Obowiązującym w Polskim Związku Piłki Nożnej ustrojem jest kleptokracja – od greckiego klept (kradnę) i kratos (władza) – władza przywłaszczycieli, korupcjonistów, kombinatorów, aferzystów, dużych złodziei, małych złodziejaszków, połączonych przemożnym interesem oraz ich głuchych i ślepych alkolitów. Jednych ogłuchłych z naiwności, drugich oślepłych z wyrachowania. W ostatnim swym wpisie na Weszło zadałem pytanie, którym z nich jest Michal Listkiewicz. Po reakcji byłego prezesa PZPN widać, że materiał przeczytał a pytanie trafiło dobrze. I zabolało. Dobrze. Ma boleć. Prawda musi boleć.
Coś tam w odpowiedzi Misiek nabajdurzył, powołał się na profesora, bo to zawsze dobrze wygląda i rzucił dosadnym słowom, ale summa summarum na pytanie nie odpowiedział. Stara dobra czekistowska praktyka. Rękę podniesioną na władzę odetniemy.
W ogóle to ten Michał Listkiewicz niby taki uładzony, elokwentny i w ogóle wykształcony ale przez chwilę pokazał swą prawdziwą twarz. Twarz niewiele różniącą się od mord za nią się chowających. Mord hołoty z czworaków co na czele postawiła kogoś z dworu. I wychodzi, że niby z dworu, ale jednak tylko fornal. Jak to dosadniej ujął Jan Czerniawski, jeden z gości mojego Facebooka: „Listek figowy, lekko się odchyli a już chuj wyłazi”.
Ale dlaczego znów o Listkiewiczu choć szkoda czasu. Otóż za pasem wybory w PZPN. Już dawno napisałem, że największe szanse ma Lato. Jedyną osoba, która mogłaby mu realnie zagrozić jest Zbigniew Boniek. Boniek, któremu by się chciało. A tak wygląda, że Bońkowi to może by się prezesować nawet zachciało ale nie chce mu się być Listkiewiczem dla Greniów czy innych Bugdołów. Nie chce mu się stanowisk obiecywać, biletów rozdawać, ciepłej wódki pić. Nie. Będą go chcieli to wystartuje. Nie będą chcieli, to nie. Ale nie będzie swym nazwiskiem firmował bandy nierobów i złodziei. Nie będzie za kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie kryć korupcji czy innego złodziejstwa. Nie poświęci swojego nazwiska dla pieniędzy. Bo Boniek w odróżnieniu od PZPN-owskiej większości ma i nazwisko i pieniądze. Myślę, że nie patrzyłby co i komu jest winien, tylko wziąłby się za rzeczywiste porządki. Nie reformy, tylko porządki. Stajni Augiasza nie wystarcza wyperfumować. Boniek może, a nie musi. I dlatego byłby najlepszym realnym prezesem PZPN. I dlatego pewnie nie będzie.
Nie będzie, bo nie zagłosuje na niego między innymi najsilniejszy w kraju Śląski OZPN. Na Śląsku (tym jedynym, bo ten drugi to przecież kresy ze zmienioną nazwą geograficzną) wybory na szefa OZPN wygrał Rudolf Bugdoł. Betonowy żelbeton. Dotychczasowy wieloletni szef, do tego prawa ręka prezesa Grzegorza, korupcyjny szwarccharakter z książki Andrzeja Iwana. Wygrał, bo nikt inny poważny nie chciał nawet startować. Mający najsilniejszą pozycję prezesi klubów ekstraklasowych i pierwszoligowy maja naobiecywane stanowiska w strukturze związku okręgowego i to im wystarcza. Nie interesuje ich stan śląskiej, a tym bardziej polskiej piłki. Pasuje, im jak jest. Pasuje, że licencje dostaje się za obietnice poparcia, za picie wódki i klepanie się po ramieniu. Pasuje, że kilka dni przed wyborami odwiedza ich na przykład Mirosław Starczewski, wiceprzewodniczący Komisji Bezpieczeństwa na Obiektach Piłkarskich PZPN i mówi, że przyjeżdża jako przyjaciel klubu. I że doradzi, co i jak poprawić. Mnie to nie pasuje, ale ja dziwny w ogóle jestem. Dariusz Czernik ze Sportu powiedział mi kiedyś, że polska piłka to trup. Lecz na tym trupie dużo sępów się żywi. I te sępy, drodzy czytelnicy, to między innymi władze właśnie waszych klubów.
