Są różne drużyny, jedne ze swoich stadionów potrafią uczynić niezdobyte przez lata fortece, inne trzymają się zasady: wygrywać u siebie, remisować na wyjeździe. Jasne, są też takie, które jeżdżąc po kraju radzą sobie tak samo dobrze, albo nawet nieco lepiej, niż we własnych czterech ścianach.
No i jest też Lech Poznań. Lech, który na własnym obiekcie wygrał dopiero dwa razy, uciułał jakimś cudem wymęczone dziewięć punktów, a cztery razy ordynarnie (i momentami całkiem krwawo) dostał w czapkę. Lech, który na wyjazdach ma oszałamiający bilans dziesięciu zwycięstw przy zaledwie jednej porażce. Lech, który poza domem przypomina rozpędzone TGV porwane przez terrorystów z Al-Kaidy, podczas gdy we własnych czterech kątach poprzestaje na budowaniu kolejki z klocków Lego. Czy możliwy jest większy dysonans poznawczy, niż wtedy gdy całkiem błyskotliwa drużynka zdobywająca kolejne miasta staje się po powrocie do Poznania zgrają pałętających się bez sensu po murawie łamag?
Coś nam jednak podpowiada, że ta irracjonalna seria musi się w końcu zakończyć i… kiedy jak nie na Lechii, której kapitan fatalny remis z Wisłą uznał za najlepszy występ swojej drużyny w sezonie. Kiedy, jak nie przeciwko Michałowi Buchalikowi, który do niedawna przegrywał rywalizację ze wszystkimi bramkarzami z Pomorza i okolic. I wreszcie – kiedy, jak nie przeciwko atakowi Buzała, Rasiak, Rahoui i jakieś inne wynalazki? Tak, Lech po prostu ten mecz musi wygrać. I musi to zrobić w sposób przekonujący.
Tyle tylko że najpoważniejsza choroba, jaka toczy dziś Lech, nazywa się BRAK POWTARZALNOŚCI, o czym zresztą ciekawie wypowiedział się w tym tekście Grzegorz Mielcarski. Najbardziej zainfekowanym pacjentem jest, jak wiecie, Mateusz Możdżeń, który potrafi tak walnąć z Manchesterem City, że nie ma co zbierać, a potem wygląda jak junior na tle większości ligowych kasztanów. To samo jest z Kamińskim, to samo z Lovrencsicsem, Ceesayem, Tonewem czy Trałką, czyli zawodnikami, którzy w piłkę ewidentnie grać potrafią, ale trener Rumak nie potrafi wyciągnąć z nich maksa na dłużej, niż dziewięćdziesiąt minut wyjazdowego meczu.
Najwięcej do udowodnienia ma teraz Lovrencsics, bo Ceesay i Trałka mają zapewnioną stabilną pozycję, a Tonew ładuje w reprezentacji aż miło, więc jacyś chętni na niego się znajdą. Węgier znajduje się natomiast w Lechu na wypożyczeniu i jeśli w najbliższych kolejkach nie wzniesie się na poziom z początku sezonu lub przynajmniej meczu z Pogonią, trudno się spodziewać, by Lech zdecydował się go wykupić z Lombardu Papa (uwielbiamy tę nazwę).
CO NAS ZASTANAWIA: Właśnie dyspozycja Lovrencsicsa, ale nie tylko jego – ogólnie całego środka w Lechu, także Linetty’ego, Trałki i Hamalainena, o ile zdąży dojść do optymalnej dyspozycji.
JAK BĘDZIE: Lech zmiecie Lechię z powierzchni ziemi i obejrzymy popis Łukasza Teodorczyka, który strzeli dwa gole i zaliczy jedną asystę. Kolejny dobry mecz Lovrencsicsa.
GRZEGORZ MIELCARSKI: – Lech nie będzie tak długo czekał na stabilność, jak Wisła na Gargułę.
– Lechia to idealny przeciwnik, by Lech pokazał, że potrafi grać także u siebie?
