Czterech młodych, ambitnych, marzących o wielkiej karierze. Do Polski nastolatkowie z kraju kawy przylecieli w styczniu 2009 roku. Zawsze uśmiechnięci, radośni, zarażający wielką chęcią do życia swoich nowych kolegów. Pedro Perin Ramalho, Roger Santos da Silva, Rafael Andrade de Rodrigues oraz Luann Felippy da Silva, bo tak nazywają się bohaterowie tej historii, wielkiej kariery w Polsce jednak nie zrobili. Tylko Perin zaliczył półroczny epizod w I ligowym Motorze Lublin. Oczekiwania były zdecydowanie większe…
Grali z Neymarem
Nie byłaby to typowa historia Brazylijczyków, gdyby brakowało pierwiastka o zabarwieniu społecznym. Rodziny Santosa i Perina są pełne, jednak inaczej sytuacja wygląda w przypadku familii młodszych kolegów. Felippy od dziecka wychowywał się z siostrą, zaś ojciec Rafaela Andrade został zastrzelony. Mimo różnej sytuacji rodzinnej, każdego z nich łączył jeden cel – zostać wielkim piłkarzem. – Od najmłodszych lat śniłem o tym by być profesjonalnym piłkarzem. Każdy chłopak marzący o karierze pragnie wyjechać do Europy, bo właśnie tam poziom piłkarski jest najwyższy. Oglądanie Zidane’a i Ronaldinho było największą przyjemnością, po prostu chciałem być jak oni. Chodziłem do szkoły, ale od zawsze najważniejsza była piłka. Przed przyjazdem do Polski grałem w E.C. Tupy z rodzinnego miasta Vila Velha – mówi 20-letni dziś Andrade.
Podobne początki w futbolu miał Perin i Felippy. Bogatszą karierę juniorską może pochwalić się Santos. – Przed przyjazdem do Polski grałem w kilku juniorskich drużynach, m.in. A.A. Aciara Ipatinga, A.A Coqueirense, Isaac Newton F.C, Solviver F.C, przez 3 miesiące trenowałem w C.R. Flamengo. Z Ipatingą zajęliśmy 3 i 4 miejsce w juniorskiej lidze Campeonato Mineiro, w której występowały takie drużyny jak Cruzeiro Belo Horizonte czy Atletico Mineiro, w którym obecnie gra Ronaldinho. Ostatni etap mojej przygody w juniorskich drużynach z mojej ojczyzny to klub E.C. Tupy. Był rok 2008. Wyjechaliśmy rozegrać mecz Copa do Brasil, który rozegrany został na neutralnym terenie. Stadion Vitoria F.C. w stanie Espirinto Santo. E.C. Tupy Vila Velha vs. Santos F.C. Po jednej stronie barykady ja i Perin, po drugiej on – Neymar da Silva Santos Júnior. Już wtedy czuć było, że będzie wielką gwiazdą, jednak w meczu z nami nie pokazał zbyt wiele. Co prawda, przegraliśmy 1:3, jednak ja ten mecz wspominam wyjątkowo. Strzeliłem gola z 25 metrów, była to jedna z piękniejszych bramek w mojej przygodzie z piłką. Jedną z bramek dla Santosu zdobył Alan Patrick, dziś grający w Szachtarze Donieck. Po kilku latach, naprawdę miło przypomnieć sobie sytuacje, w której największa gwiazda brazylijskiej piłki, pogratulowała i powiedziała: „byłeś lepszy ode mnie” – kończy podekscytowany.
Szansa na sukces
Chłopcy żyli z dnia na dzień. Trenowali, opalali się, wychodzili ze znajomymi. Pewnego, z pozoru normalnego styczniowego dnia, wydarzyło się coś co mogło zmienić ich życie. Na treningu E.C Tupy pojawiło się dwóch dżentelmenów z Europy. Pierwszym był Krzysztof Goch, który do Brazylii przyjechał w celu zakupienia granitu dla swojej firmy. Był lokalnym biznesmenem, a ponadto prezesem Omegi Stary Zamość. Drugim z nich był trener tegoż klubu – Dariusz Herbin, który podobno przyleciał na wakacje z przyjacielem. Jak się okazało, nie tylko. – Gdy dowiedziałem się, że ci panowie szukają talentów, poczułem wielką motywację. Robiłem wszystko by wypaść jak najlepiej i dzięki Bogu, udało się – zwierza się Andrade.
Po kilku dniach obserwacji, panowie wybrali czterech chłopców, którzy zrobili na nich największe wrażenie. Zaproponowano im wyjazd na testy, do klubu z ligi okręgowej – Omegi Stary Zamość. Oczywiście to miał być tylko krótki przystanek. Szybkie rozmowy z rodziną i już było wszystko jasne. Ruszają w nieznane. Adwokat, Ricardo Bravim, był na tyle uprzejmy, że pomógł załatwić wszystkie sprawy papierkowe i pełni nadziei nastolatkowie wsiedli w samolot. Rio, Frankfurt, Warszawa no i podstawione auto do Zamościa, pod rezydencję 'presidente’. – Rodzina była smutna, ale z drugiej strony panowała radość. Mogłem wyjechać do Europy, by robić to co kocham i nie martwić się o przyszłość. Byliśmy naprawdę bardzo młodzi. Ja miałem 16 lat, Luann 15, a Santos i Perin 17. Przez 2 tygodnie był z nami Rogerio Pedrini. Wtedy był naszym trenerem z Brazylii, dziś jest prezesem E.C. Tupy. Pierwsze dni w Polsce to był istny koszmar. Prawdziwe piekło. Oczywiście chodzi o pogodę. Byliśmy przyzwyczajeni do wysokich temperatur, a nowy kraj przywitał nas temperaturą wynoszącą -20°C. Trening i szybki powrót do mieszkania, które wynajmował nam prezes. To on płacił za wszystko, w tym loty na wakacje do Brazylii – kontynuuje Andrade. – Podczas sparingów musiałem schodzić z boiska, bo odmarzały mi stopy. Nie czułem nóg. Po kopnięciu piłki wydawało mi się, że zaraz połamią mi się wszystkie kości – dodaje Santos.
początki w Polsce; od lewej – Perin, Felippy, Andrade i Santos
Pierwsze dni chłopcy spędzali głównie w mieszkaniu, ich sąsiadem był trener Dariusz Herbin. Codziennie rozmawiali przez Skype’a z rodziną, grali w PES na PlayStation. Perin jak typowy, młody Brazylijczyk wiele czasu spędzał grając w Tibię. Nie brakowało problemów z komunikacją, bo w Zamościu, w którym mieszkali po portugalsku mówi może jedna osoba. Jak powiedział Rafael, na początku mieli wszystko podawane pod nos, nauczyli się kilku słów typu dzień dobry, dziękuję. Koncentrowali się na piłce.
– Bardzo się cieszyłem, gdy powiedzieli, że wszyscy zostajemy. Podpisaliśmy 5-letni kontrakt, warunki jak na ten poziom rozgrywkowy były naprawdę dobre. Mimo długiej umowy, Omega to miał być krótki etap. Pierwsze miesiące były dla mnie świetne. Byłem w bardzo dobrej formie, strzelałem dużo bramek. W sezonie 2009/2010 awansowaliśmy do IV ligi, a ja byłem najlepszym snajperem drużyny. Wiele razy słyszałem porównania do Nakoulmy, który zaczynał w Lubyczy Królewskiej, czyli w tym samym województwie co my. Nasz styl gry jest podobny, ja również bazuję na szybkości i dobrym dryblingu. Poza tym mam silne uderzenie z jednej jak i drugiej nogi. Niestety na dzień dzisiejszy jesteśmy zupełnie gdzie indziej. Będę dążył do tego, by te porównania mogły wrócić, na pewno się nie poddam – stwierdza Santos.
