Prezes Dolcanu Ząbki: – Przyciągamy piłkarzy solidnością i warunkami do pokazania się

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2013, 11:40 • 12 min czytania

– Zawsze powtarzam, że gdyby w piłce liczyły się same pieniądze, to Kuwejt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie byłyby mistrzami świata – mówi w rozmowie z Weszło Jerzy Szczęsny. Prezes pierwszoligowego Dolcanu Ząbki opowiada m.in. o polityce transferowo-finansowej klubu, rzekomym „odpuszczeniu” awansu do Ekstraklasy, Robercie Podolińskim czy współpracy z warszawską Legią.
W pierwszej lidze bez przerwy gracie już od pięciu sezonów, ale takiej rundy nie było jeszcze nigdy. Jak tej wiosny zmieniały się nastroje w Ząbkach?
W którymś momencie staliśmy się rewelacją tej ligi i niektórzy już upatrywali nas jako jednego z głównych kandydatów do awansu. My patrzyliśmy na to z dużym spokojem. Wiele osób nie wierzyło, że w takiej małej miejscowości jak Ząbki można zrobić piłkę na przyzwoitym poziomie. Ja pracuję tutaj od dziewiętnastu lat, a właściciel będzie niedługo obchodził dwudziestą rocznicę przejęcia klubu. W miejscowości, która wiązała się kiedyś ze środowiskiem kryminogennym – mafia, Wołomin – powstało coś fajnego. Wiadomo, że sport uprawia się po to, żeby stawiać sobie jak najwyższe cele. Każdy chciałby grać na poziomie Ekstraklasy, ale znamy swoje miejsce w szeregu. Budujemy zespół systematycznie, spokojnie. To wszystko odpaliło. U nas nie ma wariacji ani wygórowanych wynagrodzeń piłkarzy, tylko solidne fundamenty, które dają owoce. Przychodzą do nas piłkarze anonimowi, a po jakimś czasie są znani w środowisku piłkarskim w całej Polsce.

Prezes Dolcanu Ząbki: – Przyciągamy piłkarzy solidnością i warunkami do pokazania się
Reklama

Jak reagował pan na komentarze pt. „Dolcan odpuszcza awans”, kiedy po ośmiu zwycięstwach z rzędu ponieśliście trzy porażki – w tym jedną z ostatnią w tabeli Polonią Bytom?
Było to przykre i krzywdzące. W Bytomiu byliśmy zdecydowanym faworytem, bo drużyna Polonii była już w tym momencie zdegradowana do drugiej ligi. Może piłkarze zlekceważyli przeciwnika? U nas mentalność pozostawia wiele do życzenia. Szybko rozmieniamy się na drobne, bo wydaje nam się, że już jesteśmy wielcy i ktoś się przed nami położy, a mecz wygra się sam, na stojąco. Nie. Piłka uczy pokory. Mówi się o zakładach bukmacherskich i podobnych tematach, ale myślę, że u mnie nie ma to miejsca. Ale nigdy nie da się wykluczyć różnych możliwości. Nikogo nie złapaliśmy za rękę, gramy dalej. Wierzę w swoich piłkarzy, że nie posunęli się do czegoś takiego i przegrali sportowo, bo w tym dniu byli słabsi.

Trzeba jednak przyznać, że ze względów organizacyjno-licencyjnych awans nie byłby Dolcanowi na rękę. Po prostu nie mielibyście gdzie grać.
Przerabialiśmy to już w 2008 roku po awansie do pierwszej ligi, kiedy przez pół roku musieliśmy grać w Nowym Dworze Mazowieckim. To nie jest to samo, gra się bez kibiców, a tych do Ząbek przychodzi coraz więcej. Miasto się rozwija. W tej chwili zameldowanych jest około trzydziestu tysięcy mieszkańców, a zamieszkuje pewnie drugie tyle. Ząbki to sypialnia Warszawy. Z czasem tych kibiców będzie coraz więcej, do czego wynikami przyczynią się piłkarze. Na Ekstraklasę brakuje nam infrastruktury. Miasto nam pomogło i dało fajną trybunę, pod tym względem byśmy sobie poradzili, ale nie mamy podgrzewanej płyty i sztucznego oświetlenia. Jeśli chodzi o zaplecze Ekstraklasy – jakoś to wygląda, ale w dalszym ciągu będziemy się rozwijali i jak dorośniemy, spróbujemy powalczyć o coś więcej. Podkreślam: mamy jeden z niższych budżetów w pierwszej lidze, bo nie rozpuszczamy piłkarzy. Dzięki firmie Dolcan prowadzimy stabilną politykę.

Reklama

Co od tylu lat trzyma firmę deweloperską przy klubie z małego miasta?
Przede wszystkim właściciel, Sławomir Doliński, który jest związany z Ząbkami. Przyszedł do klubu, bo chciał zrobić coś dla mieszkańców. Ma chyba najdłuższy staż spośród ludzi inwestujących w piłkę na tym poziomie.

I nie zanosi się na to, żeby miał przestać?
Myślę, że nie.

Prowizorki w Ząbkach jest coraz mniej. Konferencje prasowe nie odbywają się już pod namiotem, a panu zapewne wygodniej siedzi się w normalnym gabinecie niż w małej klitce w przenośnym kontenerze.
Kontener mieliśmy akurat bardzo przyzwoity. Moim zdaniem miałem lepsze warunki niż Polonia Bytom, która grała wtedy w Ekstraklasie.

Robert Podoliński ostatnio powiedział jednak, że zamiast nowej trybuny wolałby nową murawę.
Jesteśmy właśnie w trakcie prac nad drugim boiskiem. Obiecali nam wybudować płytę ze sztuczną trawą, ale w tej chwili, wiadomo, jest kryzys gospodarczy. Mieliśmy dostać jakąś pomoc z urzędu marszałkowskiego i innych instytucji, ale na tę chwilę ta pomoc jest zawieszona. W zamian wzięliśmy się za przygotowanie drugiej murawy trawiastej i już na wiosnę albo pod koniec tego roku piłkarze będą mogli z niej korzystać.

Czyli w końcu będą mieli gdzie trenować. W tej chwili przy okazji każdych zajęć czy sparingu musicie wynajmować inne płyty (rozmawiamy w trakcie sparingu Dolcanu ze Zniczem Pruszków, który jest rozgrywany na boisku AON-u Rembertów – przyp. red.).
Ja zawsze powtarzam, że chcemy trenować w jak najlepszych warunkach. Trenujemy tutaj, w Rembertowie, bo mamy bardzo boisko. Pod nosem mamy jeszcze drugie dobre boisko, na Blokowej, z którego też korzystamy.

Nowy trener był już w gotowości do ewentualnego przejęcia schedy po Podolińskim?
Nie. Ja byłem bardzo spokojny. Oczywiście mieliśmy rozeznanie, bo zawsze trzeba mieć przygotowany plan B. W tej chwili wokół trenera Podolińskiego zrobił się wielki szum, tylko nikt sobie nie przypomina, że dwa lata temu nikt o nim nie słyszał. Tak samo jak kiedyś o Sasalu, którego wziąłem i który dzięki prowadzeniu Dolcanu na przyzwoitym poziomie dostał oferty z innych klubów. W tej chwili jest trenerem reprezentacji Polski do lat 19.

Gdyby oferta z Jagiellonii okazała się konkretna, Dolcan nie robiłby trenerowi problemów z odejściem?
Nie moglibyśmy robić! Zdaję sobie sprawę, że propozycja z najwyższej ligi to ogromna promocja i wyzwanie dla każdego trenera. Byliśmy umówieni z Podolińskim, że skończy sezon, a jeśli dostanie propozycję – odejdzie. Jeżeli nie – walczymy dalej o zbudowanie jak najlepszego zespołu i jak najlepszą pozycję. Ja i właściciel uważamy, że określony efekt daje przede wszystkim zrozumienie, stabilność i solidna praca, ale do tego potrzeba czasu. Często w piłce pojawiają się ludzie, którzy myślą, że zrobią coś w pół roku. Zawsze powtarzam, że gdyby liczyły się same pieniądze, to Kuwejt czy Zjednoczone Emiraty Arabskie byłyby mistrzami świata. W piłce jest tak, że największy sukces jest początkiem jakiejś porażki. Zrobi się mistrzostwo, które w następnym roku jest bardzo ciężko powtórzyć. W którymś momencie dostaje się w tyłek i schodzi się na ziemię. My nigdy nie przesadzamy. Nie ma oszukiwania czy bajerów, jest rzetelna praca, uczciwość i prawda. Wychodzę z założenia: brutalna prawda, ale w oczy. Jeżeli mam coś do zawodnika albo trenera siadamy i rozmawiamy w cztery oczy. Te rozmowy zostają między nami, a na zewnątrz wychodzimy z jednakowymi nutami.

