Reklama

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY!

redakcja

Autor:redakcja

06 sierpnia 2012, 09:30 • 7 min czytania 0 komentarzy

O igrzyskach napiszę tyle, że wszystkich na łopatki kładzie Azja i okolice. Weźcie półfinały w piłę: Brazylia, Japonia, Korea Południowa i Meksyk. A gdzie Europa? Sprawdza się niestety dawna wizja Mao Tse Tunga: „Europa? Ten półwysep jest nieważny!”. Popatrzcie na mapę, a zrozumiecie.

Jak co poniedziałek… PAWEŁ ZARZECZNY!

*
Tak cały czas widać igrzyska farbowanych lisów. Ładnie doskoczyć chce do nich nasz złoty nieutalentowany wszechstronnie Adrian Zieliński, który mówi, że jak mu związek nie zacznie płacić, to on może obywatelstwo zmienić na dowolne. Otóż dla niego te 120 tysięcy za złoto to nic chyba – chłopaku, faktycznie, przy tym rozumie szybko się rozejdą. Dziwi mnie (to znaczy wkurwia, ale raz chciałbym napisać bez przekleństw), że facet domaga się jakiejś ekstra zapłaty za dźwiganie żelaza… Owszem, płaci się w Polsce za dźwiganie worków kartofli, cementu, ale od czasu jak wymyślono dźwigi niespecjalnie ludzkie mięśnie są w cenie, bardziej głowa, mięśni generalnie pozbawiona w ogóle. Zatem jesteś chłopie z jakiegoś skansenu. Stąd chęć akurat wyprawy do Czeczenii – paradoksalnie niegłupia. Poczujesz się wśród swoich.

*

Co do farbowanych lisów – jednego mam na sumieniu. Mianowicie jak przejrzycie stare numery „Super Ekspressu” (nie przejrzycie, zatem uwierzcie na słowo), wymyśliłem kiedyś naturalizację Olisadebe. Był to przełom, bo atak mieliśmy wtedy w kadrze na poziomie Śląska Wrocław pod batutą pana Oresta. No i coś trzeba było zrobić. Akurat Oli strzelił dwie bramki Wiśle w Krakowie, co wtedy było jeszcze wyczynem na miarę Barcelony na przykład). Pojechałem na Polonię no i szok, jak to przy Konwiktorskiej. Mianowicie klub zechciał mu podziękować autem. No i ciągną Olego do bryki, a to zdezelowany suzuki swift, z wyglądu po dwóch karambolach i dachowaniu o kolorze kupy męskiej na dodatek. „Podoba się?” – pyta generał Bębenek (zwany tak z racji młodzieńczego zawodu perkusisty, potem jego zawodem było goszczenie sędziów w hoteliku Maria). Oli krzywi minę, bardzo, i to jak na afronieamerykanina dość szybko, jak Bolt na setkę wczoraj…

No i wtedy generał kilkoma kopnięciami godnymi karateki wprawnie przywraca blachy na właściwe miejsca, o kolorze gaworzy, że się przemaluje, no i Oli uśmiechnięty, bierze kluczyki. A potem już poszło szybko: wywiad jeden, drugi, pięćdziesiąty, żona, mistrzostwo, kadra, mundial… Polubiłem go. Raz jadę na kadrę, do Chyliczek, a on snuje się po parkingu… „Nie wolno nam wychodzić, ale masz!” – i śmieje się. Patrzę, a tu karteczka do okolicznego burdelu. Niezłe laski nawet. Na zdjęciach.

Reklama

On potrafił żartować, nie umiał tego okazywać, ale grał świetnie. Jego wina, że jak go odkryto i wyciągnięto z piwnicy w Chorzowie (Engel to uczynił), to był już za stary. Jarek Kołakowski mówił mi kiedyś, że miał w ręku afrykański Skarb Kibica, rzadkość w owych czasach, i Oli był w nim… piętnaście lat starszy. Czyli teraz miałby koło pięćdziesiątki z hakiem, jak Stanley Matthews w najlepszych latach z Blackpool or Stoke, never mind…

*

Tak piszę „Jarek”, bo to jeden z kilku zaledwie moich przyjaciół, takich na zawsze. Otóż Kołaka poznałem jak miał ze dwadzieścia lat i studiował mechanikę precyzyjną na polibudzie (skończył), co piątek, sobota i niedziela spotykaliśmy się na tych samych dyskotekach (po kolei – Remont, Park, Stodoła, Architekci), i nie przeszkadzało nam, że mieliśmy po jednej koszuli (on ladniejszą) i kurtce (to znaczy kurtkę miał tylko on, była to skóra, zdobycz z rocznych saksów w Anglii). Gość nieprzeciętny, z którym więcej godzin wżyciu graliśmy w szachy (bilans remisowy, ale były to partie w stylu Tala, pełne kombinacji), niż piliśmy cokolwiek, aha, i gadaliśmy o piłce na okrągło. Patrzyłem jak buduje pozycję w zawodzie menedżera (załatwiłem mu pierwszą pracę w tym fachu, chyba to był „Twój Styl”). Przy swej inteligencji (absolutna kopia tego czym był Milo Minderbinder, pokumajcie) było wiadomo, że odniesie sukces, acz kosztem niebywałego stresu 24 godziny na dobę. Zamiast docenienia jego uporu – spotyka się na ogół z żalami zawodników (bo za mało), klubów (które nie chcą płacić), dziennikarzy (bo sprowadza za słabych graczy) i kibiców (bo osłabia ich ukochane kluby). Generalnie przejebane, czego nie rekompensuja zarobki, uwierzcie (aha, miałem nie przeklinać, no więc życie menedżera przekichane jest, nie zazdroszczę niczego).

I ostatnio mądrze (rzadko mówi głupio) wyjaśnił mi dwie rzeczy.

Kluby za dużo płacą? Nie. Tak działa podaż i popyt. Jak na rynku.

Ja dodałem: i to nawet od czasów, jak nie wymyślono jeszcze pieniędzy.

Reklama

A druga kwestia: – Narzekają na mnie, że załatwiam komuś tam słaby klub. Hm, jak by się nadawał, by ulokować go w lepszym, to bym go przecież tam ulokował.

Nie wiem ilu Jarek ma graczy, ale myślę, że kilkuset młodym Polakom dał dobrze wynagradzaną pracę. Nie każdy może to o sobie opowiedzieć.

*

Waldek z Fornalików powołał sztab.

To nie sztab, to sztabik.

To taka różnica, jak między klubem a klubikiem.

I między każdym z was a Piechniczkiem.

*

Jakoś zetknąłem się z gościem o nazwisku Ziętara, nie mylić z Walentym, słynnym hokeistą Podhala. To gość z Wybrzeża, mój fan jak deklaruje, który robi m.in. filmy o sporcie. Nagrał całkiem niezłą historię Canal + (ze słyszenia tak twierdzę, nie widziałem jeszcze), a teraz przymierza się do serii filmów odpowiadających na trudne pytania:

Na przykład, czy zasunięcie dachu faktycznie mogło przeszkodzić polskim piłkarzom w meczu z Grecją?

No więc wdrapał się pod ten dach z jakimś fizykiem i zbadali wilgotność etc… Okazało się, że zasunięcie dachu chuja zaszkodziło (wow, nic nie zaszkodziło, przepraszam). I zrobił film z… Wojciechowskim, tym likwidatorem Polonii (to też mu się nie udało, jak wszystko chyba, temu JW). No i Ziętara mówi, że spotkał schorowanego człowieka, poważnie schorowanego, który nie rozumie jednego. Ł»e dał na klub własne 44 miliony złotych, a w podzięce kibice przyszli i skopali mu drzwi.

Ja też wielu rzeczy nie rozumiem, ale Wojciechowskiego akurat rozumiem doskonale. Wdzięczność nie istnieje.

Aha, nie napisałem jak ten kolo ma na imię. Otóż z racji tego, że nagrywał ostatnia płytę Dody, została mu w telefonie taka mniej więcej informacja. „Cześć tu Doda. Paweł akurat nie może odebrać telefonu, bo robię mu dobrze”.

Fajny żart.