Aklimatyzacja przebiegała bez zarzutu, wszyscy dobrze się rozumieli, no i wyklarowały się prawdziwe przyjaźnie. Andrade i Perin, Felippy i Santos. Koledzy z zespołu przyjęli ich naprawdę bardzo dobrze, od początku znaleźli z nimi wspólny język, okazali się świetnymi ludźmi. Do dziś Brazylijczycy utrzymują kontakt z kilkoma kolegami z zespołu.
Omega Stary Zamość; Brazylijczycy od lewej w dolnym rzędzie, kolejno – Perin, Andrade, Santos i Felippy
Nie wszyscy Polacy okazali się jednak tak wspaniałomyślni i gościnni…
O problemach zdań kilka
Rasizm. Chyba to był największy problem. Ile razy usłyszeli od kogoś coś na temat ich koloru skóry od razu tracili tę wrodzoną radość i chęć do życia. Najbardziej obrywało się Andrade i Santosowi, których skóra była najciemniejsza. – Lubię Polskę. Nie jest tak ciepło jak w Brazylii, ale przez te 3 lata naprawdę nie narzekałem. Wszystko byłoby super, gdyby nie rasiści. Wiele razy dostawało mi się za kolor skóry. Było to naprawdę ciężkie do zniesienia, bo co ja tym ludziom zrobiłem? Pewnie to kwestia psychiki, jednak ciężko mi było sobie z tym poradzić, przeżyłem dzięki temu wiele przykrości – żali się Andrade.
– W Zamościu byliśmy bardzo dyskryminowani. Dostawało nam się nawet w Starym Zamościu, w którym graliśmy. „Czarna małpa” to tylko jedno z określeń, które zapamiętam do końca życia. Wiele razy słyszałem hasło „Polska dla Polaków”. Kazali nam wracać tam, skąd przyjechaliśmy. Chyba nie było wyjazdu, w którym nie zostalibyśmy zwyzywani. Najgorzej dostało nam się w Hrubieszowie. Jakiś łysy kibol podszedł do mnie i napluł mi w twarz, a Rafael dostał z liścia… za to, że jest czarny. To było przegięcie, ciężko nam się było pozbierać. Poza tym oczywiście dostawało nam się na mieście lub na dyskotekach, gdy jacyś goście widzieli nas z dziewczynami. Było to tym bardziej przykre, bo w Brazylii nikt nikogo nie prześladuje za kolor skóry. Z biegiem czasu trochę się uspokoiło. Ludzie w Zamościu zobaczyli, że jesteśmy takimi samymi ludźmi i mogliśmy w miarę normalnie funkcjonować – wspomina Santos.
Jeśli chodzi o komunikację problem istniał tylko na początku. Początkowo Brazylijczycy uczęszczali na prywatne lekcje. Po jakimś czasie, gdy mogli się w miarę swobodnie komunikować, rozpoczęli naukę w CKU, które wybitnie spodobało się Santosowi i do dzisiaj ma z tego niezły ubaw. Dodaje również, że nie chciało im się chodzić do szkoły, a prace domowe zazwyczaj odrabiał za nich kolega. Z obowiązku dodam, że nauka w CKU nie trwała nawet miesiąca. Po 3 latach pobytu, Santos naprawdę dobrze posługuje się językiem polskim, zdecydowanie najlepiej z całej czwórki. Pozostała trójka również w znacznym stopniu poziomem języka polskiego przewyższa piłkarzy typu Andraż Kirm czy innych poliglotów z polskiej ligi.
– Słyszałem, że polski to jeden z najtrudniejszych języków na świecie. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Nauka nie przychodziła łatwo. Po pewnym czasie, gdy poznawaliśmy ludzi było co raz lepiej, bo luźna nauka wśród znajomych przychodzi o wiele łatwiej niż wkuwanie z podręczników. Mogę powiedzieć, że nauka nie poszła na marne, bo mogę dogadać się z ludźmi i czytać ze zrozumieniem polskie teksty – chwali się Andrade.
Nie samą piłką żyje Brazylijczyk
Oczywista oczywistość. Piłka piłką, treningi treningami, ale musi być też czas na relaks. Dyskoteki, dziewczyny, normalna rzecz. – Na początku nie wychodziłem na żadne imprezy. Skupiałem się wyłącznie na piłce. Poza tym wolałem spędzić czas w mieszkaniu, a nie narażać się na obelgi podczas dyskotek. Miałem dziewczynę w Brazylii i dalej z nią jestem, także nie imprezy raczej mnie nie ciągnęło – mówi Andrade.
Perin i Santos przed ślubem kolegi z drużyny
Rafel jest zdecydowanie najspokojniejszy z tej czwórki. Inaczej było z pozostałymi chłopakami. Do Perina w polskiej terminologii zdecydowanie lepiej pasowałoby imię Alvaro, aniżeli Pedro. Mimo tego z jedną Polką był w związku ponad pół roku. Inne przypadki to np. studentki z Ukrainy, których w Zamościu mnóstwo. Mało w tym tekście o Felippym. Bardzo fajny i zabawny chłopak, ale wydaje się, że miał najmniejsze szanse na odniesienie sukcesu, po prostu solidny obrońca, któremu chyba brakowało umiejętności na większe granie. Wracając do tematu, z opowieści kolegów z szatni mogę napisać, że ma coś wspólnego z byłym polskim zawodnikiem. Chodzi o Jarosława Bako i nie myślę rzecz jasna o aspektach piłkarskich.
Najchętniej na temat życia pozaboiskowego wypowiadał się Santos, więc oddajmy głos zainteresowanemu… – Podczas tygodnia żadnych imprez. Trenowaliśmy dwa razy dziennie, często graliśmy mecze. Jednak po dobrym spotkaniu mogliśmy spokojnie wyjść z kolegami czy koleżankami na dyskotekę i nikt nam nie robił problemów. Bardzo dobrze wspominam wakacyjne ogniska obok Starego Zamościa. Prezes nie był zadowolony, gdy się dowiadywał, że tam chodziliśmy, ale mieliśmy swoją paczkę znajomych i bardzo fajnie spędzaliśmy czas. Dobrą wódkę macie, serio. A co do dziewczyn… Polki są naprawdę piękne, żeby nie powiedzieć wspaniałe. Mają śliczne niebieskie oczy albo zielone jak liście drzew. Na pewno są ładniejsze od Brazylijek, jednak dziewczyny z mojego kraju są „lepsze”. Pierwszy związek był krótki, bo nie mogłem znaleźć z nią wspólnego języka. W tygodniu nie miała czasu, bo szkoła, a w weekendy wracała do swojego miasta, nawet nie pamiętam gdzie mieszkała. Później była Magda, a to już zupełnie inna historia. Ona jest naprawdę piękna, słodka, ma oczy koloru nieba, dodatkowo jest bardzo dobrym człowiekiem i naprawdę mnie kochała. Byliśmy razem półtora roku, ale z powodu przewlekłej kontuzji musiałem wrócić do Brazylii. Rozstaliśmy się, a ja mam nową dziewczynę. Do dziś jednak rozmawiamy przez Facebooka lub Skype’a – wspomina Santos.
Perin, Santos, Felippy na dyskotece
Większość piłkarzy potrzebuje wyjścia na dyskotekę czy piwo z kolegami, tym bardziej „Brasileiros”, bo oni to po prostu mają we krwi. Zbierając opinie na ich temat, mogę wysnuć wniosek, że traktowali się bardziej jak profesjonaliści, a nie niedzielni grajkowie. Wydaje się, że to nie ich stosunek do piłki zadecydował o braku sukcesu. Przyczyn należy szukać gdzie indziej.