– Wcześniej idealnym był Bełchatów. Lech stworzył mnóstwo sytuacji, a i tak się nie udało, więc to nie jest, wie pan, kwestia idealnego przeciwnika, tylko wyregulowania celownika, bo Zubas z Lechem wyczyniał takie cuda, jak Tomaszewski na Wembley. Lechia nie jest przyjemnym przeciwnikiem, ale z drugiej strony, czas nieporadności Lecha chyba się kończy i teraz koncentracja powinna być na zdecydowanie wyższym poziomie. Może piłkarze we wcześniejszych meczach myśleli: „dobra, nie wygraliśmy jednego, to w drugim walniemy. Jak nie w tym, to w następnym”.
– Zapytałem, czy Lechia będzie idealnym przeciwnikiem, m.in. dlatego że po ostatnim meczu z Wisłą, którego nie dało się oglądać, Łukasz Surma stwierdził, że to był jeden z najlepszych występów jego drużyny w tym sezonie.
– Z drugiej strony ta Wisła pierwszy strzał oddała w 70. minucie, więc chyba można powiedzieć, że to był najlepszy mecz Lechii. Nie pamiętam, żeby którykolwiek inny przeciwnik tak długo czekał na celny strzał. Chyba o to chodziło Surmie.
– Zastanawiamy się w zapowiedzi nad powtarzalnością u zawodników Lecha, którzy mają z nią spory problem. Choćby Możdżeń, Tonew lub przede wszystkim Lovrencsics, który zaliczył świetne wejście do ligi, po czym przepadł na kilkanaście kolejek.
– Zgadza się. Zachwyty nad Lovrencsicsem i Ceesayem nie powtórzyły się w kolejnych meczach. Lech nie jest zespołem, który będzie czekał tak długo na stabilność formy, jak choćby Wisła na Gargułę. Legia pokazała z Salinasem, że nie można czekać w nieskończoność, słysząc, że piłkarz jest perspektywiczny. Tak samo jest z Lovrencsicsem i Możdżeniem – nie wystarczą dwa dobre spotkania na rundę, by czuć niepodważalną pozycję w jedenastce.
– Takich zawodników jest w Lechu więcej.
– Tam każdy piłkarz gra na 60-70%. Ktoś ocenia, że Trałka gra poprawnie, ale dlaczego nie bardzo dobrze? Poziom przyzwoity, ale niewysoki – to samo można powiedzieć o Murawskim i… praktycznie każdym zawodniku Lecha. Kiedyś, gdy powiedziałem, że Kolejorz nie ma stylu, trener Rumak trochę się zdenerwował, ale wystarczy, że nie ma Arboledy i ten zespół całkowicie traci stabilność. Lech bazuje na indywidualnościach – teraz głównie na Hamalainenie i Teodorczyku, który pracuje na pierwszego gola. Ale w dalszym ciągu mówimy – jak sam pan stwierdził – o przebłyskach, a nie o stabilności czy seriach. Mogę się mylić, ale najczęściej wyróżnianym piłkarzem Lecha jest Jasmin Burić. Do Tonewa można mieć pretensje, że raz gra dobrze, raz bardzo słabo, do Hamalainena, że jeszcze wszystkich nie przekonał, do Lovrencsicsa, Możdżenia i Trałki tak samo, a o Buriciu wszyscy po prostu powiedzą, że jest dobry, staje na wysokości zadania i nie popełnia błędów, które rzutują na postawę zespołu.
POCZTÓWKA Z PRZESZŁOŚCI:
Rok 1995, Maciej Terlecki podczas zgrupowania Lecha w Szklarskiej Porębie.
LIGOWA BUKMACHERKA:
Obstaw zakład bez remisu w EXPEKT >>.
Obstaw dokładny wynik w BET-AT-HOME >>
Obstaw końcowe rozstrzygnięcie w BETCLIC >>.
Margines zwycięstwa w COMEON>>.