Zaraz się oburzą wszyscy. Ponad podziałami. Tak samo zgodni jeszcze w jednym. Nie ma popularniejszego hasła chyba w Polsce obecnie niż „jebać PZPN”. Bez względu na kolor flag i czystości obuwia. Jak kraj długi i szeroki łączy homo i hetero. Pisowców z peowcami a palikotowców z chłopami. Chłopów z babami, a baby z feministkami. Wszyscy razem chcemy „jebać PZPN”. Ł»eby jednak marzenia spełniać trzeba je konkretniej nazywać. Co to jest PZPN? Komu chcemy takie brzydkie kuku zrobić? Prezesowi Grzegorzowi? Samemu czy razem ze wszystkimi zastępcami? Sekretarkom w związku czy dyrektorom kadry? Prawda jest taka, że PZPN to struktura związkowa, w której bardzo dużo jako istotni członkowie mają do powiedzenia klubu ekstraklasy i pierwszej ligi. Bezpośrednio mają 50 głosów na 120 na zjeździe wyborczym. Do tego mają duży, miejscami decydujący wpływ na to kto zostanie szefem ich OZPN i delegatem na zjazd wyborczy. I co? Mój własny, ukochany klub składa na swej oficjalnej stronie czołobitne życzenia urodzinowe dla prezesa Bugdoła. Łubudubu, łubudubu… Czołobitne… Hehe… Dobre sobie. Władzom Górnika radziłbym, już po tym jak wstaną z kolan, przepłukać usta. Jeśli nie wiecie czemu, to obejrzyjcie na przykład taki Pulp Fiction. Elementem bycia kibicem jest duma. Także po porażce. A ja po czymś takim czuję się poniżony. Ale ja przynajmniej pytam, widzę i potępiam, nawet swój własny klub za wkład w utrwalanie i rozwój obecnej degrengolady w polskiej piłce. Za akceptowanie i wspieranie czegoś na kształt zorganizowanej grupy przestępczej. I ja nie krzyczę „jebać PZPN”. Bo skoro Górnik jest jego aktywną i korzystającą z dobrodziejstw patologii częścią, to w jakimś tam stopniu wzywałbym do brukania mojej świętości. A tego nie potrafię i nie zrobię, lecz chciałbym, żeby podobne pytania zadali wszyscy kibice władzom własnych klubów. Kogo poprzesz w wyborach na szefa PZPN Legio, Wisło, Korono…
Cytat z początku to słowa Macieja Rybińskiego w 2004 roku. Pisał o ustroju III RP ale mnie jakoś też to do PZPN pasuje. Niech każdy kibic, dziennikarz czy działacz zapyta sam siebie czy zalicza się do ogłuchłych z naiwności czy oślepłych z wyrachowania.
PS I jeszcze świetna historia napisana przez Wojciecha Machonia na moim Facebooku (na który rzecz jasna zapraszam)
„Na skraju pewnego pięknego lasu mieszkały dziwne stworzenia – z wyglądu do ludzi podobne, mentalnością przypominające jednak krowy, których jedynym celem w życiu jest nażarcie się trawy. Sformułowania takie jak „postęp” czy „rozwój” w ich słowniku nie istniały w ogóle. Z racji dojrzałego wieku powszechnie nazywano je leśnymi dziadkami.
Ludzie nie lubili leśnych dziadków, gdyż ci uzurpowali sobie prawo do podejmowania decyzji związanych z lasem. Chociaż teoretycznie każdy mógł do niego wejść, prawo głosu pozostawało w rękach nielicznych. Od czasu do czasu wybierali oni swojego przywódcę (jak sama nazwa wskazuje robili to przy wódce), który brał na siebie odpowiedzialność za podejmowane wspólnie decyzje, a także reprezentował las podczas spotkań ze swoimi odpowiednikami z innych terenów świata.
Pod koniec ubiegłego stulecia Leśne Dziadki swoim przedstawicielem postanowiły wybrać nie dziadka, a… Listka. To dopiero była persona, drzewo na którym mieszkał najwyższe było w całym lesie, dlatego świetnie widział to, co dzieje się w innych częściach świata. Biedak nie zauważył jednak, że jego własny las, kiedyś piękny, dorodny, uznawany za jeden z najładniejszych na całej Ziemi, z dnia na dzień zaczął topić się w bagnie. Listek był w stanie załatwić organizację igrzysk, nie dostrzegał jednak głosu zwykłego ludu, nie docierały do niego krzyki zbulwersowanych osób, którym zależało przede wszystkim na dobru lasu, nie zaś na spokoju Leśnych Dziadków.
Kiedy wieść o pierwszym umoczonym po uszy w bagnie człowieku obiegła świat, Listek ogłosił, że to odosobniony przypadek, i że to w ogóle nie żadne bagno, a tylko jedna nic nieznacząca kałuża. Z biegiem czasu nawet Listek zaczął dostrzegać rozmiary tragedii.
Leśne Dziadki postanowiły poświęcić zielonego w sprawach lasu Listka i oddać swe królestwo we władanie naturze, tej samej która trzy dekady wcześniej decydowała o świetności tej krainy. W ten sposób na tronie znalazło się Lato, które miało wysuszyć las z bagna. Szybko okazało się jednak, że Lato zamiast starać się zniwelować szkody wyrządzone przez bagno, samo stąpa w nim po uszy i ani myśli o jakichkolwiek zmianach.
Listek dobrze znał Lato, wiedział, że gówno ono zrobi, a bagno jak trwało tak trwać będzie, poszerzając jeszcze swoje rejony. Postanowił więc nasz sprytny przeczekać rządy Laty w miejscu spokojnym, nie rzucając się zbytnio nikomu w oczy.
Czasy się jednak pomału zmieniały, okres letnich rządów zbliżał się do końca. Listek zaś już nie zielony jak wcześniej, a przyodziany w złote szaty liczył na to, że znów zawojuje królestwo.
Biedak nie wiedział, że wraz z końcem Lata Listki, choć złote i lśniące spadają z drzew. Jemu zaś samemu, chuj czy nie chuj, głaskanie już nie pomoże, nigdy nie wstanie. Nadejdzie zima, potem wiosna – czas odnowy, w lesie już nikt nie będzie pamiętał o starym, poczciwym Listku.
Bo futbol nie fiutek, od głaskania nie powstanie. Futbol jak ten las trwać będzie niezależnie o leśnych dziadków, których podobnie jak Listka historia wreszcie rozliczy.”
ŁUKASZ MAZUR