Według najnowszego numeru „Wprost”, Bogusław Cupiał w ciągu roku zbiedniał niesamowicie. Dwanaście miesięcy temu szacowano jego majątek na 1,6 miliarda złotych, teraz już tylko na miliard (tylko jak tylko, chciałbym mieć miliard, ale jednak zjazd o 37 procent musi boleć). Jeszcze nigdy dziennikarze tego tygodnika nie wycenili Cupiała tak nisko, a bawią się w zgadywanie, ile jego firmy są warte, już od 2002 roku. Ba, w 2008 twierdzono, że majątek Cupiała wart jest 5 miliardów złotych, a więc od tamtej pory nastąpił – przynajmniej zdaniem „Wprost” – jakiś biznesowy kataklizm.
Cupiał spadł już do trzeciej dziesiątki najbogatszych Polaków, wyprzedził go – i to znacznie – między innymi Krzysztof Klicki, który niegdyś sponsorował Koronę Kielce. Na domiar złego, Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych właśnie – jeśli wierzyć mediom – nałożył na Tele-Fonikę karę w wysokości 110 milionów złotych. Firma się odwołała, ale co z tego odwołania wyniknie – nie wiadomo, pewnie nic dobrego. Sama wysokość kary świadczy o tym, że sprawa musi być poważna i raczej solidnie udokumentowana.
Kondycję finansową Cupiała w oczywisty sposób można połączyć z kondycją finansową Wisły, która zalicza kompromitujące tygodnie. Co gorsza, zawsze w tym klubie dawało się wskazać przynajmniej jednego zawodnika, którego w razie czego można sprzedać za spore pieniądze. Teraz trudno znaleźć kogoś, kogo wartość na rynku transferowym miałaby przekroczyć 500 tysięcy euro. Cupiał jak widać pieniędzmi nie szasta, a i możliwości wypracowania zysków przez spółkę sportową wydają się mocno ograniczone. Wisła była, jest i będzie wielkim klubem, ale era jej bezwzględnej dominacji chyba na dobre się skończyła. Wzrost przychodów z transferów jest praktycznie niemożliwy, wzrost przychodów z biletów chyba też, dział marketingu nie obsłużyłby nawet zakładu krawieckiego z Przasnysza, a co dopiero poważnego klubu. W dodatku nie wierzę w to, że „Biała Gwiazda” da radę funkcjonować skromnie, ale godnie, jak np. Piast Gliwice. To nie tego typu klub, nie tego typu charaktery. Gdyby jeszcze istniał tam jakikolwiek ład korporacyjny, to może. Ale przecież mowa o Wiśle, w której prezes (Bednarz) nie ma wiele do gadania przy zatrudnianiu najważniejszych pracowników (trener, dyrektor sportowy), ale jednocześnie ma ambicje, by coś znaczyć. Bednarz w najbliższym czasie będzie obrywał za nieswoje winy, sądzę, że cierpliwości nie starczy mu na długo. Wyczuwam drakę.
W to, że Wisła spadnie z ligi, nie wierzę, ale już w to, że przy podziale punktów znajdzie się w dolnej części tabeli – tak. Być może obecnego kryzysu by nie było, gdyby nie zatrucie holenderskimi tulipanami. Owszem, udało się wówczas zdobyć mistrzostwo Polski, ale jednocześnie podpisywano kontrakty z zawodnikami, na których w przyszłości nie było szans zarobić. Wysokie kontrakty indywidualne, ogromne prowizje i brak możliwości wyciągnięcia czegokolwiek z tej inwestycji. Jedyną szansą, by klub nie popadł w tarapaty, był awans do Ligi Mistrzów, którego wywalczyć się nie udało. Stan Valckx walczył o szybki wpis do CV, a nie o przyszłość klubu. Skok na Champions League był przygotowany jak skok na bank – zatrudniono doświadczonych rzezimieszków, ale dzisiaj fortuny zbija się w inny sposób. W białych rękawiczkach, a nie z łomem.
Na liście „Wprost” na pierwszym miejscu Jan Kulczyk, który wybrał już następcę – syna Sebastiana. Sebastian „romansował” kiedyś z Lechem Poznań, sponsorował Piotra Reissa (wtedy każdy sponsor mógł wziąć pod skrzydła pojedynczego zawodnika, w zamian za reklamę na rękawie), grał w piłkę z działaczami i trenerami „Kolejorza”. Przywozili go ochroniarze, przebierał się w busie, ale potem zachowywał się całkiem normalnie, grał jakby wcale nie był synem najbogatszego Polaka, nie domagał się specjalnego traktowania. Czegoś zabrakło, by do futbolu przekonać go na sto procent, chociaż niewykluczone, że kiedyś temat powróci. Drugi we „Wprost” jest Zygmunt Solorz-Ł»ak, ale wciąż nie wiadomo, czy należy go traktować jako sponsora drużyny piłkarskiej, bo częściej od niego można usłyszeć o zasypywaniu dziury w ziemi niż o zasypywaniu dziury w obronie Śląska. Filipiak (45. miejsce), Cacek (72.) i Rutkowski (91.) w miarę stabilnie.
Znaleźć można dwóch biznesmenów, którzy od piłki odeszli – Antoniego Ptaka (majątek warty 400 milionów złotych) i Krzysztofa Klickiego (1,4 miliarda). Klicki kojarzy mi się z pewną scenką z warszawskiej dyskoteki „The Mexican”, lata temu było to popularne miejsce. Wybraliśmy się tam po rozdaniu „Piłkarskich Oskarów” razem z Ivicą Kriżanacem, z którym się przyjaźniłem, i z jego menedżerem Karolem Glombem. Zupełnie nie wiem, z jakiej paki, ale poszedł z nami też Klicki.
– Chodź Krzysiek, kolega „Kriży” ma dla nas stolik – powiedział Glomb, wskazując na Klickiego.
Gdy już się rozsiedliśmy, Karol zarządził. – Kolego – zwrócił się do ówczesnego właściciela Korony Kielce. – Skocz po jakieś whisky, jakieś ze dwie cole, skombinuj coś. Masz tu kasę.
Ja w lekkim szoku, Ivica też, ale Klicki spokojnie wstał i poszedł do baru, by po kilku minutach wrócić z tacką, na której stała butelka whisky i cola.
Po trzydziestu minutach sytuacja się powtórzyła.
– Kolego, kolego, weź przynieś jeszcze raz to samo, co? – poinstruował Glomb. Klicki znów bez słowa ruszył w stronę baru.
– Ti, Karol, ti nie wie, kto jest? – spytał Kriżanac.
– Jakiś twój kolega.
– Ti, Karol, to Kristof Klicki, milioner!
Klicki wrócił do stolika, a Glomb już czekał czerwony ze wstydu, z wyciągniętą z portfela wizytówką: – Karol Glomb, menedżer piłkarski, witam serdecznie!
* * *
Zewsząd słychać śmiech: Paulinho odpalony z ŁKS-u, a teraz zdobył Puchar Konfederacji i przeszedł do Tottenhamu. Owszem, nikt mi nie wmówi, że w Łodzi zorientowali się, jaką mają perełkę w składzie i że potrafili predyspozycje tego chłopaka – wówczas 20-letniego – odpowiednio wykorzystać. Jednak śmiejąc się z ŁKS-u (który swoją drogą praw do zawodnika nie miał), śmiejemy się sami z siebie.
Czy jest w Polsce chociaż jedna osoba, która powiedziała: – Oto jest piłkarz dużej klasy! Jest taka? Gdzie byli działacze Wisły, Legii, Lecha, Zagłębia Lubin i innych bogatszych od ŁKS-u klubów? Który z trenerów powiedział zdecydowanie: – Chcę go mieć! Który? Ani jeden. Brazylijczyk odchodził jako postać anonimowa, w powszechnej opinii przedstawiciel „szrotu”, którego tak wiele w naszej ekstraklasie.
Rozegrał 17 meczów i nikt w tym kraju nie zorientował się, że jest zawodnikiem na dużą piłkę. Ani trenerzy, ani dyrektorzy sportowi, ani menedżerowie, ani skauci, ani dziennikarze, ani wy, drodzy kibice. Czasami trudno wyłowić w tłumie perełkę, piłkarze potrafią nagle rozkwitnąć w sposób zaskakujący, wzbijają się na wyższy poziom, gdy nikt się tego po nich nie spodziewa. Ale skoro tak chętnie śmiejemy się z innych, że wypuścili Lewandowskiego, Fabiańskiego czy Bereszyńskiego (za chwilę będzie piłkarze Benfiki), pośmiejmy się głośno też z nas samych:
Nikt z nas nie docenił Paulinho.
Ciekawa jest jeszcze jedna kwestia: nie wiem, jak wyglądał kontrakt Brazylijczyka z ŁKS-u i w jaki sposób został rozwiązany, a to jest akurat kluczowe, ale niewykluczone, że łodzianom należy się ekwiwalent za wyszkolenie, czyli część z pięciu procent kwoty transferowej (część z miliona euro). Tylko do kogo ta kwota – jeśli należałaby się – miałaby trafić? Czy jest ktoś, kto byłby w stanie w FIFA wykazać: ŁKS z 2008 roku to ja?