*

Dzwoni Kosa, sąsiad, który stoczył ze mną kiedyś dwurundową walkę i uszedł z życiem (choć w Ł»yciu Warszawy Szczepłek dał zdjęcie pobitego kadrowicza, gwiazdy Primera Division, z plastrem na czole). A prawda była taka, że nieco z rozpędu napisałem kilka zdań za dużo, a Roman – że przez te zdania płakała jego mama. Przykro, tym bardziej że znamy się od osiemnastego roku życia. Ale teraz jest zgoda z posłem, czasem nawet zagruzujemy, no i wczoraj znów rzucił hasło. Jak to on, coraz częściej, nie do zabawy jednak, ale do porządkowania piłki. Roman mówi to co ja myślę również: jak możemy przez dwa najcieplejsze miesiące nie grać w piłkę? Gdy murawy zielone, ludzi chętnych do oglądania pełno… Ł»eby nie wzorować się na Hiszpanii czy Anglii, Włoszech, bo tam cały rok zielono, nie u nas!

No więc Kosa, będę ci kibicował, żebyś dostał się do PZPN, oby na jak najwyższe stanowisko, nie na szatniarza, jak Waldek. A jak się zderzymy na grillu – to tradycyjnie u „Pączka”, i po wiaderku.

A Jadzia na pewno pochwali się Kubą, który – warszawiak – wreszcie gra w Legii w pierwszym składzie. I ma piękną dziewczynę, i na nic nie narzeka – poza – jak to u napastnika – na skuteczność. Ale ojciec też trafiał rzadko, tylko jak się pomylił, za to biegał i walczył za dziesięciu.

Aha, komentowałem pierwszy w zyciu mecz Jakuba. Akurat Romek kończył karierę, Canal + transmitował mecz z Legii, no i… nikt nie mógł go skomentować. Nikt, bo w tę samą sobotę brał ślub Andrzej Twarowski (na Starówce) i Bogdan Basałaj (w Konstancinie) i jak się domyślacie wszyscy żywi ludzie byli pozajmowani zabawą! No i wezwano do pracy mnie. No i co zrobiłem? Tak jak wypada na mistrza logistyki: u Twaro zaliczyłem i ślub i wesele, u Bogdana to samo, mocniej, bo do rana, a w tak zwanym międzyczasie zajrzałem na Legię i skomentowałem mecz. A jak wbiegł malutki Kuba – zaśmiałem się tylko, taki to był paralityk.

Ale się trochę wyrobił. Dumny jestem z jego uporu, żeby przewyższyć nie tylko ojca. Myślę, że mu się uda.

*

A na koniec wspominków – pamiętam zabawne spotkanie z Koguta. Ja, Atlasik, Górski i Kulesza. Robimy z nimi wywiady, pijemy ostro. W pewnym momencie Kazio odstawia kielonek i mówi: „Marysia kazała wziąć proszki. Tylko nie ma czym popić…”.

I nagle, niczym Archimedes z eureką: „A nie, jest przecież piwo!”. Popił leki, i wywiadowaliśmy się dalej.

A na koniec, jak wychodził z Kulką, obaj spadli ze schodów. I jakiś oburzony gośc z lokalu krzyczy, błagalnie do mnie i Atlasa: „Panowie! Jak mogliście tak upić tych staruszków!”.

Z tej czwórki tylko ja żyję. Tak czas rozpaczliwie ucieka. Bezpowrotnie, bo dziś nawet nie ma się z kim spotkać. Bo jak mówi trafnie syn Kazia, Darek, druh od lat trzydziestu:

„Bo o czym tu gadać, jak nie ma o czym”.

*

Aha, i dlatego na razie cichutko i o Ekstraklasie i o pucharach:

Bo o czym tu gadać, jak nie ma o czym?

Jak mówi moja córka: staniki nie latają…

PAWEŁ ZARZECZNY

Najnowsze

EURO 2024

Szymon Marciniak zmienił asystenta na Euro. „Dwa dni przez to nie spałem”

Piotr Rzepecki
0
Szymon Marciniak zmienił asystenta na Euro. „Dwa dni przez to nie spałem”

Felietony i blogi

1 liga

Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?

Szymon Janczyk
1
Czyczkan, Kuczko i problemy białoruskich piłkarzy. Dlaczego transfery spoza UE są trudne?
Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
12
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...