Reklama

Po meczu Sparta – Lech…

redakcja

Autor:redakcja

28 lipca 2010, 02:04 • 2 min czytania 0 komentarzy

Prawdopodobnie czekacie na jakieś nasze spostrzeżenia związane z meczem Sparta – Lech. Przyznamy się do czegoś maksymalnie nieprofesjonalnego – spotkanie było na tyle nudne, że około dwudziestej minuty skupiliśmy się nad tym, czy lepsze są grzanki z masłem czosnkowym i rzodkiewką (z dodatkiem pieprzu i soli, ma się rozumieć), czy też po prostu z serem i pieczarkami (ewentualnie, z pomidorem). Około 40 minuty z kolei zaczął się spór nad wyższością wina czerwonego wytrawnego nad półwytrawnym różowym (to dopiero syf, co?). No i każda kolejna minuta meczu spędzona była głównie na wspominkach z przeszłości (nieśmiertelna anegdota – Ryszard Wieczorek mówi do piłkarzy Odry Wodzisław: “Jutro idziemy na Jasną Górę”, a na to bramkarz Grzegorz Tomala: “Ja w dniu meczu po żadnych górach chodzić nie będę”).
Ostatecznie mecz Sparta – Lech gdzieś tam w tle leciał i wniosek po nim taki, że decydującą rolę odegrało szczęście. Lech mógł wygrać, gdyby miał szczęście, ale że nie miał szczęścia, to przegrał. W rewanżu obstawiamy, że Sparta nie da sobie wbić gola, czyli że jest generalnie pozamiatane. Aczkolwiek – tu od razu zaznaczamy – mistrz Czech jest na tyle nędzny, że kto wie – może da się go ograć. Możliwe, że w rewanżu znowu zdecyduje przypadek – pójdzie jakaś piłka w pole karne, jeśli będzie dziesięć centymetrów “krótsza”, to obrońca ją wybije, a jeśli będzie trochę “dłuższa”, to może Wichniarek pierdzielnie na bramkę. Wszystko jest możliwe, chociaż awans Czechów trochę (troszeczkę) bardziej.

Jednocześnie musimy zaznaczyć jedno – może i mecz od pewnego momentu oglądaliśmy jednym okiem, ale stanowczo sprzeciwiamy się zachwytom nad grą Lecha, na które namawiali nas komentatorzy Polsatu. To znaczy – o ile dobrze widzieliśmy – w destrukcji było generalnie nieźle, ale w ofensywie to “Kolejorz” za wiele nie pokazał. Jeden groźny strzał Arboledy po wrzutce gdzieś z boku to trochę mało (strzałów a’la Peszko, bezsensownych, z ostrego kąta, w ogóle nie liczymy). Akcji, zakończonych uderzeniem z wypracowanej pozycji, jakoś nie wychwyciliśmy.

No i na koniec jeszcze jedna uwaga – podoba nam się odwaga trenera Jacka Zielińskiego, który niespodziewanie wystawił w pierwszym składzie chłopaka, którego nazwiska już nie pamiętamy. Serio – brawa, brawa, jeszcze raz brawa. Szkoleniowiec Lecha mógł zastosować wariant “alibi”, a tymczasem postawił na jakiegoś żółtodzioba z Młodej Ekstraklasy. Zaryzykował – to nie przesada – własną karierę, a jednocześnie postawił na zawodnika zupełnie anonimowego. Tym posunięciem zyskał nasz szacunek.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...