– Jestem ełkaesiakiem, wychowywałem się na ŁKS-ie i zawsze podkreślałem sympatię do białej części Łodzi. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. To, że oni mnie wyzywali? Szczerze, spływało to po mnie – mówi po meczu z Widzewem Paweł Golański, piłkarz Korony Kielce. Piłkarz, który oprócz Eduardsa Visnakovsa wzbudził największe zainteresowanie. Po pierwsze, bo zdobył ładnego gola z rzutu wolnego. I po drugie, bo przez długi czas przez kibiców gospodarzy był obrażany.
Dzisiejszy mecz pokazuje, że te wyjazdy do Łodzi są dla ciebie dość ciężkie…
Ja wiem, czy ciężkie? Jestem ełkaesiakiem, wychowywałem się na ŁKS-ie i zawsze podkreślałem sympatię do białej części Łodzi. Nic się w tej kwestii nie zmieniło. To, że oni mnie wyzywali? Szczerze, spływało to po mnie. Nie miałem problemu z tym, że ktoś na mnie wykrzykiwał różne rzeczy. Ja na boisku chciałem robić swoje, mając w świadomości, że gram też dla moich kolegów z ŁKS-u. Mam w tym klubie wielu kibiców, wciąż utrzymujemy kontakt i, nawet jadąc do Łodzi, odebrałem kilka sms-ów, żebym zrobił wszystko, by pokonać Widzew. Niestety, nie udało się.
Ty jak na siebie zrobiłeś wiele. Jeden gol i prawie też drugi – trafiłeś w słupek.
Słupek to też strzał niecelny. Marne pocieszenie… Bramka bardzo cieszy, bo sporo czasu poświęciliśmy ostatnio na stałe fragmenty gry. No, wreszcie wpadło. Mieliśmy sytuacje, ale co z tego? Okazje bramkowe to jedno, a zero punktów – drugie. To najbardziej nas boli.
Po golu odreagowałeś. Ruszyłeś w stronę trybuny pod zegarem, trzymałeś palec na ustach…
Ukłoniłem się kibicom Widzewa i ich uciszyłem. Wyzwiska były przez cały mecz, więc to we mnie siedziało. Ale to nie było z mojej strony chamskie. Tylko chciałem przypomnieć, że jestem ełkaesiakiem. Ł»e ten klub jest nadal w moim sercu.
Sędzia też ci zwracał uwagę za prowokowanie kibiców, mogłeś obejrzeć żółtą kartkę.
Porozmawialiśmy chwilę i tyle. To było normalne zachowanie, a na pewno nic, co by mogło ich pobudzić. Nie było w tym nic ani negatywnego, ani żadnej chęci wzbudzenia agresji kibiców.Wielu piłkarzy gestykuluje po zdobyciu bramki, a ja zaprezentowałem akurat taką radość.
Korona zawsze słynęła z ogromnego charakteru, ale to dzisiaj Widzew wspiął się na wasz albo i nawet wyższy poziom ambicji.
Sam nie wiem, bo rozmawiamy na gorąco, a ja po tym meczu jestem bardzo zdenerwowany. Nie interesuje mnie to, jakie oni mieli zaangażowanie. Ja jestem bardzo wkurzony, tak jak i koledzy, że po tym wyjeździe mamy zero punktów. Po dwóch pierwszych niezłych meczach nie zakładaliśmy, że w Łodzi przegramy. I nie oszukujmy się – Widzew, grając od 3. minuty z przewagą jednego piłkarza, nie stworzył sobie wielu sytuacji. Utrzymywał się przy piłce, głównie na własnej połowie, ale nie prowadził gry. Ma wysokiej klasy napastnika z przodu i to załatwiło sprawę. Tak bierna postawa w obronie, jak przy drugim golu, nie ma prawa mieć miejsca.
Spodziewaliście się, że Widzew będzie trochę słabszy?
U nich też wychodzi jedenastu gości z ambicją. To nie są piekarze. To nie jest przypadkowa zbieranina, która zebrała się wczoraj i dziś wyszła na Koronę. Są młodzi, w porządku, ale tą ambicją i grą w przewadze od samego początku wygrali mecz.
Wam, mimo osłabienia, gra się nie kleiła.
Nie jest łatwo, przy prawie 30-stopniowym upale, biegać przez prawie 90 minut w dziesięciu tak, by nasza grała wyglądała pięknie i cudownie. Wiedzieliśmy, że w takiej sytuacji naszym atutem mogą być stałe fragmenty gry, mamy przecież przewagę wzrostową. Dlatego staraliśmy się grać „pod faul”. Byliśmy pewni, że tę jedną bramkę strzelimy i faktycznie się udało. Moim zdaniem, mieliśmy jeszcze trzy stuprocentowe sytuacje. Nie wiem, czy to determinacji, czy może farta zabrakło. Ale nieważne, bo skutek i tak jest ten sam.