Legioniści w lidze bawią się coraz lepiej…

redakcja

Autor:redakcja

03 sierpnia 2013, 22:59 • 4 min czytania

Trzeci mecz, trzecie zwycięstwo, dwanaście goli strzelonych, jeden stracony. Po raz kolejny mogliśmy się przekonać, ile w Ekstraklasie znaczy mocna ławka i szeroka kadra. Legia z drużynami z dołu tabeli rozprawia się z taką łatwością, jakby wysokość premii zależała od liczby zdobytych bramek. Najpierw zdemolowała Widzew, potem Pogoń, dziś Podbeskidzie. Podopieczni Czesława Michniewicza zostali przy فazienkowskiej bezlitośnie rozszarpani, a przecież Jan Urban zapowiadał zwykły przegląd sił przed rewanżem z Molde.
W końcu w Ekstraklasie mistrz gra tak, jak na mistrza przystało. Zamiast powszechnego minimalizmu i „murarki” po jednym, dwóch golach mamy rozjeżdżanie przeciwnika walcem, czyli coś, co powinno cechować wielkie drużyny (absolutnie nie twierdzimy, że taką jest Legia, bo pamiętamy o Molde i New Saints). Urban stosuje tak szeroką rotację, że chyba wszyscy już zrozumieli, iż wystarczy jeden, dwa słabsze mecze, by wypaść z łask. Dziś szansę po raz pierwszy (dlaczego tak późno?) dostał فukasz Broź i choć nie harował jak w zeszłym sezonie Bereszyński lub w tym Rzeźniczak, to jednak wywalczył karnego. Długimi fragmentami nie błyszczał Pinto, grał po prostu poprawnie, ale wystarczyło, że raz znalazł się w szesnastce i od razu trafił na listę strzelców.

Legioniści w lidze bawią się coraz lepiej…
Reklama

No i ten Ojamaa, który zasłużył na osobny akapit…

Zwykle nie ferujemy wyroków zbyt szybko, ale ten chłopak na pierwszy rzut oka ma wszystko, by wziąć tę ligę szturmem. Wiadomo, momentami wygląda dość chaotycznie, ale zwykle wtedy, gdy zagra zanim jego koledzy zdążą pomyśleć. Michniewicz wystawił dziś wyjątkowo na lewej obronie Franka Adu Kwame, który miał sobie poradzić z szybkim Koseckim, a tu okazało się, że Ojamaa to bardzo podobna półka. Od Kosy może i jest odrobinę wolniejszy, ale praktycznie nigdy przy próbie dryblingu nie odbija się od rywala jak Kuba. Wychowanie w Championship i gra w Szkocji zrobiły swoje. Ale za bramkę – co trzeba odnotować – powinien podziękować Rybansky’emu, który tradycyjnie to, co miał zawalić, to zawalił. A ostrzegaliśmy!

Reklama

Wypadałoby coś jeszcze napisać o Podbeskidziu, ale chyba szkoda się nad tymi chłopakami znęcać. Gdyby w pierwszej połowie byli ciut skuteczniejsi, to może nawet – popuszczamy wodze fantazji – mogliby myśleć o remisie jednobramkowej porażce, ale… No właśnie. „Gdyby”.

W drugim meczu, to znaczy pierwszym sobotnim, Widzew zasłużenie wygrał z Koroną, choć zwycięstwo rodziło się w dużych bólach jak na to, jak łodzianom spotkanie układało się od pierwszych sekund. Leszek Ojrzyński po ostatnim gwizdku nawet nie silił się na dyplomację. Otwarcie przyznał, że Małkowskiemu przydarzył się nie błąd, tylko wielbłąd. Niewyobrażalny klops. Pusty przelot i czerwona kartka w trzeciej minucie. Zjazd do boksu razem z zamienionym na Szlakotina Janotą, a zaraz po tym gol Visnakovsa. W dawnych czasach, kiedy Małkowski grał jeszcze w Szkocji, tamtejsi kibice żartowali złośliwie, że jest tak niepewny, że nie daliby mu nawet dziecka do potrzymania. Mógłby wypuścić na ziemię. Ostatnio zbyt wiele złych rzeczy nie można było o nim powiedzieć, nawet trzymał niezły poziom, ale dziś znów wróciły mu dawne nawyki. Choć… Nie do końca, bo zamiast „wypuścić” rywala, on szarpał go niestrudzenie, aż powalił na murawę i nie dał sędziemu wyboru – musiał zobaczyć odpowiedni kartonik.

Korona była po prostu beznadziejna. Oczywiście ciężko wyrokować, co byłoby gdyby grała w jedenastu, ale chyba nie byłoby dobrze, skoro przez 90 minut nie potrafiła wymienić kilku składnych podań, nie oddała ani jednego celnego strzału z gry, a jedyne zagrożenie stwarzał ze stałych fragmentów Golański. Zdobył bardzo ładną bramkę, kiedy nic nie zapowiadało, że Widzew może stracić przewagę, później obił słupek od zewnętrznej strony, ale to wciąż zdecydowanie za mało, żeby myśleć o punktach. Swoją drogą, to dość niesamowite jak dużą ligową renomę ma ciągle Leszek Ojrzyński, mimo że jego drużyna zaczyna drugi sezon, w którym nie potrafi wygrać jakiegokolwiek, choćby jednego meczu na obcym terenie.

Widzew też na kolana nikogo nie rzucił. Dość symboliczne, że w pierwszej połowie jego najgroźniejszym piłkarzem był stoper Phibel, który od kilku tygodni krąży po Europie i nikt do końca nie wie, gdzie będzie za moment. Raz trenuje, raz nie trenuje. Jednego dnia chcą go zawiesić, innego sprzedać, a jeszcze innego wystawiają od pierwszej minuty. Radosław Mroczkowski wzniósł się dziś na wyższy poziom dyplomacji, zrobił dobrą minę i spokojnie tłumaczył, że Phibel ciągle może dać wiele drużynie.

Jak wiele może dać, potwierdził też Eduards Visnakovs, który zalicza tak spektakularne wejście do Ekstraklasy, jakiego nie mieliśmy dawno, chyba że liczyć pierwsze mecze bramkarza Zubasa. Dziś فotysz najpierw wykorzystał karnego, później ustalił wynik z naprawdę trudnej pozycji, z której nawet nikt chyba nie wymagał od niego celnego strzału, a na koniec mógł (powinien!) nawet skompletować hat-tricka, ale najwyraźniej uznał, że tyle tego dobrego i w końcu, dla zachowania pozorów, wypada kopnąć się w czoło. W sumie i tak ma cztery gole po dwóch występach, a Widzew dzięki temu sześć punktów na koncie.

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama