Młody ojciec, zagubiony imigrant i… nieskuteczny napastnik? Życiowa szansa Romella Quioto

redakcja

Autor:redakcja

29 sierpnia 2012, 23:47 • 4 min czytania

Reymonta 22, stadion Wisły. Z parkingu klubowego wyjeżdża mini cooper z odsuniętym dachem i muzyką na cały regulator. „Czeczererecze…”. W środku uśmiechnięty czarnoskóry chłopak, który przed dwoma miesiącami trafił szóstkę w totka i tylko od niego zależy, czy odbierze wygraną. Człowiek, któremu futbol uratował życie, nie wyobraża sobie bez niego ani jednego dnia i tak naprawdę nic poza kopaniem piłki nigdy nie robił. A kiedy już nie trenuje, wrzuca na Facebooka… swoje fotki z kibicami. Taki właśnie jest Romell Quioto, nowy napastnik Wisły.
Rok 2012 to najbardziej szalony okres w jego karierze, ale i tak ma prawo być zadowolony co najwyżej połowicznie. Z jednej strony nie pojechał na igrzyska olimpijskie z reprezentacją Hondurasu, z drugiej – większość jego kolegów może mu zazdrościć, bo to on, jako jeden z nielicznych, wyrwał się z zapyziałej honduraskiej ligi i zrealizował marzenia o wyjeździe do Europy. A to jest celem każdego chłopaka kopiącego tam piłkę. Wyjazd, nieważne do jakiego kraju. Europa to Europa. – Miałem propozycje ze Szwecji, Norwegii, było nawet jakieś zapytanie z Arabii Saudyjskiej, ale najbardziej konkretna okazała się Wisła – opowiada Quioto, który trafił do Krakowa na roczne wypożyczenie. – Dzięki temu zyskałem w ojczyźnie olbrzymią popularność. Znają mnie wszyscy, cały czas ktoś do mnie pisze na Facebooku.

Młody ojciec, zagubiony imigrant i… nieskuteczny napastnik? Życiowa szansa Romella Quioto
Reklama

Kiedy włączam dyktafon, zmienia się nie do poznania. Po radosnym 21-latku nie ma już śladu. Uśmiech zastępuje powaga i ważenie każdego wyrazu. Co drugie-trzecie słowo wtrąca „pues”, czyli – w wolnym tłumaczeniu – „cóż” albo „więc”. Czterdzieści minut rozmowy ciągnie się jak oglądanie meczu Piasta z Zagłębiem. Na temat piłki nic błyskotliwego z siebie nie wydusi. To może chociaż o życiu? – Osman Chavez opisał na naszych łamach swoje dzieciństwo w Hondurasie. Musiał podjąć sporo wyrzeczeń, żeby znaleźć godzinę na trening – zagaduję.
– Osman jest starszy.
– Wiem, ale twój kraj to dla nas totalna egzotyka i pewnie twoje początki wyglądały trochę inaczej niż u większości piłkarzy z Europy.
– Czy ja wiem… Musiałem tylko zrezygnować z liceum. Poza tym nic nadzwyczajnego.

Po czterdziestu minutach męczarni na pytanie – „powiesz w końcu coś ciekawego?” sam odpowiada pytaniem. – Ale co? Jak zacznę mówić w pełni szczerze, a ty wszystko opublikujesz, to będę miał problemy w Hondurasie, bo zaczną tam przeinaczać moje słowa albo włożą mi w usta coś, czego w ogóle nie powiedziałem. Wielu piłkarzy już tak u nas miało – wyjaśnia i wraca do pues, pues, pues…

Reklama

Zachowuje się tak, jakby miał dużo do stracenia. Tym bardziej, że – jak sam twierdzi – aklimatyzacja sporo go kosztowała. I kosztuje nadal… – Pierwsze dni na testach wyglądały tak: trening, hotel, trening, hotel… Nigdzie nie mogłem wyjść, bo Osmana nie było w klubie, a po angielsku ciężko mi się dogadać – tłumaczy. W klubie pomocną rękę wyciągnęli do niego… – Kew Jaliens zaprosił mnie na obiad, z Marko Jovanoviciem rozmawiam po hiszpańsku, w tym języku zagaduje też do mnie Czarek Wilk, bo zaczął się go niedawno uczyć.

Koledzy klubowi sprawili, że Quioto nie czuje się już w szatni wyobcowany, ale kiedy przychodzi coś kupić lub załatwić w mieście, wtedy zaczynają się schody. Np. dwa kody PIN w banku – to dla niego nowość. W Hondurasie mają jeden. I jak tu samemu odblokować kartę? Z każdym dniem Honduranin odnajduje się w Polsce coraz lepiej, ale widać, że aklimatyzacja wciąż sporo go kosztuje. Tym bardziej, że do Krakowa przyjechał sam i non stop jest przyklejony do swojego Blackberry, przez który komunikuje się z przyjaciółmi. A na tapecie ma zdjęcie dwuletniej córki. – W młodym wieku zostałeś ojcem – zagaduję.
– W młodym? To u nas normalne – wzrusza ramionami. – Mój ojciec ma wiele dzieci z różnymi kobietami.

Kilka dni po wywiadzie Quioto dzwoni i pyta, czy możemy się spotkać i pogadać, bo ma problem z zorganizowaniem i zrozumieniem kilku spraw. Proponuję piwo o 21 na Rynku. – Nie piję alkoholu – informuje, ale przyjeżdża na czas, co i tak jest sukcesem, biorąc pod uwagę mentalność południowców. Rozmawiamy już normalnie, bez tego „pues, pues”, ale po godzinie, jakoś przed dziesiątą podnosi się z krzesła. – Tak szybko lecisz?
– Jutro trening.
– O której?
– O jedenastej.
– No to masz kupę czasu.
– Tak, ale muszę porządnie odpocząć. Jak mi się uda coś osiągnąć, może wtedy gdzieś wyjdę. Na razie nie mam powodu, żeby świętować i przesiadywać na mieście.

Rzeczywiście, patrząc na jego pierwsze mecze nie ma czym się zachwycać. Co prawda w starciu z trzecioligowym Lubońskim w Pucharze Polski zaliczył dwie (albo trzy) asysty i jego wejście rozruszało Wisłę, ale na tle Bełchatowa i Podbeskidzia wypadł już blado. A z GKS-em już kilka minut po wejściu zmarnował wymarzoną „patelnię”. Dwa mecze wystarczyły, aby na Quioto posypała się krytyka, a Kazimierz Węgrzyn stwierdził, że nie potrafi strzelać goli, z czego był znany w Hondurasie.

Przekazaliśmy Romellowi tę opinię, co… wyjątkowo go rozwścieczyło. – Nie umiem strzelać goli? Wystarczyły dwa mecze, żeby już mnie tak oceniać? – pierwszy raz widzę go rzeczywiście zdenerwowanego. – Dajcie mi złapać rytm, to zobaczymy, czy rzeczywiście nie umiem. Dajcie mi trochę czasu.

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama