Czy Mewy dolecą do Premiership?

redakcja

Autor:redakcja

07 listopada 2011, 07:59 • 4 min czytania

„Sprzedaż stadionu to jedyne wyjście z kryzysu” – powiedział Bill Archer na spotkaniu z kibicami. Był rok 1997, kiedy piłkarze Brighton & Hove Albion Football Club, zagrali ostatni raz przy Old Shoreham Road. Narastające długi zmusiły działaczy do sprzedaży stadionu Goldstone Ground wraz z przyległymi terenami. W dotychczasowej historii klubu, która trwała już 96 lat, nigdy wcześniej nie był tak bliski upadku. Z decyzją zarządu nie zgadzali się fani, według ówczesnych działaczy był to jednak jedyny słuszny wybór. Stadion znajdował się w samym centrum Hove, więc pieniądze uzyskane z jego sprzedaży pozwoliły stanąć na nogi.
Co było przed centrum handlowym?

Czy Mewy dolecą do Premiership?
Reklama

Pierwszy mecz „Mewy” rozegrały na Goldstone Ground w 1902 roku. Przez te prawie 100 lat przez stadion przy Old Shoreham Road przewinęło się niecałe 23 miliony kibiców, oglądając 2174 mecze. Rekordem frekwencji został osiągnięty na meczu, podczas którego Albion podejmował Fulham w końcu lat 50., mecz obejrzało 36747 widzów. Warto wspomnieć, że boisko było gospodarzem Igrzysk Olimpijskich w 1948 roku. Olimpiada miała miejsce w Londynie, ale niektóre mecze turnieju piłkarskiego rozgrywane były właśnie w Hove. A jeśli nie wiecie, gdzie debiutował David Beckham w barwach „Czerwonych Diabłów”, to odpowiedź już znacie. Właśnie na Goldstone Ground.

Nowy właściciel zamienił stadion w centrum handlowe, a klubowi włodarze brak pieniędzy w brak stadionu. Podjęcie decyzji o sprzedaży kompleksu sportowego, odbijało się czkawką działaczom przez kilkanaście lat…

Reklama

Stadionowa tułaczka

Sezon 1997/1998 zdobywcy Tarczy Dobroczynności z 1910 roku rozpoczęli jako gospodarze Priestfield Stadium w oddalonym o ponad 100 kilometrów Gillingham. Plany o grze na nowym i wspólnym stadionie z Portsmouth nigdy się nie urzeczywistniły Bliżej było do Londynu, ale o grze na Selhurst Park nikt nie chciał słyszeć, bo Crystal Palace to największa „kosa” fanów z nadmorskiego kurortu. Przygoda z Priestfield Stadium trwała dwa lata. W końcu władze miasta i działacze „Mew” siedli do rozmów i doszli do porozumienia w sprawie budowy nowego stadionu, którego lokalizacją miała być dzielnica Falmer. W międzyczasie drużyna miała rozgrywać swoje mecze już w Brighton, klub miał wybór, lecz był on z gatunku tych pomiędzy dżumą a cholerą. Bo alternatywą dla stadionu lekkoatletycznego był ten, na którym na co dzień rozgrywane są mecze… krykieta. Wybrano ten z bieżnią, zobowiązano się dostosować go do wymogów The FA. I tym sposobem Withdean Stadium zyskał tymczasowe trybuny, mieszące niecałe 9000 kibiców. Stadion był kameralny, pokroju tych z polskich niższych lig, nie miał za grosz futbolowego charakteru i został wybrany do „piątki” najgorszych stadionów Anglii według tygodnika The Observer. Małe trybuny, zaciągnięte kredyty potrzebne do modernizacji stadionu i w końcu opłaty za grę na Priestfield Stadium doprowadziły do zadłużenia, które w 2004 wyniosło 9,5 miliona funtów. 7 milionów spłacił zarząd, resztę pokrył powołany w tym celu fundusz.

Pokerowa zagrywka

Rozpoczęcie budowy nowego stadion nastąpiło w grudniu 2008 roku. „Mewy” ciągle pikowały, ale pokonały Manchester City w Pucharze Ligi, wylewając kubeł zimnej, morskiej wody na głowy szejków – nowych właścicieli The Citizens. Nowym prezesem zarządu został pokerzysta Tony Bloom, który pokrył znaczącą część z 93 milionów funtów, wydanych na budowę stadionu. Wraz z rosnącym w oczach stadionem, zwyżkowała forma piłkarzy. Niezwykle udaną pokerową zagrywką okazało się zatrudnienie Gusa Poyeta na stanowisku menadżera. Takiej postaci w klubie nie było od dawien dawna. Pod wodzą Urugwajczyka piłkarze The Albion pobili dwa rekordy. Pierwszy to wygranie wszystkich ośmiu meczów rozgrywanych w marcu, co dało 24 punkty w ciągu tylko jednego miesiąca. Kolejny to rok bez porażki na własnym stadionie, Withdean chociaż na koniec przyniósł szczęście i pewny awans.

Nowy stadion, nowe nadzieje

Obecny sezon jest pierwszym od 12 lat, w którym BHAFC gra naprawdę u siebie. Nowe „gniazdo” „Mew”nosi nazwę American Express Community Stadium, czyli po prostu The Amex, mieści 22374 kibiców. Walka na bezpośrednim zapleczu Premier League wymagała dużych wzmocnień, tym bardziej, że z klubu odeszło dwóch najlepszych piłkarzy. Wybrany do najlepszej „jedenastki” poprzednich rozgrywek Elliott Bennett trafił do Norwich, a najlepszy strzelec Glenn Murray wybrał największych rywali – londyński Crystal Palace. W jego miejsce do klubu przybył Craig Mackail-Smith, który kosztował rekordowe 2,5 miliona funtów. Zastępstwem dla Bennetta ma być Vicente Rodriguez. Tak, to ten Vicente, na początku wieku był jednym z najlepszych lewoskrzydłowych świata, rozgrywając ponad 300 meczów dla Valencii.

Dlaczego nie teraz?

W tym roku minęło 110 lat od powstania klubu, co już znamionuje wyjątkowość obecnego sezonu, a jak dodam że właśnie 30 lat minęło od ostatniego meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej, to rodzi się pytanie: dlaczego nie teraz? Dlaczego nie teraz zaatakować bram Barclays Premier League? „Mewy” mają wszystko, żeby pokusić się o awans. Zażegnano, trwający 12 lat kryzys, zbudowano stadion, pojawiły się pieniądze oraz piłkarze, od których można wymagać. Osobiście życzę włodarzom klubu z The Amex Stadium awansu. Nieprzypadkowo przydomek piłkarzy BHAFC to „Mewy”. Raz, że są one prawdziwą miejską plagą. A dwa, mewy fruwające nad miastem bywają uciążliwe. Często zdarza się, że pozbawiają staruszków fish&chips, wyrywając im je z rąk na nadmorskiej promenadzie. Oby piłkarze mieli coś z mew i również wyrwali, ale punkty faworytom na boisku.

GRACJAN GNIADEK

JEŚLI CHCESZ NAPISAĆ SWÓJ TEKST O LIDZE ZAGRANICZNEJ, WYŚLIJ MAILA. DLA NAJLEPSZYCH NAGRODY PIENIÄ˜Ł»NE!

[email protected]
[email protected]
[email protected]
[email protected]

Najnowsze

Polecane

Media: Zaskakujący scenariusz. Polska siatkarka może zmienić obywatelstwo

Wojciech Piela
3
Media: Zaskakujący scenariusz. Polska siatkarka może zmienić obywatelstwo
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama