– Wybrałem Polonię dlatego, że walczyła o mistrza i dziś na pewno tego wyboru nie żałuję, choć nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Za prezesa Wojciechowskiego nie czułem się gorszy od kolegów, ale gdy szedłem na treningi, to już wiedziałem, że nie będę grał. Nie wiem, czy to do końca była decyzja trenera. Moim zdaniem, jakiś wpływ miała na to „góra”. Za Wojciechowskiego zagrałem chyba tylko dwa mecze – opowiada w rozmowie z Weszło małe odkrycie pierwszych dwóch meczów rundy wiosennej, czyli Miłosz Przybecki z Polonii Warszawa.
Dość późno zrobiło się o tobie głośno w Ekstraklasie. Kilka lat przeleciało ci przez palce.
Te wszystkie kontuzje spowolniły tempo mojej przygody z piłką, ale myślę, że wszystko można nadrobić. Teraz jest idealna pora, by się pokazać. Już przed tą rundą mówiłem, że taki młody nie jestem i to najwyższy czas, by zacząć w końcu ogrywać się w tej Ekstraklasie, bo regularnie występowałem tylko w pierwszej lidze. Potem przeszedłem do Polonii, mogłem już grać, ale niestety trener na mnie nie stawiał. Postanowiłem, żeby iść na wypożyczenie do Korony i tam już naprawdę wszystko zapowiadało się dobrze. Czułem, że dostanę szansę grania, ale tydzień przed ligą znowu kontuzja i osiem miesięcy wypadło.
Trener Rafał Górak, który prowadził cię w Radzionkowie powiedział, że zanim trafiłeś do Kielc, zadzwonił do niego Leszek Ojrzyński z prośbą o opinię na twój temat. Usłyszał, że będziesz najlepszym piłkarzem Korony.
Nie wiem… Nie mogę tak mówić, bo nie zagrałem tam praktycznie ani jednego meczu, jedynie sparingi. W nich wszystko mi wychodziło i chyba za dobrze się czułem, bo w ostatniej chwili przyszła ta kontuzja. Mieliśmy już prawie samolot do Polski i sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Dostałem prostopadłą piłkę, już prawie wychodziła na aut, zatrzymałem sobie ją na linii, sam wyszedłem delikatnie za nią i coś mi strzeliło w kolanie. Przewróciłem się, wstałem i chciałem dalej grać, ale stopniowo czułem, że mam w kolanie coraz mniejszy zakres ruchu. Trener powiedział: „dobra, odpuść sobie”, bo wiadomo – w sparingu nie ma co się na siłę forsować. Dzień później w ogóle już nie mogłem zginać kolana.
Przy zerwaniu więzadeł naprawdę nie czuje się bólu?
Najpierw czujesz, że strzeliło, ale to wcale nie musi być jakiś straszny ból. Czujesz takie jakby rozpieranie w kolanie. Potem noga zaczyna puchnąć. Zresztą, najpierw masażyści mi mówili, że to więzadło poboczne, a dopiero potem, po badaniach, okazało się, że krzyżowe. Wtedy byłem już załamany, ale i tak wiedziałem już, na czym to polega, bo wcześniej, jeszcze w Opalenicy, też miałem je zerwane. Zastanawiałem się, czy wrócę, czy nie – różne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy. Tak mało grałem, a tu znowu kontuzja.
Do tego jeszcze doszło złamanie ręki i przykleiła się do ciebie łatka piłkarza ze szkła.
Ale właśnie tak nie jest! Miałem dwie poważne kontuzje, ale nie zdarzały mi się jakieś naciągnięcia. Pech i przypadek. A może przemęczenie? W końcu to Korona, więc na treningach musiało być ostro (śmiech). Mam nadzieję, że więcej już tych urazów nie będzie.
Oglądałeś ostatnią Ligę+ Extra?
Nie.
Zmierzono tam twój wyskok dosiężny z miejsca i wynik był niesamowity. 84 centymetry, a chłopaki z Widzewa mieli o jakieś trzydzieści centymetrów mniej.
Nie mam pojęcia, jak to skomentować. Chyba nie idzie tego wyćwiczyć. Dar od Boga.
Druga sytuacja, która zrobiła pozytywne wrażenie, to bramka w meczu z Lechią.
Zachowałem zimną krew i uderzyłem, nic więcej. A nad techniką i tak jeszcze muszę sporo popracować.
Trener Górak początkowo odradzał ci transfer do Polonii.
Miałem trochę tych propozycji i na początku nie wiedziałem, którą wybrać, choć myślałem o Górniku Zabrze.
Sporo mówiło się też o zainteresowaniu ze strony Augsburga i Zorii Ługańsk.
Ukraina w ogóle mnie nie interesowała.
Dlaczego?
Jakoś tak, po prostu.
A Augsburg?
Był nie tylko Augsburg, ale Niemcy chcieli, żebym przyjechał na testy czy jakieś treningi, co mnie nie interesowało. Za granicę nie chciałem wyjeżdżać, bo uznałem, że najpierw trzeba się pokazać w Ekstraklasie. Wybrałem Polonię dlatego, że walczyła o mistrza i dziś na pewno tego wyboru nie żałuję, choć nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Za prezesa Wojciechowskiego nie czułem się gorszy od kolegów, ale gdy szedłem na treningi, to już wiedziałem, że nie będę grał. Nie wiem, czy to do końca była decyzja trenera. Moim zdaniem, jakiś wpływ miała na to „góra”. Za Wojciechowskiego zagrałem chyba tylko dwa mecze.
To wiele mówi. „Za Wojciechowskiego”, a nie „za trenera”.
Tak wszyscy mówili. Było, jak było, ale karta się odwraca. Tylko proszę mnie nie nazywać odkryciem, bo najpierw chciałbym rozegrać dobrze całą rundę i zrealizować nasz cel.
Jaki wy w ogóle macie cel?
Mistrzostwo.
Poważnie?
Oczywiście.
Dwa tygodnie temu też byś tak powiedział?
Cały czas o tym mówimy.
Gdy widziałeś kolejnych kolegów wyjeżdżających ze zgrupowania lub zmieniających kluby, to wciąż myślałeś o mistrzostwie? Nie żartuj.
Wiadomo, że nie jest to przyjemne, ale przyszło też paru nowych zawodników i dziś wszyscy zostawiamy serce na boisku, co chyba widać.
Nie odmawiam wam tego, ale nie wierzę, że w klubie, a raczej w drużynie z aspiracjami myśli się o mistrzostwie po tym, jak opuścili ją Dwaliszwili, Teodorczyk, Kokoszka i paru innych.
Wiadomo, że siedzi człowiekowi w głowie, że możemy spaść w tabeli, ale widziałem, jak ci, którzy zostali, przykładają się do treningów. Inni czują szansę gry i czołówka jest dla nas zdecydowanie osiągalnym celem. Jesteśmy drużyną, a nie zlepkiem gwiazd czy nazwisk.
Bo wszystkie poza Wszołkiem wyjechały.
No, wyjechały, ale wspomnisz moje słowa, że z pierwszej trójki nie wypadniemy.
Ta liga jest tak słaba?
Czemu słaba? (śmiech)
Widziałeś wyniki? Maszyna losująca.
Widziałem. W każdym meczu walczymy o trzy punkty. Ł»adne remisy nas nie interesują. Ta liga naprawdę pokazuje, że nie trzeba nie wiadomo jakich nazwisk, by wygrywać! Czy Bełchatów odstawał w meczu z Legią? Przecież mogli nawet wygrać. Przed meczem z Lechem wszyscy tylko liczyli, ile bramek dostaniemy. To nas jeszcze bardziej napędza, by sprawić niespodziankę. Na razie mamy cztery punkty i nie jest źle.
Domyślam się, że zakładaliście, że wywalczycie te cztery punkty, tylko odrobinę inaczej ułożone. Trzy z Lechią, jeden z Lechem.
(śmiech) Nie ma co na razie za dużo gadać. Po dwóch kolejkach ciężko cokolwiek oceniać.
Problemy finansowe w Polonii bardzo w ciebie uderzają?
Staram się od tego odcinać.
Rozumiem, ale nie jesteś 30-letnim zawodnikiem z olbrzymim majątkiem, a jakoś trzeba żyć. Od tego nie da się odciąć.
Ale prezes też stara się płacić. Nie jest tak, że nic nie mamy. Nie wiem, jak u innych, ale coś tam dostałem… No, czekam, czekam, aż wypłaci wszystkie zaległości.
Jakiego okresu sięgają?
Więcej niż dwa miesiące, ale nie chcę o tym mówić, naprawdę.
Musisz bardzo oszczędzać?
Staram się coś odkładać. Nie rzucam pieniędzmi na prawo i lewo.
Radzionków to nie jedyne miejsce, w którym grałeś, słynące z problemów finansowych.
Ale w Radzionkowie naprawdę nie było tak źle! Mieszkanie opłacał nam prezes, dostawaliśmy do tego całkiem dobre stypendia z miasta.
Wystarczało na „Lornetę z meduzą?”
Na Silesię! Ł»artuję (śmiech). Radzionków to dobre miejsce na wypromowanie się. Skład był poprzeplatany młodymi, jak bracia Makowie czy Gielowie, ale też doświadczonymi zawodnikami, jak Rocki, Kompała, Gierczak czy Wiśniewski. Warunki też nie były takie złe. Tylko stadion Ruchu mieści się w Bytomiu, czyli… wiadomo, derby. Za ciekawie tam nie było. Mieszkałem w Katowicach, na treningi musiałem dojeżdżać, a jak jeszcze nie miałem auta, zdarzały się zaczepki. Zachowywałem spokój i nic nie odpowiadałem.
Domyślam się, że nie startowałeś do bójki. 190 centymetrów wzrostu nie masz.
Ale jestem szybki (śmiech). Ł»artuję, nie zdarzało mi się uciekać. Tacy ludzie zwykle dużo mówią, a mało robią.
Słyszałem, że mocno interesujesz się samochodami.
Trochę…
Jakieś rajdy?
Mieliśmy takie zloty pod stadionem w Poznaniu, gdzie się ścigaliśmy. To oczywiście nielegalne, jeszcze wtedy nie miałem swojego samochodu, więc jeździłem z kolegami, ale zdarzało mi się wsiąść za kółko. Lubię trochę dodatkowej adrenalinki, ale zostawmy ten temat. Lepiej nie opowiadać. Za dużo tych kontuzji przeżyłem, dziś jestem spokojniejszy i wolę już nie ryzykować.