Życie jak w Madrycie: Liga NA SPRZEDAŻ

redakcja

Autor:redakcja

31 lipca 2013, 14:01 • 8 min czytania

Umiera nam hiszpańska La Liga. Powoli, tak od 10 lat. Dziś, to już jest jednak śmierć kliniczna. 4 miliardy euro długu, exodus topowych piłkarzy, papierowa rywalizacja Realu i Barcy z resztą 18 statystów. Najlepsza Liga Świata może śmiało wywiesić tabliczkę z napisem: „SE VENDE”… „NA SPRZEDAŁ»”.
Jeżeli w Polsce zawieruszył się jeszcze jakiś kibić Valencii, Sevilli, Betisu, Athletic Bilbao, a nawet Atletico Madryt, to lepiej, żeby zakończył lekturę tego tekstu w tym miejscu. Jeszcze kilka lat temu ktoś taki mógł dumnie prężyć pierś ozdobioną medalami, teraz schodzi do podziemia i w tym podziemiu słucha słów Jose Marii del Nido, niczym najgorszej klątwy. Prezydent Sevilli od dawna twierdzi, że Primera Division to żaden wzór do naśladowania, a zwykły biznesowy trup, mówi wprost o „Liga de Mierda”. Gównianej Lidze…

Życie jak w Madrycie: Liga NA SPRZEDAŻ
Reklama

Gdy w Hiszpanii pada pytanie „komu kibicujesz?”, masz do wybory dwie opcje. Możesz być z Almensilla i podniecać się derbami Sewilli, możesz być z Llagostery i nie opuścić żadnego meczu drugoligowej Girony, możesz być z nawet z Krakowa i oddać życie za Cracovię bądź Wisłę. Tu, nikogo to nie obchodzi, w wiadomościach sportowych słowa o tym nie wspomną. Lokalny, futbolowy patriotyzm jest fajny, przaśne są te babcie z Klubu Kibica („peña de las abuelas”), ale rzeczywistość w Hiszpanii jest bardziej przejrzysta niż kiedykolwiek: Real i Barca, Barca i Real, a potem długo, długo nic. Duopol biznesowo-sportowy.

Bernd Schuster, nowy trener Malagi twierdzi, że w przyszłym sezonie o mistrzostwo będą walczyły dwie i pół drużyny. Ta połówka to Atletico, trudny do wytłumaczenia fenomen zadłużonego po uszy klubu, który w ostatnich 3 latach wygrał dwie Ligi Europy, dwa Superpuchary Europy i Puchar Króla. „Milagro”. Cud. No, bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że na konto trzeciej drużyny Hiszpanii, jednej z najlepszych w Europie, wpływa rocznie 45 miliony euro z tytułu praw telewizyjnych. Z jednej strony, mniej niż przedostatnia ekipa angielskiej Premier League. Z drugiej – dwa razy więcej niż Bayern Monachium. Podział tortu telewizyjnego, tych ponad 600 milionów euro, które co sezon płacą grupy telewizyjne MediaPro i Canal+ pierwszoligowym klubom, wałkowany jest w Hiszpanii z uporem maniaka. Barca (podobnie jak Real), co roku otrzymuje na konto przelew w wysokości 140 milionów euro. Oba giganty negocjują swoje kontrakty indywidualnie, mają markę jak mają, dlatego kasują 50% sumy kontraktowej. Reszta zbiera ze stołu okruchy. I płacze, gorzko płacze.

Reklama

Ten wybitnie anty-socjalistyczny model sprzedaży praw telewizyjnych, to jednak nie jedyny powód mielizny finansowej, na jaką wpłynęły hiszpańskie kluby. Zaczęło się ponad 20 lat temu. W 1990 roku, wchodzi w życie prawo o sportowych spółkach akcyjnych (z hiszp. Sociedad Anonima Deportiva). Cel? Przejrzystość finansowa, kontrola administracyjno-prawna nad tworami, które z amatorskich stowarzyszeń piłkarskich błyskawicznie rozrosły się do przedsiębiorstw obracających milionami peset. Efekt? Dla ludzi takich jak Jesus Gil czy Manuel Ruiz de Lopera otwierają się drzwi do raju. Władza w Atletico Madryt, Betisie i kilku innych klubach z tradycją i historią powoli przechodzi z rąk socios w te deweloperów, spekulantów i ceglanych króli hiszpańskiego budowlanego boomu. Telewizje zaczynają płacić coraz więcej, banki chętnie pożyczają, rusza transferowa karuzela. Za grube miliony do Hiszpanii trafiają Vieri, Denilson (15 lat temu prowincjonalny Betis zapłacił za Brazylijczyka rekordową w skali świata sumę 5 miliardów „pesetas”, dziś równowartość 30 milionów euro), Hasselbaink i wielu innych. Pieniądz rodzi pieniądz. Jesus Gil, Ruiz de Lopera, Lorenzo Sanz (prezydent Realu Madryt w latach 1995-2000), z dnia na dzień stają się grubymi milionerami. Pod przykrywką klubu inwestują dochody z telewizji i sprzedaży piłkarzy w nieruchomości, otwierają ciemne interesy, przy okazji śmiejąc się w twarz hiszpańskiej Agencji Podatkowej. Milionowe mandaty, łapówki wręczane politykom… Biznes się kręcił, a rząd odwracał głowę i patrzył w drugą stronę (z hiszp. „hacer la vista gorda”). Klasyczne poklepywanie się po plecach – stara jak świat wymiana uprzejmości między politykami i ludźmi biznesu. Z idealnie pasującym, w tej układance, futbolowym pretekstem.

Bańka mydlana rosła i rosła (ze 172 milionów euro długu klubów Primera i Segunda Division w 1992 roku, do 4 miliardów euro w 2013). Rosła wprost proporcjonalnie do bankowego prosperity napędzającego infrastrukturalny boom, finansowany pośrednio z europejskiej kasy w Brukseli. Aż pękła i skończył się dobrobyt. Kryzys dobrał się do skóry klubom, które nie tylko rywalizowały z Realem i Barceloną ramię w ramię, bywały lata że dwa razy z rzędu odbierały im mistrzowski tytuł, a wcześniej potrafiły podbić Europę, dwukrotnie grając w finale Ligi Mistrzów.

Valencia. Modelowy przykład. Klub, który w ciągu 5 lat przeszedł drogę krzyżową – od potęgi do europejskiego średniaka, błagając na kolanach banki o przedłużenie spłaty długu. W 2007 r. Valencia rozpoczyna budowę Nowego Mestalla. W tym celu zaciąga 250 milionów euro pożyczki w Bancaja, w międzyczasie nie udaje się jednak sprzedać terenów („dobrodusznie” przekwalifikowanych na użytkowe przez lokalne władze w zamian z lojalne głosy wyborcze socios), na których stoi stary stadion. Klub wpada w poważne tarapaty. Zaczyna się taśmowa sprzedaż kluczowych piłkarzy: Villa, Silva, Mata, Jordi Alba – 550 milionów całkowitego długo (pożyczki, fiskus plus hiszpański ZUS) kurczy się do 400. Stadionu jednak wykończyć się nie udaje (Bankia, która wchłonęła Bancaja, w ogniu kryzysu i własnych problemów, odmówiła rok temu sfinansowania prac wykończeniowych w zamian za tereny pod starym Mestalla – bank interesuje dziś wyłącznie gotówka). Nou Mestalla pewnie długo jeszcze będzie straszył przechodniów nieotynkowanym betonem i powyginanymi prętami. Kalka dzisiejszej Hiszpanii – niedokończonego okresu świetności, dogorywającego na peryferiach bezmyślnych inwestycji.

Wielu z Was stawia sobie pewnie pytanie: Co zrobić, żeby wygrzebać się z tej mizerii? Co zrobić żeby nie dopuścić do Wielkiej Ucieczki z Primera Division z dwóch ostatnich letnich okienek transferowych? Jak zapobiec odejściu piłkarzy kalibru: Martinez, Cazorla, Llorente, Navas, Falcao, Negredo czy Soldado a przy okazji dokonywać sensownych wzmocnień? Pomysłów jest całe mnóstwo, jedne lepsze, drugie kompletnie pozbawione sensu. Czas pokaże, które zostały wcielone w życie i czy odniosły zamierzony efekt. Tymczasem przyjrzyjcie się propozycjom i wybierzcie sami:

Pomysł nr 1: Prawo Sportowe
Rząd hiszpański po latach spędzonych na uśmierzaniu efektów ubocznych kryzysu wymysłami, jak ten z Prawem Upadłościowym, uniemożliwiającym bankructwo zadłużonych klubów (vide: Deportivo La Coruña, bankrut którego dzielą godziny od karnej degradacji do trzeciej ligi), czy mocno podejrzanym procederem przekwalifikowania terenów (jak te spod Mestalla), wreszcie zaczął sensownie myśleć. Do 2016 roku, za sprawą lobby hiszpańskiej Rady Sportu, rząd ma uchwalić Prawo Sportowe, które po dwóch dekadach rządów biznesowych bonzo w garniturze prezydenta, przynajmniej w teorii ma oddać stery władzy klubowej w ręce socios. Nie liczcie na więcej. Od myślenia do działania droga daleka i wyboista. Aktualna ekipa rządząca wciąż głowi się jak zbić 21 tysięcy euro długu przypadającego na Hiszpana (i na mnie, niechcący, również).

Pomysł nr 2: Zrównoważony Plan Finansowy

Pierwszoligowe kluby są winne Agencji Podatkowej 475 milionów. Nie trzeba mieć piątki z Makroekonomii, żeby wiedzieć, że w czasach recesji za niepłacone podatki ściga się i szybciej, i dokładniej. Stąd, trzyletnie finansowe Fair Play wprowadzone przez LFP. Z niego – kluby pierwszo- i drugoligowe – będą rozliczane już od najbliższego sezonu. Plan przewiduje 100 milionów euro oszczędności w budżetach klubów z racji cięć w zarobkach piłkarzy, drugie 100 milionów ze sprzedaży tych piłkarskich aktywów za granicę i wreszcie trzecie, i ostatnie 100 milionów z ewentualnych przejęć akcji klubowych przez arabskie fundusze. 300 milionów euro w sezon, 900 – w trzy lata. Liczby okrągłe, ale osobiście widzę w tym więcej kwadratury kreatywnej księgowości niż realnych oszczędności.

Pomysł nr 3: Kolektywna Sprzedaż Praw Telewizyjnych

Niech Barca i Real swoje dostaną, w końcu generują spektakl, są lokomotywą światowego futbolu. Swoim gwiazdom też muszą przecież płacić (oba kluby przeznaczają na pensje piłkarzy po 233 miliony euro rocznie). Ważne, żeby reszcie wpadło do sakiewki więcej, dużo więcej niż dotychczas. Czy przy podziale kasy będzie brało się pod uwagę miejsce w zakończonym sezonie, tradycje, historię, liczbę socios, itd., jest mi obojętne. Mam już szczerze dosyć tych hiszpańskich duetów do mety Barcy i Realu. Nie bawią mnie ligi, jak choćby do niedawna ta szkocka, w których co roku bije się rekordy zdobytych punktów i bramek. To daje obraz prowincjonalnych rozgrywek z 18 pół-amatorskimi drużynami.

Pomysł nr 4: Salary Cap

Limit zarobków rodem z amerykańskich lig NBA czy NFL. Równie kosmiczny, co interesujący pomysł. Barca i Real mogłyby wciąż mieć dwa, trzy razy większe budżety niż pozostałe kluby, ale byłyby zobligowane do ustanowienia i przestrzegania limitów zarobkowych swoich piłkarzy. To mogłoby zrównoważyć składy i wyrównać siły w stawce. Problem w tym, że w ubiegłym sezonie Malaga przeznaczyła na pensje piłkarzy 220% swoich dochodów, Betis – 182%, Sevilla – 126%, Atletico – 92%. Transferów, jak ten Pawłowskiego do Malagi, byłoby (i będzie) znacznie więcej.

Jose Maria Gay de Liebana, szanowany profesor ekonomii, stwierdził jakiś czas temu, że kryzys wykończy hiszpański futbol ligowy w ciągu najbliższych 10 lat. Dziś, jego prognozy przepowiadają przedwczesny zgon Primera Division – maksimum 5 lat. Oby nie miał racji. Obyśmy nie byli świadkami lata, w którym Napoli z równie zadłużonej Italii, wydaje na transfery tyle, co 18 klubów hiszpańskiej elity. Oby 16-letnie talenty nie emigrowały z Hiszpanii za chlebem w poszukiwaniu lepszego jutra w Azerbejdżanie. Obym ja miał o czym pisać, a Wy czym się emocjonować.

Przyszła pora, na skrócenie drogi od stacji: Pomysły, do przystanku: Działanie. Przyszła pora, żeby wymienić tabliczkę. Na tę z napisem „KUPIĘ”…

***

PS
Wakacje. Czas na zasłużone wakacje. Jak co 9 z 10 Hiszpanów tego lata wybieram krajowy kierunek (dla nich oznacza to smutne cięcia w domowym budżecie, dla mnie to wciąż turystyczny luksus). Ł»yczcie mi udanego wypoczynku. Do zobaczenia w środę 21 sierpnia, w subiektywnym podsumowaniu pierwszej kolejki Primera Division. Hasta pronto.

RAFAف LEBIEDZIŁƒSKI 
z Hiszpanii

Twitter: @rafa_lebiedz24

Najnowsze

Hiszpania

Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”

Braian Wilma
0
Były piłkarz o pobycie w Barcelonie: „Nie chciałem z nikim rozmawiać”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama