minuty nie miał sensu, żadna z drużyn nie przeprowadziła akcji godnej czegoś więcej niż ziewnięcia. Pewnie wszyscy kibice by usnęli, gdyby nie budzono ich strzałami z dystansu.
No właśnie, aż strach było zmrużyć oko. Podobno jeden pan z 32 rzędu jak usnął, to po chwili został ustrzelony przez Łukasza Trałkę. Panią z sektora rodzinnego z błogiego snu wytrącił Vojo Ubiparip. Od momentu, gdy spadł jej kapelusz, wszyscy już postanowili się pilnować, by w razie czego odskoczyć przed nadlatującą piłką. Zaobserwowano 157 osób z zapałkami w oczach… Takie strzały, jak w wykonaniu lechitów, to powinny być zabronione. Tak jak nie można odpalać fajerwerków w tłumie, bo komuś może stać się krzywda, tak nie powinno być dozwolone oddawanie strzałów z dystansu na stadionie wypełnionym ludźmi przez zawodników nieposiadających specjalnych uprawnień. Jakaś komisja powinna weryfikować, czy dany piłkarz ma prawo oddawać strzały. Jeśli np. zawodnik jest jak Łukasz Trałka – ma siłę w nogach, ale żadnej celności, wtedy jasne, że nie może. Jeśli natomiast nie ma ani celności, ani siły – to proszę bardzo, droga wolna, i tak nie stanowi zagrożenia dla gapiów.
Dobra, dość żartów. Mecz w Lubinie to była taka kupa, że lepiej było spędzić ten czas nasłuchując sygnałów od pozaziemskich cywilizacji. Zagłębie przez pierwsze 45 minut postanowiło utrzymywać wyjściowe ustawienie, więc nikt nie ruszył się nawet na centymetr na połówkę gości. Goście z kolei, nie mogąc zrobić tego, co lubią najbardziej, czyli skontrować, zastanawiali się, co się dzieje i ile do końca. Po przerwie mecz się trochę otworzył, z akcentem na „trochę”. Tak się mniej więcej otworzył jak Radosław Sobolewski w wywiadach prasowych.
Niewiele lepiej, ale jednak lepiej, było we Wrocławiu, gdzie obejrzeliśmy bardziej znośną odmianę remisu 0:0. Komentatorzy ciągle podkreślali niezły powrót do ligi Pawła Brożka i mówili, że jak będzie tak grał dalej, to posypią się bramki. Nam się jednak wydaje, że jak będzie grał tak dalej to – podobnie jak dzisiaj – bramki nie strzeli ani jednej. Najlepszą okazję w całym spotkaniu miał Rafał Boguski, ale jego strzał fantastycznie obronił Rafał Gikiewicz. Od pewnego czasu ten chłopak broni lepiej i lepiej, jest szybki, zwinny (chociaż w czasie meczu z Brugge było takie zbliżenie, że mieliśmy wrażenie, iż ma zeza), jak nie odwali niczego głupiego, to wkrótce powinien być powoływany do kadry, na trzeciego, bo w ekstraklasie aktualnie nikt w bramce nie radzi sobie tak dobrze. Tylko aż się boimy, co w razie powołania działoby się z jego głową i czy nie mogłaby wówczas służyć za syfon (pamiętacie, jak się kiedyś nabijało syfony?).
Wygrać mogła Wisła, wygrać mógł i Śląsk, a remis chyba uznać należy za zasłużony. Stanislav Levy podczas konferencji prasowej wyjawił, że jego drużyna nie chciała od początku rzucać się na przeciwników, więc trzeba wrocławianom pogratulować: w stu procentach zrealizowali założenia taktyczne i się nie rzucili. Na usprawiedliwienie niemrawego Śląska można napisać, że w wyjściowej jedenastce zaszły spore zmiany i że drużyna koncentruje się na meczu z Brugge. A Wisły usprawiedliwiać nie trzeba, bo przecież nie przegrała ani jednego meczu, a wcześniej można było podejrzewać, że na tym etapie rozgrywek będzie miała już porażki trzy.
Zdecydowanie najciekawiej było w Zabrzu, gdzie Górnik ograł Piasta Gliwice. Goście jak zawsze zaprosili przeciwników do tańca i stracili gola jako pierwsi, później doprowadzili do wyrównania, ale kropkę nad i postawił kto inny. A konkretnie – Sobolewski uderzeniem tak ekwilibrystycznym, że większość osób w jego wieku po czymś takim zawołałaby pielęgniarkę. „Sobol” od kilku lat trafia góra raz na sezon, więc normę już wyrobił.
Dobrze prezentował się Nakoulma w Górniku i Robak w Piaście. Nakoulma ma szybkość, Robak siłę i młotek w nodze, gdyby ich tak obu poskładać w jednego piłkarza, to można byłoby postraszyć kogoś na Zachodzie. Podobał się też Jurado, ale nie wszystkim – to znaczy będąc precyzyjnym, podobał się wszystkim poza Marcinem Broszem, który dość szybko Hiszpana ściągnął, a wściekły Hiszpan coś tam pobredził pod nosem i poszedł prosto do szatni. – Oczekiwałem od niego pewnej gry przez cały czas, a nie tylko fragmentami – tłumaczył Brosz.
Piast nawet jak przegrywa, to przegrywa dość ładnie i na mniej więcej swoich warunkach. To nam się w tej drużynie podoba najbardziej. Tylko obrona w tej drużynie wciąż sprawia wrażenie losowo wygenerowanej przez bazę danych z tanimi ligowcami.


