Nie tak dawno temu na treningach dostawał piłki od Kamila Poźniaka, strzelał Łukaszowi Sapeli i odgrywał Mariuszowi Ujkowi. Był jedną z najbarwniejszych postaci Ekstraklasy. Na boisku od czasu do czasu strzelał gole, poza boiskiem drażnił brakiem profesjonalizmu. W końcu uznał, że trzeba ruszyć za granicę. I ruszył. Tyle że w dół. Najpierw do Birmingham City, potem do FC Vaslui, na koniec do Club Atlas. Nie poszło mu nigdzie. W końcu, po dwóch latach bezowocnej tułaczki Carlo Costly odnalazł swoją przystań. Miejsce, które pokochał z wzajemnością. Houston, w stanie Texas.
Tamtejsze Dynamo stało się właśnie sprawcą największej niespodzianki sezonu. Drużyna niedoceniana, bez nazwisk i większej kasy najpierw w ćwierćfinale play-off ograła Philadelphię Union, a następnie rozprawiła się z faworyzowanym Sporting Kansas City i ku zaskoczeniu wszystkich fanów Major League Soccer awansowała do finału. Wynik drugiego meczu? 2:0. Strzelcy? Andre Hainault i Carlo Costly.
– Houston w końcu złapało formę i zaczęło grać lepiej. W lecie wymienili sporo zawodników i ściągnęli m.in. Costly’ego. Ich największą zaletą jest to, że harują na boisku. No i mają Brada Davisa, czyli jednego z najlepiej wykonujących stałe fragmenty gry zawodników w lidze – ocenia Robert Warzycha, trener Columbus Crew. – Costly? Niczym specjalnym mnie nie zachwycił – dodaje.
I rzeczywiście patrząc na przebieg całego sezonu, były napastnik Bełchatowa nie do końca zasłużył na te wszystkie zaszczyty, które na niego spływają. Z kilku powodów…
Po pierwsze – Honduranin, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić, znowu ma problemy z komunikacją. Poprosiliśmy zresztą kiedyś Oresta Lenczyka o opinię na jego temat. – Bardzo sympatyczny chłopak, ale nie chciał się gad języków uczyć – usłyszeliśmy w odpowiedzi. Wiele się w tej kwestii nie zmieniło. Amerykańskich dziennikarzy też to nurtowało, tyle że większość piłkarzy Houston bagatelizowała problem. – Carlo jest dobrym duchem szatni, więc nie powinno być kłopotów z dogadywaniem się – twierdził Brian Ching. Costly odpowiadał komplementem na komplement: – Brian świetnie orientuje się, w jaki sposób poruszają się pozostali i nie musimy do siebie krzyczeć – tłumaczył 29-latek. Kilku innych jego kolegów, czego można się było spodziewać, nawiązało do legendarnego „języka futbolu, który przecież na całym świecie jest taki sam”. A Costly na to: – Język futbolu? Co macie na myśli?
Po drugie – jest najlepiej zarabiającym piłkarzem w drużynie.
Carlo Costly – $425,583.37
Brian Ching – $412,500.00
Brad Davis – $278,062.50
Po trzecie – no właśnie, najlepiej zarabiający, a do pewnego momentu W OGÓLE się nie spłacał. Do Houston trafił co prawda dopiero w połowie sezonu zasadniczego, ale jego statystyki zdecydowanie nie powalają. Nie licząc play-offów, rozegrał 11 meczów, 7 w pełnym wymiarze, zdobył jedną bramkę i zaliczył jedną asystę. Oddał 22 strzały, z czego 3 celne. – Było mu ciężko, bo zanim do nas trafił, wystąpił w kilku meczach reprezentacji Hondurasu. Sporo podróżował i to wpłynęło na jego formę – stwierdził Brian Ching. Sam Costly przed podpisaniem kontraktu też się asekurował, podkreślając, że aklimatyzacja może nie być łatwa.
Trener Dominic Kinnear jednak uparcie na Costly’ego stawiał i ten w ostatniej chwili spłacił dług wdzięczności. W 32. kolejce w końcu trafił do siatki podczas zwycięstwa 3:1 nad Los Angeles Galaxy. I… oszalał z radości. – Ten gol zdjął z niego ogromną presję. Strasznie mu na tym zależało. Widzieliście zresztą jego radość. Wszyscy piłkarze pobiegli mu pogratulować. Cieszymy się, że mamy kogoś takiego w szatni. Zaczyna to wyglądać wspaniale – nie posiadał się z radości Kinnear. – Carlo od początku ciężko pracował, tyle że brakowało mu szczęścia. Bramka z Galaxy wiele dla niego znaczy – dodał Brian Ching. Większą kreatywnością w formułowaniu pochwał popisali się redaktorzy serwisu dynamotheory.com, którzy stwierdzili, że „kiedy ten chłopak się zagrzeje, najlepiej od razu schować gaśnice”. Gwoli ścisłości dodajmy, że udany występ z Galaxy dał Costly’emu nagrodę dla „Latynosa kolejki”.
– To wszystko nic nie zmienia. Jestem takim samym Carlo, jak byłem. Po prostu cieszę się, że ta bramka wpadła w dobrym momencie, bo bardzo jej potrzebowałem. Teraz czuję się pewniej i koncentruję się na tym, żeby moje nazwisko stale pojawiało się w jedenastce – przyznał sam zainteresowany.
Po ostatnich sukcesach piłkarze Dynama woleli jednak tonować nastroje, tak jak ostatnio Levante. Ł»eby nie zapeszyć. – Wracamy do domu z uśmiechem na twarzy, ale wiemy, że przed nami jeszcze długa droga – mówił Kinnear. – Nie jest przypadkiem, że awansowaliśmy do play-offów. To efekt naszej zwycięskiej mentalności. Mamy wszelkie środki, żeby teraz awansować do finału. Jestem gotowy, żeby wnieść do drużyny to, czego się ode mnie oczekuje. Chcę zostać mistrzem USA z Dynamo Houston – dumnie obwieścił Costly.
W swoim stylu wypowiadał się też na temat życia w USA. W swoim stylu, czyli… z hipokryzją. Zapytany o to, jaki sport poza piłką podoba mu się najbardziej, stwierdził, że ze względu na swoją dynamikę futbol amerykański, ale tak naprawdę nie zna ani zasad, ani nazwisk zawodników. Przypomniała nam się w tym momencie rozmowa, którą przeprowadziliśmy z Costlym przed rokiem i w której opowiadał, jak bardzo zauroczony jest Maciejem Skorżą. Dlaczego? „Wystarczy na niego popatrzeć”. Tyle te jego deklaracje warte, co wypowiedzi Andy’ego Najara z DC United o tym, że Costly jest inteligentny.
Bo prawda jest taka, że za bystry nie jest. Poważnie zawodu też nie traktuje. Ma za to niebywałe szczęście. Po kilku latach niebytu i pałętania się po przeciętnych klubach naprawdę fajnie się ustawił. Ł»yje sobie w Houston jako gwiazda soccera, zarabia bardzo przyzwoite pieniądze, mierzy się na boisku z Henrym czy Beckhamem i nie boi się o swoje bezpieczeństwo, jak to było w Meksyku czy w Hondurasie. Nie czuje też takiej presji wyniku jak w Rumunii. Jednym słowem – sielanka. Pasuje tylko częściej trafiać do siatki niż dwa razy w dwunastu meczach. No i zdobyć mistrzostwo. Ale o to może być akurat ciężko. – Houston pokonało u siebie Galaxy, ale finał będzie rozegrany w Los Angeles. A w tym sezonie Galaxy w domu jeszcze nie przegrało. Nie mam wątpliwości, kto jest faworytem – kończy Robert Warzycha.
***
Drużyny prowadzone przez Polaków, czyli Columbus Crew (Robert Warzycha) i Philadelphia Union (Piotr Nowak) zajęły w konferencji wschodniej odpowiednio trzecie i czwarte miejsce w sezonie zasadniczym. Nieźle, ale jeszcze większe brawa należą się olanemu swego czasu przez Smudę Chrisowi Wondolowskiemu, który stoi przed olbrzymią szansą na zdobycie drugiej korony króla strzelców z rzędu. Z 16 golami zajmuje ex-aequo z Dwaynem de Rosario pierwsze miejsce w klasyfikacji i jeśli Landon Donovan nie wbije 20. listopada w finale trzech bramek, Chris będzie mógł się udać z Dwaynem po odbiór nagrody. Ale Donovana byśmy nie lekceważyli, bo już kiedyś przejechał się na nim Artur Boruc. „Donovan? To jakiś piosenkarz?” – pamiętacie? 🙂
TOMASZ ĆWIÄ„KAŁA