Zderzenie z rzeczywistością
No właśnie. Zabrakło najważniejszego. Zabrakło tego, po co przybyli do innego świata. Transferu do lepszego klubu, który mógłby sprawić, że marzenia tych chłopaków mogłyby się ziścić. Półtora roku gry w okręgówce, później IV liga, czyli piąty poziom rozgrywkowy. Obiecany transfer do wyższej ligi. Nic takiego nie miało miejsca. Tylko Perin zaliczył 60 minut w dwóch meczach pierwszej ligi wiosną 2012 roku. Półroczny pobyt w Motorze był dla niego fatalny. Perin niezbyt chętnie chce opowiadać o powodach dlaczego grał tak mało, a właściwie prawie wcale. Tajemnicą poliszynela jest to, że destrukcyjny wpływ miał na niego Sérgio Leândro Santos Seixtos, czyli prościej mówiąc Sérgio Batata. Polak pochodzenia brazylijskiego, znany jako obieżyświat po polskich klubach, dzielił z Perinem mieszkanie i być może to on miał wpływ na taką, a nie inną przygodę młodego Brazylijczyka z lubelskim klubem.
Pozostała trójka nie wybiła się wyżej niż IV liga. Byli testowani przez kilka zespołów, ale gdy wystarczyło dopiąć transfer na ostatni guzik zawsze coś stawało na przeszkodzie. – Bardzo chciałem grać na poziomie ekstraklasy bądź I ligi, myślę że spokojnie bym sobie poradził. Talentu mi na pewno nie brakuje, potrzebowałem tylko szansy na wykazanie się w lepszym zespole. Byłem na testach w Avii Świdnik i Górniku Łęczna, ale do transferu nie doszło, może nie pokazałem się z dobrej strony. Inaczej było w Zagłębiu Lubin. Dwa tygodnie testów, miałem podpisać kontrakt po otwarciu okienka transferowego, a w ostatniej chwili doznałem kontuzji mięśnia, która wykluczyła mnie z gry na jakiś czas. Jak się można domyśleć nie chcieli wiązać się z graczem kontuzjowanym. Byłem zmęczony tą sytuacją, ponad trzy lata gry w okręgówce i IV lidze to nie było to o czym marzyłem. Nie chciałem grać całe życie w Omedze, więc postanowiłem wrócić do Brazylii. Nie chce urazić prezesa, bo to dzięki niemu miałem tę wielką szansę i był dla nas wszystkich wspaniały, ale wydaje mi się, że mimo wszystko zabrakło mu wiedzy i kontaktów w świecie piłki – mówi Andrade.
Jak stwierdził Bartosz Salamon, żeby grać w dobrym klubie potrzeba nieźle kopać piłkę i mieć dobrego menadżera. Właśnie tej osoby na pewno im brakowało.
– Testy, testy i nic z tego. Byłem próbowany w Motorze, Avii, Górniku Łęczna, Zagłębiu Lubin, Hetmanie Zamość, Tomasovii Tomaszów Lubelski i w Roztoczu Szczebrzeszyn. Wydawało mi się, że wszędzie wypadałem dobrze, a nigdy nie udało się zmienić klubu. Do Zagłębia na testy przybyliśmy po zakończeniu okienka transferowego, miałem przejść tam po zakończeniu sezonu, ale nabawiłem się kontuzji. Dla czwartoligowego Roztocza miałem grać, gdy Omega była jeszcze w okręgówce, ale klub ze Szczebrzeszyna nie miał pieniędzy by opłacać moją pensję. Z drugoligowym Hetmanem miałem praktycznie podpisany kontrakt, ale klub nie przystąpił do rozgrywek wiosennych sezonu 2009/2010. Do trzecioligowej Tomasovii miałem być wytransferowany przed moim powrotem do Brazylii. Oni naprawdę mnie chcieli, ale nie byłem zdrowy, od roku nie mogłem pozbyć się kontuzji, polscy lekarze nie potrafili postawić diagnozy. Zawsze coś. Prezes był dla mnie najlepszą osobą w Polsce, osobiście traktował mnie jak syna. Myślę, że od razu po naszym przyjeździe mógł nas umieścić w juniorskiej drużynie czołowego polskiego klubu, a teraz miałby z nas jakieś pieniądze, a nie same straty. Chciał jednak byśmy zdobywali doświadczenie w seniorskiej piłce, co jak widać nie wyszło nikomu na dobre – mówi Santos.
Krajobraz po Polsce
Po prawie czterech latach pobytu w Polsce, Brazylijczycy postanowili wrócić do ojczyzny. Pierwszy wrócił Santos, który Polskę opuścił w marcu ubiegłego roku. Pozostała trójka wróciła po rundzie jesiennej 2012. Szkoły nie ukończyli, wielkiej kariery nie zrobili. Co teraz robią? Czy żałują? – Nie żałuję niczego. Wyjechałem w wieku 16 lat, niewiele wiedziałem o życiu. Przez ten czas dojrzałem piłkarsko oraz jako człowiek. Nauczyłem się nowego języka, poznałem zupełnie odmienną kulturę niż brazylijska. Dla mnie osobiście to wstyd, że musiałem wrócić do Brazylii bez żadnego sukcesu. Nie poddam się jednak tak łatwo i będę dążył do tego o czym marzyłem od dziecka i będę robił wszystko by grać na jak najwyższym poziomie – podsumowuje Andrade.
W podobnym tonie wypowiada się Santos. – Głównym powodem, dla którego wróciłem do Polski, była moja kontuzja, która ciągnęła się za mną przez rok. Byłem bardzo smutny, że musiałem wrócić do Brazylii. Nie mogłem grać na normalnym poziomie, a pod koniec mojej polskiej przygody nie grałem już wcale. Dopiero w Brazylii okazało się, że mam pubalgię, czyli tę samą chorobę przez którą tak długo cierpiał Kaka. Leczyłem się w klinice CRAVV u jednego z najlepszych fizjoterapeutów brazylijskich, który nazywał się Wanderson. Korzystając z okazji chciałbym mu serdecznie podziękować, bo był dla mnie bardzo opiekuńczy i to dzięki niemu jestem w 90% zdrowy. Ponadto dziękuję za troskę dla jego sekretarki Marcie, która w trudnych chwilach zawsze podtrzymywała mnie na duchu. Dzięki pobytowi w Polsce stałem się mocniejszy psychicznie, poznałem trochę świata, kultury, dowiedziałem się trochę o historii Polski. Bardzo smutne jest to, że podczas II Wojny Światowej tak wiele Polaków zginęło z rąk hitlerowców – kończy swoją opowieść.
Dzisiaj Santos i Felippy trenują w E.C. Tupy Vila Velha grającej w 2ª divisão do Campeonato Capixaba, Rafael w Real Noroeste w 1 dywizji, zaś Perin prawdopodobnie odpoczywa. W wolnych chwilach robią to co przed rokiem 2009, a Santos gra na cavaquinho w zespole Sambaestilo wykonującym muzykę pagode. Traktuje to jako pasję, ale podkreśla, że jego największą miłością jest futbol. Cała czwórka ciągle wierzy w to, że może zrealizować swoje cele z dzieciństwa. Zapytani czy w razie korzystnej oferty z Polski wrócą, odpowiadają: oczywiście!
Być może, już niedługo znowu usłyszymy o ambitnych Brazylijczykach. Kto wie, czy raz jeszcze, jak sami deklarują, nie spróbują swoich sił w Polsce. A może też przyjmą inną drogę, jak choćby José Paulo Bezerra Maciel Júnior, czyli Paulinho, który był niechciany w Polsce, a po powrocie do Brazylii zrobił ogromną furorę i teraz walczą o niego największe kluby z Europy.
DAMIAN SOKOŁOWSKI