„Największy sukces jest początkiem jakiejś porażki”. Czy oznacza to, że Dolcanowi może być teraz ciężko rozegrać drugi sezon na tym samym poziomie?
Pierwsza liga jest bardzo wyrównana. Z zespołami, które awansowały – czyli Cracovią i Zawiszą – zrobiliśmy dziesięć punktów! U nas nadal powinno być przyzwoicie, a jak będzie, zweryfikuje życie. W tej chwili odszedł od nas Mateusz Piątkowski, który przeniósł się do Jagiellonii. Ł»yczę mu jak najlepiej, bo przychodząc do Dolcanu był nikim. Bardzo się cieszę, że się wylansował. To samo Cichocki, który wrócił do Legii z wypożyczenia i ma tam duże szanse na to, żeby zaistnieć. Chciałem nadmienić, że z chłopców, których wypożyczałem, swoje pięć minut mieli u nas Artur Boruc, rok był Jędrzejczyk, był Adaś Frączczak, który gra obecnie w Pogoni Szczecin, był Trochim… To trafione tematy, bo obserwujemy młodzież. Jeżeli kogoś zauważymy i dogadamy zrobimy wszystko, żeby się u nas rozwinął. Dla mnie drużyna zaplecza Ekstraklasy jest dla tej Ekstraklasy poligonem. Każdy z chłopaków grających na tym poziomie powinien mieć marzenia związane z grą wyżej. Jeżeli nie ma takich ambicji, to u nas długo nie pociągnie.

Dolcan zarobił cokolwiek na transferze Piątkowskiego do Białegostoku?
Nie. Jemu się skończył kontrakt, bo miał na rok. Ja nie podpisuję długich kontraktów, to dla mnie bez sensu. My, jako prezesi i działacze, podpisując kontrakty bardzo często stajemy się niewolnikami zawodników. W przypadku krótkiej umowy zawodnik musi mieć motywację, żeby grać jak najlepiej i dążyć do jej przedłużenia albo przejścia do innego klubu. Mówię szczególnie o zawodnikach bardziej zaawansowanych wiekowo. Młodszych piłkarzy podpisujemy na dłużej, ale też z opcją, że jak się nie sprawdzi, rozwiązujemy kontrakt i dajemy mu wolną rękę. Szkoda, żeby siedział na ławce. Może gdzie indziej będzie miał łatwiej.

Liczycie się z odejściem kogoś jeszcze? Leszczyński, Osoliński? Są oferty?
Jakby były oferty, to dzisiaj by nie grali. Na tę chwilę ich nie ma, a jak się pojawią, na pewno nie będziemy ich zatrzymywać. Taka jest kolej rzeczy. To są chłopaki związani z regionem, a tacy nie zawsze chcą odchodzić. A jeśli chcą – to na fajnych warunkach i do Ekstraklasy.

Jest temat współpracy z Legią Warszawa?
Jest, oczywiście. Rozmawiamy z Legią. Każdy wielki klub chciałby, żeby chłopaki grali w jak najwyższej klasie rozgrywkowej. My ich obserwujemy, ale weźmiemy tylko tych, którzy mają charakter i pasują do gry w naszym zespole. Po co mi wypożyczać chłopaka z Legii, skoro miałby u mnie siedzieć na ławce? Korzyść musi być dla obu stron. Młody chłopak, jeśli nie gra – choćby siedział na ławce w najlepszym klubie – cofa się. Same treningi nie zastąpią regularnej gry. Większość takich chłopaków w którymś momencie odpada, nawet, jeśli uchodzili za talenty. Przez warunki finansowe, którymi zachłysnęli się na moment, tracą to, co mogliby w przyszłości osiągnąć przez piłkę.

Były już takie przypadki w Dolcanie?
Wiadomo, że nikt z nas nie ma patentu na sukces i każdy może się pomylić jeśli chodzi o zawodników, ale większych błędów nie było. Miałem kiedyś przykład ze Zbozieniem. Wydawało mi się, że jest już gotowy do gry na poziomie pierwszej ligi. Byliśmy dogadani z Legią, ale doszliśmy do wniosku, że nie zawsze może się załapać do meczowej osiemnastki. Nie ten moment. Od razu powiedziałem, żeby wrócił do Legii, do Młodej Ekstraklasy, bo bez sensu byłoby, gdyby został u mnie i siedział na ławce, a grał w drugim zespole w lidze okręgowej. Lepszy dla jego rozwoju byłby powrót i gra w Młodej Ekstraklasie. I tak się stało, bo za pół roku stał się zawodnikiem pełnowartościowym i gra w tej chwili na poziomie Ekstraklasy.

Rozumiem, że nie ma szans, żeby to Legia typowała zawodników do wypożyczenia? „Dajemy wam tego i tego, mają grać”.
Nie, nie, nie. Jaki to miałoby sens? My mamy swój klub, swoją historię, swoje cele. To musi działać w obie strony. Nikt mi nie będzie narzucał, że ktoś musi grać. Pierwsza liga jest chyba najtrudniejsza, bo młody zawodnik grając na tym poziomie musi obronić się mentalnie, fizycznie i piłkarsko. Jest tu więcej kontaktu niż w Ekstraklasie i chłopak musi przejść – jak to mówię – szkołę kleszcza i kurzu. To dobry poligon do zweryfikowania charakteru i przygotowania do gry na wyższym poziomie.

Nie interesują was obcokrajowcy?
Nie. Kiedyś próbowaliśmy, ale wydaje mi się, że na zapleczu Ekstraklasy liczba cudzoziemców powinna być bardzo ograniczona. Po co my szkolimy swoich? Jak przychodzi cudzoziemiec, musi być dwa razy lepszy. W pierwszej lidze nie ma wybitnych obcokrajowców, jest dużo przeciętności. Jestem przeciwny takiej polityce. Gdzie mamy pokazywać młodzież? No gdzie? W Ząbkach mieliśmy Benjamina Imeha, ale zdecydowanie się nie sprawdził. Podziękowaliśmy mu i zniknął z piłkarskiej mapy Polski.

Czy inny trener niż Podoliński byłby w stanie uformować z takich zawodników zespół na dobrym poziomie?
A dlaczego nie? Czy dwa lata temu słyszał pan, kto to jest Podoliński?

Trzy po trzy.
Teraz jest jednym ze zdolniejszych trenerów młodego pokolenia. Ma stworzone bardzo fajne warunki do pokazania swoich umiejętności i robi to dobrze. Ł»yczę mu jak największych sukcesów. Każdy chciałby być wielki. Kiedyś jak awansowaliśmy wziąłem trenera Sasala, którego nikt nie znał. Prowadził jakiś tam Grójec. I też jakoś poszło. Zawsze rozglądam się i stawiam na młodych, głodnych sukcesu.

Pytam, bo nie wszystkim się udało. Sasal, Podoliński – OK, ale byli też Mroczkowski, Kubicki czy Moskal, którzy Ząbek nie zawojowali.
Trener Mroczkowski był bardzo krótko, bo ze względów rodzinnych musiał wracać do Łodzi. Zastąpił go Kubicki, a jak szydło z worka wyszła mentalność naszych zawodników. Po rundzie z Sasalem byliśmy dosyć wysoko w tabeli i piłkarze pomyśleli, że są już mistrzami świata. Szybko zostali sprowadzeni na ziemię. Postawiliśmy na doświadczenie trenera Kubickiego i utrzymaliśmy się w lidze. Później trener kontynuował pracę w następnym sezonie, ale nie było chemii z zespołem i zrezygnował. A w trakcie rundy ciężko o znalezienie nowego trenera. فatwiej mieć takiego, który przychodzi i ma okres przygotowawczy, swoją wizję i może tych zawodników czegoś nauczyć. Awaryjnie wzięliśmy trenera Moskala, który w pewnym momencie też się pogubił. Wtedy akurat współpracował już ze mną Podoliński. Powierzyło mu się tę rolę i odpaliło, bo kontynuuje pracę do dzisiaj.

Dariusz Kubicki był znany z tego, że uparcie stawiał na swojego syna, 17-letniego wówczas Patryka.
To następny temat. Bardzo często dochodziło do różnych przemówień. Fakt, że jego syn był na pewno utalentowany, ale Darek – jak to ojciec – nie zawsze patrzył na to obiektywnie. Odszedł tata, a syn za tatą.

Pewnie nie zdziwiło pana, że wziął go ze sobą do Sibiru Nowosybirsk?
Oczywiście, że nie. Zawsze dbał o syna. Wydaje mi się, że to nie jest najlepszy wariant, ale życzę każdemu jak najlepiej.

Zapytam jeszcze o trenera Podolińskiego – jak to było z propozycją z Bełchatowa, którą otrzymał w trakcie sezonu?
Robert Podoliński miał z nami umowę. W jaki sposób w trakcie rundy wychodzi się ze statku z dnia na dzień? Rozumiem – gdyby runda się skończyła. Ale nie może to być z dnia na dzień. No jak? Zabieram zabawki i odchodzę? Jakby to wyglądało w stosunku do chłopaków, pracodawcy?

Pewnie niepoważnie.
Bardzo niepoważnie! Dlatego było stanowcze weto. Jeżeli byłoby już po zakończeniu rundy, moglibyśmy rozmawiać inaczej. Trener Podoliński zapytał, czy może pojechać do Bełchatowa. Mówię mu: jedź, młody jesteś, nabieraj doświadczenia w tych rozmowach. W piątek mamy wyjeżdżać do Floty, a trener mówi, że chce odejść. Nie wypada. Ale wszystko sobie wyjaśniliśmy i wydaje mi się, że ten ruch był dobry. W Bełchatowie były duże problemy i po dwóch czy trzech porażkach byłoby mu ciężko podnieść ten zespół. Tak jak mówię – wszystko sobie wyjaśniliśmy, jest w porządku i pracujemy dalej.

Nowy sezon oznacza nowych piłkarzy. Czym Dolcan jest w stanie przyciągnąć do siebie zawodnika?
Solidnością. Nigdy nie operuję sumami, które powalają. Są to pieniądze stabilne, stwarzające warunki do promocji. Jeżeli ktoś liczy, że zarobi tutaj nie wiadomo ile, nie podejmujemy nawet tematu. Wariacji nie było, nie ma i nie będzie. Słyszę, że w pierwszej lidze płacą po piętnaście, dwadzieścia tysięcy złotych. To dla mnie chore. Kluby się nie zastanawiają, podpisują takie kontrakty i w którymś momencie nie wytrzymują finansowo. Stabilność, spokój, wszystko małą łyżeczką. Pasuje – dobrze. Nie pasuje – niezastąpieni leżą na cmentarzu. Nie mamy w tej chwili zawodników klasy Messi, którzy robiliby aż tak wielką różnicę. Jakbyśmy obiecywali gruszki na wierzbie Dolcan nigdy nie byłby na tej pozycji, na której jest. Każdy z zawodników powinien dążyć do tego, żeby się pokazać, a do tego warunki ma w Dolcanie stworzone. W tej chwili jesteśmy drugą siłą na Mazowszu, a na każdy mecz przyjeżdża wielu ludzi, którzy obserwują tych chłopców. To nasz atut.

Obserwują, o ile – jak Jan Urban na meczu z Zawiszą – nie zatną się w windzie w budynku klubowym.
(śmiech) Złośliwość rzeczy martwych. Ma nauczkę, że lepiej przejść jedno piętro po schodach niż jeździć windą.

Rozmawiał MATEUSZ SOKOفOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama