Melikson nie zawiódł Francuzów. Bitches love me!

redakcja

Autor:redakcja

25 lutego 2013, 15:46 • 2 min czytania

Sobota, godzina 20:00. Valenciennes gra u siebie z sąsiadującą w tabeli Tuluzą. Na trybunach 11 tysięcy widzów, na płycie boiska sporo wody zamieniającej trawę w błoto. Murawa po raz kolejny pozostawia wiele do życzenia. Melikson wychodzi w roli ofensywnego pomocnika, tuż za plecami jedynego napastnika. Pytany przez dziennikarzy odpowiada: – Dla mnie bez różnicy. W Krakowie grałem na każdej pozycji w pomocy, choć najlepiej czuję się chyba z lewej strony. Tego dnia jest w środku. Za nim Remi Gomis. Na prawo – Mathieu Dossevi, z kolei na drugim skrzydle Gael Danic. Później zmieniony przez Anthony’ego Le Talleca.
Lokalny dziennik La Voix Du Nord pisze o Meliksonie „brakujące ogniwo zespołu”.

Melikson nie zawiódł Francuzów. Bitches love me!
Reklama

Dossevi mówi: – To przyjemność grać z takim piłkarzem. Jest bardzo dobry. Wie gdzie podać i ma duże możliwości techniczne. Izraelczyk od pierwszego meczu, w którym dostał szansę gry w wyjściowym składzie (9 lutego przeciwko Brest), wykonuje stałe fragmenty. Szybko przekonał trenera.

Jeśli ktoś się zastanawiał czy transfer z Wisły zadziała na coraz słabszego Meliksona mobilizująco, już wiadomo – tak się właśnie stało. W pierwszym meczu zagrał mniej więcej jak w swoim debiucie w Ekstraklasie (przeciwko Arce), o którym później mówił, że był sparaliżowany panującym mrozem. Nie rzucił na kolana, ale pokazał, że na boisku myśli inaczej niż przeciętniacy. Nie ucieka od odpowiedzialności. Szuka gry. Lubi, gdy to od niego, od jego rajdu lub podania, zależy przebieg akcji.

Reklama

Do tej pory zagrał w Valenciennes trzy mecze w pierwszym składzie.

Za ten z Brest dostał najwyższą notę – 7. Następnie 5 za Marsylię, a przedwczoraj 6 za Tuluzę. Przy czym żaden inny piłkarz nie otrzymał oceny wyższej i tylko czterej w obu zespołach taką samą. Sam nie stworzył bezpośredniego zagrożenia. Raz błyskotliwie uruchomił prostopadłym podaniem Gregory’ego Pujola, ale ten zmarnował jedną z najlepszych okazji w meczu. Krótko mówiąc: Izraelczyk, wykopany przez Wisłę w Beer Szewie, na razie nie zawodzi.

W krótkim wywiadzie dla strony klubowej, w którym Maor odpowiada na pytania kibiców, mówi o szybkiej aklimatyzacji i lekcjach języka, na które chodzi raz w tygodniu. – Matka mojego przyjaciela jest nauczycielem francuskiego w Izraelu i na pewno też mi pomoże. Na razie nie jest łatwo, szczególnie z akcentem – mówi. Do szatni Valenciennes musiał wkupić się przechodząc chrzest, podczas którego między innymi śpiewał. Nieudolnie zaserwował kawałek amerykańskiego rapu Lil Wayne’a pt. Bitches Love Me.

Może trochę proroczo? Zaczął w niezłym stylu.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama