Znowu musiał wszystko spieprzyć, jak zwykle

redakcja

Autor:redakcja

25 grudnia 2011, 19:56 • 7 min czytania

Całe jego życie to piękne bramki, nieustanna zabawa, a potem lament. Można mówić, że karierę wyhamowały mu kontuzje, ale to byłoby duże uproszczenie. Można zwalać winę na niewłaściwe otoczenie, ale 20-kilkuletni facet sam powinien się ogarnąć. Ale on nie potrafił. Adriano sam rzucał sobie kłody pod nogi. I mimo że carte blanche dostawał o kilka razy za dużo, nigdy nie wyciągał wniosków. Wszystko musiał spieprzyć. Coraz mniej osób traktuje go poważnie i jako człowieka, i jako piłkarza. Bo losy Imperatora to prawdziwa sinusoida. Wczoraj zaliczył kolejny upadek. Czy znajdzie jeszcze siłę, żeby się podnieść?
Adriene Cyrilo Pinto z Rio de Janeiro była zwykłą, szerzej nieznaną 20-latką. Do wczoraj, kiedy razem z dwoma swoimi koleżankami wybrała się na dyskotekę w porządnej dzielnicy Barra da Tijuca. Tam wszystkie uległy urokowi Adriano i z imprezowni wyszli już w czwórkę. A raczej, w piątkę, bo towarzyszył im jeszcze prywatny ochroniarz napastnika, który – jak to ochroniarz – miał broń. Podczas igraszek na tylnym siedzeniu samochodu spluwa kalibru 40 przedostała się w ręce jednej z osób. Której? Na razie tego nie ustalono. Wiadomo tylko, że Adriene opuściła BMW z dziurą w lewej dłoni. Niby nic poważnego, ale na dniach czeka ją operacja. W międzyczasie zdążyła zeznać, że za spust pociągnął Adriano. Co na to piłkarz? – Siedziałem z przodu, a strzelała osoba z tyłu. Przecież nabój nie skręca – miał powiedzieć znajomym. Jego słowa potwierdza ochroniarz.

Znowu musiał wszystko spieprzyć, jak zwykle
Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Na rozwiązanie zagadki będziemy musieli poczekać, Adriano twierdzi, że jest spokojny, a… cały świat się śmieje. Włosi żartują, że piłkarz znowu zachował się w swoim stylu, a Argentyńczycy z „Ole” tytułują newsa z wypadku – „Adria-no aprende”. To gra słów, sygnalizująca, że „O Imperador” nie uczy się na błędach.

Reklama

Bo Adriano to człowiek, który jak magnes przyciąga problemy i który na dodatek od dawna nie wygląda jak piłkarz. Na temat jego wagi toczą się już dyskusje w brazylijskich odpowiednikach „Cafe Futbol”. – Nie jestem hipokrytą, oczywiście, że jestem zawiedziony jego postawą. I on też powinien być. Liczę, że da jeszcze sporo radości kibicom Corinthians i brazylijskiej piłce, ale jako prezydent klubu nie mogę być zadowolony – stwierdził niedawno były już prezes „Timao”, Andres Sanchez. I trudno się z nim nie zgodzić. Adriano ze swoją wagą bardziej przypominał Artura Szpilkę niż snajpera, który co weekend ma dawać radość fanom Corinthians. Jego problem nie polegał jednak na tym, że obijał się na treningach. Grzechem nie było lenistwo, lecz nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Obżarstwo. Adriano zawsze znany był z tego, że codziennie spalał setki kalorii na boisku, ale po powrocie do domu… nadrabiał tysiącami. To przyczyniało się zresztą do wielu kontuzji.

W październiku wrócił do gry po ośmiu miesiącach przerwy. Niby narzekał, że jest daleko od idealnej formy, ale znowu mu się upiekło. Jego bramka z Atletico Mineiro dała Corinthians mistrzostwo Brazylii. – To niesamowite, co zrobił. Lepiej mieć w drużynie taki brzuch jak on i być mistrzem – ekscytował się Sergio Boaz z Radio Gaucha. A Adriano w międzyczasie się żalił: – Ludzie mnie śledzą, patrzą, co jem, czy piję… To smutne, bo to ja odpowiadam za swoje życie. Już nie raz opowiadałem, że się pomyliłem.

Nie raz opowiadał i nie raz się mylił. W końcu – to naturalna kolej rzeczy – stał się idealną ofiarą dla paparazzi. Przed miesiącem, kiedy powinien się skupić na zbijaniu kilogramów, dziennik „Extra” nakrył go na piciu piwa. – Tylko piwa? Mógł wybrać whisky. Piwo tuczy. Ale niech robi co chce w czasie wolnym. Niech pije, ile chce. Mam mu zabronić pić, mam mu mówić, że ma spać 8, a nie 11 godzin? W wolnych chwilach może robić, na co ma ochotę – mówił Andres Sanchez.

No i robił… Sex, drugs and… samba. No, dragów też podobno nie było, przynajmniej Adriano zaprzecza, a my, powiedzmy, że mu wierzymy. Lasek za to było na tony. Zmieniał je jak rękawiczki. Patrząc na koleżanki Adriene, nie interesował go wygląd. Im też nie przeszkadzało, że piłkarz wygląda jak Piotr Cwalina. Ważna była grubość, ale portfela.

Image and video hosting by TinyPic

Image and video hosting by TinyPic

Bliscy twierdzą, że problemy Adriano zaczęły się w 2004 roku, kiedy znaleziono ciało jego ojca. Wkrótce potem rozstał się z narzeczoną, Danielą. – Szukałem ukojenia w alkoholu – przyznał zawodnik w rozmowie z „La Gazzetta dello Sport”, dodając oczywiście, że prosi o drugą szansę. Minęły dwa lata, względnie spokojne, i znowu o sobie przypomniał. Kilka miesięcy po zawalonym mundialu w Niemczech wrócił ładować baterie do Rio. Tam jakiś fotograf przyłapał go, jak w klapkach i bez kasku ruszył z kumplem na motorze po browar.

Image and video hosting by TinyPic

Właśnie w tym czasie jego kariera powinna nabierać przyspieszenia. Od dwóch lat grał w pierwszym składzie Interu, strzelał bramki, ale brakowało tej kropki nad i. Adriano znowu sięgał po procenty. Na jednym z treningów pojawił się na kacu, co wyjątkowo rozwścieczyło Roberto Manciniego. Sytuację próbował ratować rzecznik piłkarza, Gilmar Rinaldi, który wszystko zdementował i stwierdził, że napastnik jest ofiarą szukających sensacji mediów, ale i jego wiarygodność upadła po kilku dniach, kiedy jeden z szwajcarskich dzienników puścił w obieg kolejne fotki.

Image and video hosting by TinyPic

Problemy się nawarstwiały. Inter nie zgłosił Brazylijczyka do fazy grupowej Ligi Mistrzów, do Włoch pofatygowała się nawet jego matka, żeby pomóc mu uporać się z problemami. Drugi raz z rzędu został wybrany najgorszym piłkarzem roku we Włoszech. W końcu ruszył na wypożyczenie do Sao Paulo, gdzie miał przy wsparciu rodziny pokonać alkoholizm. Tam został głównie zapamiętany z tego, że spóźnił się na trening, potem jeszcze się z niego urwał, a na końcu zagroził fotoreporterowi, że „jeśli zrobi jeszcze jedno zdjęcie, to wpierdoli mu tu, na miejscu”.

Wrócił do Interu i… było jak zwykle. Kiedy w styczniu 2009 nie zjawił się na prezentacji drużyny, poszła fama, że… zmarł. Potem – wiadomo – kontuzje, balety i kolejne wypożyczenie. Tym razem do Flamengo. Tam wszystko puszczali mu płazem, bo w 47 meczach wbił 34 gole i przyczynił się do mistrzostwa Brazylii. Sielanka nie trwała jednak długo. Jedna z jego narzeczonych po kłótni uznała, że porysuje samochody jego kompanom z Flamengo, więc Adriano stwierdził, że laska musi ochłonąć i kazał innym kumplom… przywiązać ją do drzewa. Ta akcja szybko została zepchnięta w cień przez kolejne rewelacje dotyczące jego niedalekiej przeszłości. Jak się okazało, piłkarz przekazał 60 tysięcy reali jednemu z najbardziej poszukiwanych przestępców w Rio, Fabiano Atanasio da Silvie, a także kupił motor, który zarejestrował na matkę jednego z baronów narkotykowych. W podobnym czasie wyciekły fotki, na których widać, jak Adriano trzyma karabin oraz pokazuje palcami znak CV. Czyli – pozdrowienia dla Comando Vermelho, największej grupy przestępczej w Rio lat 90.

فatwo zgadnąć, jakie były tłumaczenia. Ł»e oczywiście jest „favelado”, nie wypiera się swoich korzeni, ale zdjęcia to tak w ramach żartu, że nie wiedział, na co idzie kasa… Wiadomo. Znowu się obronił. Trafił do Romy, gdzie nie przestał tankować i po dziesięciu miesiącach mu podziękowano.

Image and video hosting by TinyPic

„Miałem taki moment w życiu, moment depresji, kiedy dużo piłem i chciałem rzucić futbol. Ludzie pytali – „czy on znowu to zrobi?”. Ale nie, widziałem, jak moja rodzina płacze i chce mi pomóc. Chciałbym prosić wszystkich, żeby zapomnieli o tej stronie mojego życia, jestem normalnym człowiekiem, który popełnia błędy. To wszystko sprawiło, że dojrzałem jako człowiek”. W każdej rozmowie łamiącym głosem odnosił się do swojej matki, ciotek i sióstr. Ł»e one podnosiły go na duchu, bo zawsze musiał trafić na jakąś barierę. Ze łzami w oczach prosił o kolejną szansę. Aż wczoraj po raz kolejny dowiódł, że jest niereformowalny.

Zawiódł wszystkich. Byłoby przesadą, gdybyśmy napisali, że miał talent jak Ronaldinho, Ronaldo czy nawet Neymar. Ale mógł osiągnąć dużo więcej. Mógł na lata być czołowym strzelcem reprezentacji Brazylii. A znowu trafił na dno, z którego ciężko będzie mu się wydźwignąć. Tym bardziej, ważąc ponad stówę. Czego możemy się teraz spodziewać? Pewnie kolejnych żali. Ł»e został wykorzystany, że jest poszkodowany i cały świat się na niego uwziął. Potem spóźni się na trening, zaliczy 50 lasek i ruszy na tour po faweli. Ciekawe tylko, kiedy Brazylia przestanie w niego ślepo wierzyć. Chyba dopiero wtedy, jak się zaćpa, zapije albo ktoś go zastrzeli. Ot tak, dla zabawy.

Image and video hosting by TinyPic

TOMASZ ĆWIĄKAفA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama