Wiemy, że powoli rzygacie już newsami na temat Ireneusza Króla. W sumie my też. Niewiele osób jest tak wkurwiających i bezczelnych w polskiej piłce. Ale cóż poradzimy, że jak tylko facet zabiera głos, to rozstępują się morza, Ewa Kopacz zapomina, jak głosować, na mecz Balotellego przychodzą kosmonauci, a sami piłkarze Polonii zażenowani tym, dla kogo pracują, pakują manatki i zwijają się z klubu?
Weźmy takiego Łukasza Teodorczyka. Nie znamy gościa zbyt dobrze, jedyne, co o nim wiemy, to fakt, że ma nieziemskie skłonności do sodówki i po każdym golu bije rekordy Baumgartnera, tyle że leci w przeciwną stronę. Ale temu właśnie Teodorczykowi zapewne nóż się w kieszeni otwiera, gdy rano przegląda prasę i mimo swej anielskiej cierpliwości raz nawet puściły mu nerwy, gdy wypalił, że teksty Ireneusza K. na jego temat to oszczerstwa… Ale dobra, my nie o tym.
Dziś Król żali się bowiem, że za napastnika dostanie od Lecha ledwie 150 tysięcy złotych. To znaczy – bo tu nie do końca rozumiemy jego przekaz – albo „gołe” 150 tysięcy ekwiwalentu za wyszkolenie, albo 150 tysięcy + 150 tysięcy za przejście zawodnika już teraz, przed zakończeniem kontraktu z Polonią. Nieistotne. Fakty są takie, że latem właściciel, wiedząc, że zawodnikowi kończy się kontrakt za rok, nie zrobił NIC, by go zatrzymać i liczył, że ten dogra jeszcze sześć miesięcy za czapkę gruszek, a potem zimą zaczną spływać miliony jak za Wszołka.
Nic z tych rzeczy, panie Król. Chytry dwa razy traci. Lech ma prawo dawać 50 tysięcy złotych za Teodorczyka, bo to Ekstraklasa, a nie La Liga, tylko gdybyś ty – profesjonalisto od siedmiu boleści – pomyślał nad kontraktem i daniu chłopakowi kilku tysięcy miesięcznie więcej, to dziś mógłbyś oczekiwać poważnych kwot. Nawet – a co tam – dwudziestu milionów od Queens Park Rangers.