Nie ma co czarować – mieliśmy spory problem z zestawieniem jedenastek badziewiaków i kozaków drugiej kolejki Ekstraklasy. No bo jak tu oceniać negatywnie któregokolwiek z tych dzielnych rycerzy, którzy zdołali pokonać wewnętrzne rozterki, którzy zdołali przezwyciężyć wszystkie przeciwności i zmierzyć się oko w oko z palącym upałem? Czy moglibyśmy skrytykować Krzysztofa Kotorowskiego, który może nie interweniował przesadnie ofiarnie, ale przecież dzielnie trwał na stanowisku, mimo żaru lejącego się z nieba? Z drugiej strony ci, którzy zasłużyli na pochwały – czy kozakiem nie był czasem każdy, kto postanowił za marne grosze wybiec na zieloną trawę i gonić za piłką w porażającym skwarze?
W akompaniamencie komentatorów podziwiających bohaterstwo wojowników walczących z upałem, oglądaliśmy ich brawurowe boje o piłkę. Umownie – kozakiem był każdy, kto zagrał, poniżej jedenastka ultra-kozaków, badziewiaków zaś oficjalnie nie ma, a poniżej prezentujemy jedynie tych z kozaków, którzy tym razem z upałem przegrali wygrali nie dość efektownie.
Kuciak – Olkowski, Pazdan, Straus – Kupisz, Garguła, Szeliga, Grzyb, Vrdoljak, Przybylski – Visnakovs
Wybór wszystkich pozycji – poza pomocą – był dość jasny. Kuciak to na tę chwilę najpewniejszy piłkarz Legii, w końcu błysnęli Olkowski i Pazdan (ostoja Jagiellonii), z bardzo dobrej strony pokazał się też młody Jonatan Straus, a niewystawienie w ataku Visnakovsa byłoby kpiną. Łotysz wygrał Widzewowi mecz z Zawiszą, a przy drugiej (swojej!) bramce najchętniej to sam zaliczyłby asystę i kluczowe podanie. Fantastyczny debiut.
No i ta pomoc… Konkurencja była tym razem olbrzymia, przez co odpalić musieliśmy kilku naprawdę przyzwoitych zawodników. Efektywnego (nie mylić z efektownym) Goulona w ostatniej chwili zastąpił Garguła, a Malinowskiego – Szeliga. Uznaliśmy bowiem, że trudniej jest utrzymać w ryzach Cracovię na tle mocnego Lecha, niż strzelić piękną bramkę Lechii w przerwie 90-minutowego spaceru. Z podobnego powodu większym kozakiem był też dla nas Olkowski niż Deleu, choć dylemat mieliśmy naprawdę spory.
Kotorowski – Socha, Strąk, Dąbrowski, Pawelec – P.Malinowski, Możdżeń, Jeż, Lovrencsics – Plaku, Djousse
Tu wybór był już jednak zdecydowanie prostszy. Kotorowski przebił najlepsze „przyrosie” o pięć długości, obrona wyłożyła się w całości, a pomoc imponowała głównie lenistwem, które u niektórych – szczególnie u Jeża – ociera się wręcz o bezczelność. Bardzo słabe mecze nieoczekiwanie zagrali Lovrencsics i Możdżeń, a Piotr Malinowski walczył z całych sił, by podtrzymać swoją prawie dwuletnią przerwę od ostatniego gola w Ekstraklasie. W ataku – Donald Djousse, który robi, co może, by z przytupem wkroczyć do panteonu osiągalnego dla Grzelczaka, Trytki czy innego Zachary, ale coś nam podpowiada, że jest jeszcze półkę niżej…