Piotr Leciejewski wymarzył sobie, że skoro do polskiej kadry mu nie po drodze, pogra sobie przynajmniej dla norweskiej. Jak na razie selekcjonerowi Wikingów zareklamował się w skandynawskim odpowiedniku „Anonsów”, a nam dało to wystarczająco do myślenia. Czy gość wpychając się komuś do kadry ma o sobie aż tak wielkie mniemanie czy rzeczywiście deklasuje wszystkich na ligowym podwórku? Patrząc na niektóre wypowiedzi, już wiemy, że go nie polubimy. A na grę? Bądźmy szczerzy – chłopak daje radę. Ma pojęcie o bronieniu. A w niedzielę może znaleźć się po raz kolejny na ustach całej Norwegii, o ile w finale pucharu kraju… dojdzie do rzutów karnych.
SPECJALISTA OD JEDENASTEK
Taką łatkę przyszyły mu jakiś czas temu tamtejsze media. Na podobną opinię można zapracować czasem jednorazowym wyskokiem, choć Dudek miał w Stambule to szczęście, że patrzył na niego cały świat. Leciejewskiego dla odmiany nie zobaczymy nawet na Youtube, mimo że właśnie zasłużył w Norwegii na status nieprzeciętnego fachowca.
– To tylko szczęście. Dwie lub trzy sekundy przyglądam się strzelcowi, by mieć rozeznanie którą nogą kopie i wybieram stronę do rzucenia – skromnie wypowiadał się „Fantastyczny”. Na okładki trafił po wyjęciu trzech jedenastek w ćwierćfinale pucharu kraju z Vikingiem Stavanger. – To, że uśmiechał się na gwizdek sędziego po 120 minutach gry, najlepiej o nim świadczy. Czekał tylko na karne niczym zabójca z zimną krwią – zacierał ręce klubowy trener Polaka, Rune Skarsfjord.
Lokalnym gazetom zabrakło skali, by ocenić jego popisy w pucharowych zmaganiach. Skórę kolegów z Brann ratował już po raz drugi. W czwartej rundzie rozgrywek, przeciwko Sogndal poradził sobie z dwoma jedenastkami. Rywale przyjęli porażkę z honorem, a trener pokonanych nie szczędził komplementów pod adresem… byłego podopiecznego.
– Nie byłem zaskoczony jego popisami. Obronił dla nas sześć z ośmiu karnych, a w tym sezonie popisał się w pucharowym meczu przeciwko nam. Piotr naprawdę nadaje się do takich sytuacji. To kawał bramkarza, bo poza tym na boisku dobrze skraca kąt, ma doskonałe warunki fizyczne i dlatego jest efektywny w tym co robi – mówił Harald Aabrekk, trener Sogndal. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że wprawił w konsternację fanów gości…
– Zanim zapytacie mnie o to wydarzenie, chcę od razu przeprosić kibiców Sogndal. Kiedy spiker wywołał moje nazwisko, usłyszałem jakieś krzyki i błędnie to zinterpretowałem. Myślałem, że chcą mnie za wszelką cenę wyprowadzić z równowagi – tłumaczył się przed kamerami TV2 Sport bohater spotkania, który nie wiedzieć czemu potraktował kibiców swojego byłego klubu środkowym palcem. Jak się okazało, nie był to jego pierwszy „popis”.
AROGANT I MEGALOMAN WYGRYWA MIEJSCE MIĘDZY SŁUPKAMI
– Ja i Opdal nigdy nie będziemy przyjaciółmi. To kwestia czasu, kiedy wygryzę go ze składu – wypalił niedługo po prezentacji w nowych barwach. Dziennikarze wytrzeszczyli oczy, a Hakon Opdal zachował resztki zszarganych nerwów. – Nie wiem co mam myśleć o jego słowach. Trenujemy razem i na zajęciach wszystko jest w porządku, jesteśmy częścią grupy.
Dla Opdala był to kolejny prztyczek w nos. Jeszcze przed startem sezonu usłyszał od trenera, że bramkarz na dłuższą metę na kapitana się nie nadaje. Po dwóch latach w tej roli bez szemrania oddał opaskę Erikowi Mjelde, ale na dobre zmartwił się dopiero po wylądowaniu na ławce rezerwowych. W lipcu rozpoczął pierwsze przymiarki do zmiany klubu, ale jego nadzieje na chwilę odżyły. Wszystko dlatego, że Leciejewski mimo przebłysków nie był najpewniejszym punktem zespołu i jednocześnie nie należał do ulubieńców kibiców.

Hakon Opdal – typowy Norweg, konserwatywny i trzymający nerwy na wodzy.
– Pierwszy ucieka po meczach do tunelu, nawet na nas nie spojrzy. To arogant, który myśli tylko o sobie – komentowali fani na największych krajowych portalach. Jak widać, na kibiców zwracał uwagę tylko przy ewentualnych prowokacjach. Tak jak wtedy, kiedy poczęstował środkowym palcem fanów Sogndal…
Skarsfjorda interesowała tylko forma sportowa, bo o klasie 26-latka był przekonany od kilku sezonów: – Obserwowałem go, kiedy jeszcze grał na zapleczu w 2008 roku. Byłem zdania, że Sogndal byli niesamowitymi farciarzami lub… na tyle mądrzy, że od początku wiedzieli, kogo potrzebują. Piotr naprawdę spisywał się tam znakomicie – mówił Skarsfjord.
Polak zamiast nabrać wody w usta, zagrzmiał: – Nie popełniłem żadnego wielkiego błędu przez trzy lata w Sogndal!
Tylko wszedł do bramki, a wszyscy z miejsca zażądali powrotu Opdala. Norweski dziennikarz, Eduardo Andersen, uznał, że największym atutem Polaka… była jego trzyletnia umowa. Kontrakt Opdala wygasał za rok, a obie strony nie kwapiły się do jego przedłużenia, więc ławka była naturalną koleją rzeczy. Po triumfie w pucharze kraju na twarzy pana Hakona zagości najwyżej gorzki śmiech przez łzy, bo jedyne szanse do gry dostawał do tej pory… w prezencie.
Wszystko ze względu na zaplanowane wesele Leciejewskiego, który wybłagał w kontrakcie klauzulę pozwalającą zabawić mu się w środku sezonu. Opdala naturalnie zabrakło na liście gości i w międzyczasie wskoczył między słupki na mecz z Odd Grenland. Parę dni później znowu grzał ławę, bo od połowy maja sprawa była wyjątkowo klarowna: – Nic nie jest wieczne w piłce, ale Piotr w tej chwili jest naszym numerem jeden – ogłosił Skarfjord. Początkowe występy w rozgrywkach Opdala były tylko efektem kontuzji Polaka, który przed samym startem rozgrywek wyleciał na sześć tygodni ze złamanym kciukiem. Po popisach w pucharze zaskarbił sobie jeszcze sympatię lokalnych mediów, a przekonania nabrali do niego również kibice. Dostali bowiem unikalną szansę podziwiać… jeden z największych polskich talentów. Przynajmniej według samego zainteresowanego.
– Obiecałem mamie, że będę piłkarzem, ale grałem na lewej obronie i na stoperze. Jak miałem 16 lat, trener przesunął mnie do tytułu, bo nie mieliśmy bramkarza. Byłem najwyższy, więc nie mogłem odmówić, ale spodobało mi się to. W wieku 19-lat zadebiutowałem w pierwszej lidze i uznano mnie wtedy drugim największym talentem w kraju – opowiadał w stylu Krzysia Króla.
NIE TA KLASA
12 września przypomniał, że na miano geniusza rzeczywiście nie zasługuje. Brann przegrało po jego błędzie z Molde. – Biorę odpowiedzialność na siebie, bo wynik 0:1 to moja wina. Nie lubię piłek Umbro, ale takie jest życie – usprawiedliwiał się Leciejewski. Wczorajsze wieści, że pragnie zagrać w skandynawskiej reprezentacji nie odbiły się na północy Europy większym echem. Tym razem gazety darowały sobie na jego temat nawet najmniejsze wzmianki.
Głos zabrał natomiast Frode Grodas, były golkiper Schalke i trener bramkarzy w reprezentacji Norwegii: – To nie jest jeszcze klasa reprezentacyjna. Zresztą, ten temat jest poruszony zbyt wcześnie. Rozważymy to, jeśli rzeczywiście jest zainteresowany, bo ma dobry instynkt, ale wciąż musi poprawić się w wielu aspektach.
My w poszukiwaniu opinii eksperta zadzwoniliśmy do Kazimierza Sokołowskiego, którego syn Tomasz gra w Vikingu Stavanger. Były piłkarz Pogoni Szczecin i asystent m.in w norweskim Lyn dowiedział się o sprawie z prasy i wolał ostrożnie dobierać słowa. Podkreślił, że przed Leciejewskim trudna droga, bo konkurencja nie śpi, a dodatkowych przeszkód może nie zdołać ominąć. Norweskie prawo pozwala starać się o paszport po siedmiu latach rezydowania. Wybitnym sportowcom przysługuje natomiast prawo do złożenia wniosku już po sześciu latach. Patrząc na progres Leciejewskiego w nauce języka… odetchnęliśmy z ulgą. Na papiery powinien poczekać jeszcze z trzy lata:
– Duże kluby odwiedzają Norwegię i mam większe szansę być zauważonym niż w Polsce. Muszę stawiać przed sobą nowe cele, bo nie ma piłkarza, który nie marzyłby o grze w Hiszpanii lub Anglii – mówi Leciejewski. Mamy jednak nadzieję, że dzięki transferowi do silnego klubu, którego mu życzymy i na który ambitnie pracuje, odsunie na bok myśli o reprezentowaniu OBCEGO kraju. Z szacunku dla Polski i dla Norwegii.
FILIP KAPICA


